Jesteście, Wywroto, niesamowitym potencjałem, ludźmi, z którymi chce się przebywać, rozmawiać, śpiewać, śmiać się i płakać.
Od mojej pierwszej relacji ze zlotu Wywroty minęły 4 lata. W każdej trochę się powtarzam, bo choć każdy zlot jest inny, co roku niezmienne pozostają pewne elementy. Każdy zlot jest udany, zgodnie z prostą zasadą, że zlot Wywroty nie może się nie udać. Jesteście, Wywroto, niesamowitym potencjałem, ludźmi, z którymi chce się przebywać, rozmawiać, śpiewać, śmiać się i płakać (bo dobry szloch nie jest zły).
Niezmienny pozostaje również niedosyt, pospotkaniowa depresja, gdy trzeba się z Wami rozstawać, bo nie ze wszystkimi uda się spotkać w międzyczasie oczekiwania na kolejny zlot. Niech więc ta relacja będzie wspomnieniem dla tych, którzy byli, przypomnieniem dla tych, którzy nie pamiętają wszystkiego oraz zachętą dla nieobecnych (z małym dopiskiem – żałujcie).
Środa, 1 maja. Kto chce, niechaj wierzy
Ostrzeszów, Wielkopolska. To właśnie to miejsce na majówkę Wywroty wybraliśmy w tym roku. Około godziny 18 zebraliśmy się już niemal wszyscy (zaskakujący wyjątek pojawi się po zmroku). Tak więc są już: Ewa, Młody i Młoda, Hayde, Figa i Figu, Cugiel, Domka, Marchewka, Adaś, Bragi z Kasią (Bragi, na to braknie słów), Wojtek z Renatą, panowie leśnicy – Radek i Grzesiek, Agata i Kasia, Olga wraz z solistką Kasią i skrzypaczką Karoliną, Marek. Z Jacentym dojeżdżamy jako ostatni, ponieważ najpierw nie przyjeżdża autobus, za to przyjeżdża pociąg, któremu następnie kończą się tory. Ostatecznie dojeżdżamy autobusem, który ów pociąg udaje. Bo Wywrotowiec bez przygód w podróży jest jak marszałek bez laski. Wywrota parkuje pod Ośrodkiem Sportu i Rekreacji, my instalujemy się w pokojach, przebieramy w cieplejsze ubrania i gromadzimy przy ognisku. Do lasu nie mamy daleko, więc na brak drewna nie narzekamy, właściwie nie narzekamy na nic, bo na daną chwilą nie brakuje nam niczego. Są z nami gitary i inne instrumenty, aparaty, kiełbaski i żurek, a przed nami trzy najintensywniejsze dni w roku Wywrotowca. Z niektórymi nie widzieliśmy się równo rok, więc tematów do rozmów nie braknie, jeśli z innymi widzieliśmy się w międzyczasie, to tematów tym bardziej nie braknie, bo jesteśmy przyjaciółmi. Na oficjalne rozpoczęcie zlotu śpiewamy Niebieskość, potem śpiewamy już wszystko. Niezmordowanie na gitarze grają Cugiel, Bragi i Figu, dołącza do nich Jacenty oraz Radek, po chwili śpiewają już wszyscy. Ten zlot wygrał z poprzednimi choćby dzięki tańcom przy ognisku, bo okazuje się, że ognisko nie wymaga tylko szlagierów, ale można przy nim zaśpiewać piosenki, które nie pozwalają człowiekowi stać w miejscu, więc zaczynamy tańczyć. Pewnie dlatego Wiktor – kolejny uczestnik zlotu, który przyjechał najpóźniej – nie ma żadnego problemu ze zlokalizowaniem wesołej grupy Wywrotowców. Być może nie byliśmy najlepszym przykładem Sportu, ale Rekreacji z pewnością stała się zadość. Noc jest długa.
Czwartek, 2 maja. Kolorowe sny
Niestety ani rytualne tańce poprzedniej nocy, ani hojna ofiara składana na długo przed rozpoczęciem zlotu nie sprawiły, że pogoda dopisała. Przewidywane umiarkowane zachmurzenie (16mm opadu) znaczyło ni mniej ni więcej opad non stop, ale nawet ten nie zepsuł nam humorów. Odziani w mniej lub bardziej chroniące przed deszczem ubrania, uzbrojeni w parasole, wyruszyliśmy obejrzeć Ostrzeszów z perspektywy centrum i rzeczy wartych zobaczenia, jak również z perspektywy kebaba. Część z nas odziała się w stroje kąpielowe i czyniąc zadość pierwszej części nazwy Ośrodka, udała się uprawiać pływanie na pobliski basen. W każdym razie poziom zamoknięcia był podobny w obu przypadkach. Około godziny 17 zebraliśmy się w pobliskiej restauracji Zacisze, która udostępniła nam miejsce na koncert. Ach, co to był za koncert! Zlot muzycznie uświetniało trio – Olga, Kasia i Karolina. Dziewczyny dały niesmowity popis umiejętności wokalnych oraz instrumentalnych. Wielkie uznanie i podziękowania za doznania i zastrzyk energii. Kasiu, mamy nadzieję, że jeszcze dla nas zaśpiewasz, Olga i Karolina – że zagracie nam jeszcze niejeden raz. Po koncercie posililiśmy się grochówką – a nic tak nie smakuje na zlocie po koncercie w chłodny, deszczowy dzień,
jak grochówka – wiem co mówię. I nic tak nie smakuje przed karaoke w ostrzeszowskim Tabu. Tutaj ukłon w wiele stron, po pierwsze w stronę Cugla, który karaoke zorganizował w taki sposób, że nawet ja zaśpiewałam. Drugi ukłon w stronę obsługi przeuroczej restauracji Tabu, która udostępniła nam miejsce i za ciepłe słowa na drugi dzień – potrafi podnieść morale komenatarz, który najprościej można sparafrazować w sposób: fajni jesteście, bawicie się doskonale, zapraszamyponownie. I rzeczywiście – bawiliśmy się doskonale, po raz kolejny okazało się, że zaśpiewamy wszystko, a pod przewodnictwem Cugla, Bragiego i Figa, to zaśpiewamy nawet więcej niż wszystko. Czwartkowy wieczór to także czas prezentów – a co może kierownica dać szanującemu się Wywrotowcowi jak nie książki? I tak każdy dostał, zapakowaną w wywrotową torbę, lekturę. Wtedy śpiewaliśmy jeszcze głośniej. Około godziny 1, zabraliśmy prezenty, sprawdziliśmy obecność i udaliśmy się w deszczu do hotelu, gdzie kontynuowaliśmy wieczór rozpoczęty w Tabu, tyle tylko, że staraliśmy się być nieco ciszej.
Piątek, 3 maja. Pacaj rzeżuchę!
Jak Figa z Figiem budzą człowieka na zlocie o jakiejś szalonej porannej godzinie, to niechybny znak, że chcą się żegnać. A pożegnań nie lubi nikt z nas – niestety zdarza się, że ktoś musi wyjechać wcześniej, szczególnie, gdy dużo kilometrów dalej ma jakąś pracę i jakieś obowiązki. Niedługo po Figach Ośrodek opuścili Marchewka z Adamem. Zostaliśmy więc w ekipie uboższej o cztery osoby, ale nie wyjechały one bez słowa – za kilka godzin, podczas pojedynków literackich wrócą do nas w swoich tekstach. Zanim jednak nastąpiły słowne bitwy, czas przyszedł na wieczorek Dominiki Ciechanowicz, z którą rozmowę na temat jej świeżo wydanej książki, poprowadził Wojtek. I oto zaspokoiliśmy naszą ciekawość odnośnie pisania książek i kilku innych spraw. Na prozie jednak nie skończyliśmy tego wieczoru. Niektórzy, zazdroszcząc Domce wystąpienia na środku, również na środek wyszli i przedstawili nam swoje wiersze – zaprezenowali się Wojtek (tym razem bez haiku), Renata, Agata, Bragi oraz Wiktor, z którego twórczością zetknęliśmy się po raz pierwszy, a – jak się odgrażał – nie ostatni. Żaden jednak Wywrotowiec nie uchował się przed publicznym występem w ramach tradycyjnych już pojedynków literackich Wywrotowców. Jeszcze pierwszego dnia wyzwaliśmy się w pary, a kierownica rozlosowała między każdą parę trzy słowa, które miały obowiązek wystąpić w tekście. Powstałe twory prezentuję pod relacją, Wywrotowcy są bowiem bardzo posłuszni i nie dość, że niemal wszyscy do pojedynku przystąpili, to jeszcze dostarczyli swoje teksty w formie zdatnej do odczytu.
Dla niektórych napisanie tekstu na bitwę było poetycką inicjacją (Grzesiek zapytany od jak dawna pisze, odpowiedział, że od 20 minut), dla innych źródłem niepohamowanego śmiechu (Kasia wygrała oklaski jeszcze przed przeczytaniem), dla wszystkich zaś momentem narodzin hasła przewodniego Zlotu: pacaj rzeżuchę. W którejś z przerw pomiędzy atrakcjami tego wieczoru posililiśmy się bigosem, musi mi jednak zostać wybaczone, że nie odnotowałam dokładnego czasu tej aktywności. O 22 opuściliśmy świetlicę, by w jednym, małym pokoju zgromadzić się wszyscy i, świadomi rozstań kolejnego dnia, wykorzystać wspólnie czas do maximum. Ten wieczór każdy zapamięta na swój sposób, niemożliwym jest bowiem podsumowanie wszystkich rozmów, żartów, odkryć, pomysłów, uśmiechów i głuchych telefonów. O północy wyprowadziliśmy Ewę w las, by bez narażania się na gniew pani portierki, odśpiewać jej urodzinowe "sto lat". Po odśpiewaniu, jakby nigdy nic, wróciliśmy do pokoju.
Sobota, 4 maja. Niebiesko jest
Wywrotowiec, który nie marudzi, nie jest Wywrotowcem, więc od rana marudzimy, że słońce (poradziliśmy sobie bez), że kawa fusiasta, gorąca i płynna (najlepsza) że już koniec (tu akurat marudzenie było całkowicie na miejscu). Żegnamy się, Jacenty przytula zasmuconych i powoli wracamy – każdy w swoją stronę, do obowiązków i rzeczywistości. Wrażeń ze Zlotu jest z pewnością nieopisanie więcej niż udało mi się w tych kilku słowach relacji zawrzeć, wszelkie uzupełnienia są zatem mile widziane. ;)
Słowem zakończenia - mam przywilej jako pierwsza oficjalnie podziękować za tę majówkę – więc dziękuję Hayde za to, że prowadzi ten nielekki pojazd prostą drogą w słuszną stronę, Ewie za organizację Zlotu, Wam wszystkim za udział i najlepszą atmosferę. I mam nadzieję, że nie będzie wzięte mi za złe kolejne powtórzenie – Wywroto, do zobaczenia za rok!
estel
Pojedynki Literackie, Wywrota, Ostrzeszów 2012
Domka vs estel (trzaskać, domek, folia)
Domka
Mieszkaniec Bębła, piękny Tomek,
miał na pustyni z folii domek.
W tym domku lubił jeść i mlaskać,
a wieczorami kozę trzaskać
po głowie. Bo kozę miał ten Tomek.
Estel
Było ciepłe lato, choć czasem padało,
Ostrzeszów krzyczał, że ciągle mu mało,
więc Domka wróciła z basenu,
to było bardzo dawno temu.
Dziewczyna lubi zażywać kąpieli,
jak ona trzaska pianę – tegoście nie widzieli.
Niech nawet będzie brodzik – to wszystko
nieważne! Gdy masz obok Domkę na pewno nie zaśniesz.
Nie będziesz miał innych Domek nad jedną
i zapamiętaj – choć czasem bywa biedną,
ma strój z folii amelinowej – tego nie pomalujesz.
Renata vs Wojtek (pacać, rzeżucha, żwawo)
Renata
Zapiał kogut nad ranem
pacnął dziadek babkę w tyłek
tobie w głowie wciąż motyle
zamiast żwawo siać rzeżuchę
kładziesz cycki na poduchę
Wychylił dziadek kielich siwuchy
młódki chce chędożyć a nie staruchy
ty stara strawy z rzeżuchą podaj
obrosnę tłuszczem i butelką wina tutaj
kości z koguta zostały
Wojtek
Ja Tyberiusz Klaudiusz Druzus Neron Germanik
w świętych księgach zwany Agnus Dei
a przez gmin Wielkanocnym Baranem
postanowiłem odejść na zasłużoną przeterminowaną emeryturę
olać zielsko
żwawo pacnąć rzeżuchę
i pozmywać tłuste naczynia
krwionośne
Bragi vs Marek (noga, babcia, śmierć)
Bragi
"Śmierć"
Kto mi powie że Pigmeje
Mają bardzo krótkie nogi
Tego babcia na pal wdzieje
Pod kościołem św. Trwogi
Ewa vs Cugiel (gronostaj, płakać, góra)
Ewa
"O Domce i zwierzątkach"
W pierwszych dniach miesiąca maja
miała kieckę z gronostaja.
Bardzo kieckę szanowała,
aż estelka zapłakała:
"Domko, Domko, moja dziwna,
ta sukienka taka zwiewna!
Bym ponosić ją pragnęła,
aleś w szafie ją zamknęła.
Dam ci jutro górę złota
albo ściągnę kota z płota,
zrobisz sobie kieckę nową,
wręcz kotowo-wywrotową!"
...Domka myśli, kiwa głową
i odpowiedź ma gotową.
Jaką? Wymyślicie sami,
kiwając z Domką głowami.
Agata vs Kasia (skitrać, meszek, pielucha)
Kasia
Idzie Leszek,
niesie mieszek,
lecz ten Leszek ma peszek,
bo ten mieszek obrósł w meszek.
Dziecko Leszka też ma peszka,
bo dostało dobre jajo, lecz to jajo
popękało, więc to dziecko je skitrało.
Drugie dziecko pana Leszka często
sobie raczkowało.
Raz do kuchni zawitało, gdzie odkryło
słodkie kakao, które mu bardzo zasmakowało,
więc w pieluszce je skitrało.
Agata
Gnał przez lasek krasnal Leszek
po jajkach gilał go meszek
jak pomyślał tak też zrobił
że pieluchę wnet założył
mądrze skitrał swoje jajka
na tym kończy się ta bajka
Kasia vs Marchewka (paprykarz, termos, palić)
Kasia
Przecierała pobieżnie przestarzały piórnik
pewnego poety podartą podkoszulkę
przybrudzoną paprykarzem. Troskliwie
tuliła teczkę tekstów, trudnych tematów
tkwiących tylko tu.
Paląc papierosa przeczesywała pamięć.
Pewnie powróci przed piątą, przemknie
przez pokój, przejrzy papiery. Potem ponownie
pójdzie pracować. Pozostanie pustka.
Tik tak Tik Tak Tik... tajemnice.
Trąciła trampkiem termos.
Truje tandetnie...
Tato, tęsknię.
Marchewka
bez kiełbasek!
siedzieliśmy przy ognisku
bida z nędzą
chleb z konserwą
zamiast skwierczącego mięsa
z paprykarzem (bój się Boga)
i z nadzieją
że wiatr chociaż się zlituje
że odejdą
spalonego drewna duchy
w drugą stronę
z mojej strony obok ciebie
leżał termos
konserwując dzielnie
na czas przyszły ciepło.
Młody vs Patrycja (bocian, cycek, ?)
Patrycja
Miała raz pewna pani
bociana do bani.
Z sentymentem, wzruszona,
wzięła do w ramiona
i czule do niego rzekła:
Ty jesteś boćkiem z piekła,
ja jestem cyckiem z nieba,
nic więcej nam nie potrzeba!
Młody
Wlazł bociek na płotek,
wciągnął go młotek
i powiedział: raz dwa trzy
dziś cyca dostaniesz ty
Karolina F. vs Hayde (pyszczek, źródło, gonić)
Karolina
W zielonym, gęstym lesie
echo muzykę niesie,
Muzykę z pyszczka stworzonka
niemającego ogonka,
Źródło natchnienia nie jest znane,
przez wielu poszukiwane,
bo sztuka to wysokich lotów,
nie wskazana dla idiotów,
którzy goniąc za mądrością,
udławili się ością.
Hayde
Za górami, za źródłami, za ostrzeszowskimi naleśnikami, królowała nad parówkami rudość nad rudościami – królowa Estella. Kuchniowo, bo tak zwało się owo królestwo, słynęło z najsmaczniejszych parówek podawanych w przeróżnych kombinacjach – a to smażone w sosie ze świeżych skarpetek, a to okraszone strunami ze spalonej gitary, popularne były również parówkowe omlety z pazurem z kurzej nóżki. Parówki przyciągały ludzi z całego świata, niestety przyciągnęły również złego smoka Bragiego, który latał nad Kuchniowem i zionął ogniem, żądając oddania wszystkich parówek. Królowa Estella przeraziła się w pierwszej chwili, ale szybko się wkurzyła, no bo przecież nie będzie jej taka gadzina latać nad zamkiem. Zadzwoniła więc do swojego kumpla Cugla, wędrownego czarodzieja. Powiedziała mu co i jak i razem uradzili, że nie da rady, muszą sięgnąć po najgorszą z broni. Królowa Estella z ciężkim sercem zeszła do podziemi i wypuściła Ewatora – najgroźniejszego trolla lietrackich portali. Mieszkańcy całego królestwa pochowali się w piwnicach, matki goniły za dziećmi, aby dla bezpieczeństwa pozatykać im uszy. Ewator stanął naprzeciw Bragiego, który aż dostał skrętu kiszek, że takie chuchro wystawiono po to, aby go pokonać. Gdy tylko troszeczkę się uspokoił, Ewator zaczął mu recytować swoją wesołą twórczość poetycką, że wlazł kotek, wszystkie dzieci nasze są i kolorowe sny. Smok Bragi nie był w stanie wytrzymać nadmiaru emocji, które wywołały w nim wiersze, więc nie mogąc nic innego sensownego zrobić, padł na zawał serca.
Całe królestwo oklaskiwało Ewator, a królowa Estella przypięła na jego zielonej skórze order Pyszczka, najwyższy order Kuchniowa, dzięki czemu Ewator nabrał magicznych mocy i nauczył sie pisać wiersze.
Radek vs Grzesiek (płynąć, rude, błoto)
Radek
DESZCZ
Ludzie wszędzie widzą błoto
rynsztok płynie, oni w środku
czemu dziwić się i temu
zło przypisane jest rudemu
Kalejdoskop, może zmiana
pięknym zrobić i szatana
Błotem spłyną rude kłaki
spa uczyni cud wszelaki
To, co okrzyknięto marne
płynnie przejdzie w to powabne
nawet czart wpadłszy w błoto
celulitu straci otok
Błoto zmywa czasu piętno
lecz czy spłynie myśl przeklęta
Rude trwałe, stale marne
zraszać będzie wokół bagnem
Piękne z wierzchu wygładzone
mamić dusze w nieskończoność
Ten rudzielec człowiek zuch,
co niestraszny błotnych strug
Płynąć umie, wartość zna
i nie sięgnie błota dna.
Grzesiek
Rudy wiewiór płynąc błotem,
dotarł w końcu na wywrotę,
czyniąc przy tym wielką psotę.
Wypił browar, spalił zioło,
twierdząc: jest wesoło.
Kasia vs Dahlia (łajno, brzoskiwnia,
Kasia
Płynie rzeka, w rzece ryba
Która zjadła wieloryba
Na obiad go zamówiła
Brzoskwiniami doprawiła
Szprotką była – fakt – niemałą
Tak więc kasę swoją całą
Na ten luksus przeznaczyła
Po czym w łajnie ułożyła
Swą osobę no i śniła
Że tak śpiewa na arenie
Że artystką jest na scenie
Gwiazdą rocka, szprotko – swinga
Lepsza była tu od Stinga
Zaraz potem rybka mała
Się zbudziła i płakała
Smutna prawda – nie jest gwiazdą
Więc postawmy sprawę jasno:
Płynie rzeka, w rzece ryba
Która zjadła wieloryba.
Dahlia
Dawno, dawno temy w zagłębiowskim przedmieściu żyła sobie córka króla spod huty, zwana księżniczką Katarzyną o cerze jak brzoskwinia, włosach jak len i stopach jak podolski złodziej. Miała ona specyficzne zainteresowania. Lubiła śpiewać i wąchać krowie łajno. Nikt jednak się nie zrażał zapachami, którymi się otaczała. Cała zagłębiowska metropolia słuchała jej zawodzenia. Pewnego razu poznała księcia, syna królowej spod drzwa. Miał on śniadą cerę, włosy jak heban i wilcze oczy. Był on nieśmiałym waćpanem, nie radził sobie z księżniczkami i zdecydowanie potrzebował zachęty. Księżniczka Katarzyna radziła się w tej sprawie kogo tylko mogła. Pewnego dnia poznała królewnę zwaną Helgą, która znana była z ponadprzeciętnej siły, inteligencji, pomysłowości i umięjętności rzępolenia na grzebieniu. Znając rozterki księżniczki Katarzyny i jej zmienne miłostki, postanowiła w typowy dla siebie sposób się ustosunkować do tej sprawy.
- Kahno! - rzekła – zaprawdę powiadam ci: lepszy Wilk spod drzewa w garści niż Johnny Depp na dachu!
Księżniczka Katarzyna wzięła sobie tę radę do serca, jednak nie znalazła sposobu na zdobycie księcia o wilczych oczach.
- Na nic to! - rzekła królewna Helga – za wysokie progi na twoje nogi! Trzeba ci, Kahno, znaleźć panicza o niższym stanie. Na początek skojarzymy cię z królewskim pachołkiem i grajkiem, który zagłuszy twoje fałsze podczas zawodzenia. Później, gdy się już znudzisz, znajdziemy ci imitację Johnnego Deppa, postawimy go na dachu i będzie twoim piratem z Koziej Wólki. Później wybierzemy się do katolickiej czarownicy Karoliny, zwanej Teklą, która pomoże ci rzucić urok na księcia o wilczych oczach. Tak też zrobiły. Czarownica Karolina Teklowa, poza czarami znana z grania na skrzypkach, uraczyła gości koncertem, podczas którego Vivaldi trzykrotnie przewrócił się w grobie, szyby popękały, liście opadły z drzew, kwiaty zwiędły a zwierzęta pouciekały. To był dopiero początek. Księżniczce Katarzynie nakazała używać mydła i wizyty w najlepszych perfumeriach: Jakże książę o wilczych oczach ma cię chcieć, skoro zalatujesz krowim łajnem?! - rzekła Tekla. Dla spotęgowania efektu czarownica Tekla użyła magicznego trzacza zwanego Mazdą, którego otrzymała od czarnoksiężnika Markusa. Zabiegi te wykazały się skutecznością. Książę o wilczych oczach nareszcie zainteresował się księżniczką Katarzyną. Jednak zanim doszło do zaślubin, zażądał od ojca Katarzyny, króla spod huty, 30 wsi w ramach posagu. Król spod huty niechętnie zgodził się i dał wilczemu księciu najbardziej zapadłe dziury z okolicy, gdzie Tekla mówiła dobranoc, kwiaty więdły, liście spadały z drzew, a zwierzęta uciekały. Wkrótce odbyły się huczne zaślubiny, których próżno opisywać. Córka króla spod huty i książę o wilczych oczach stanowili burzliwy związek. Katarzyna trenowała rzut do celu rzucając talerzami w księcia, on z kolei trenować począł bieg długodystansowy, uciekając przed nią gdzie pieprz rośnie. I tak przez wspólne pożycie przewijał się dźwięk Mazdy na szczycie, trzacz trzaczów, fenomen czarnoksiężnika Markusa, amen.
Figa vs Jacenty (sufit, krochmalić, kromka)
Figa
To nie będzie smutny wiersz,
poeci lubią smutne wiersze,
lubią płakać w słowach smutnych
palą fajki piją wódkę, piszą wiersze,
patrzą w sufit.
A ja nie chcę płakać, żalić i krochmalić,
muszę pisać na wesoło! Ale o czym,
w jakiej formie? Sonet? Pantum? Czy limeryk?
Wiem! Napiszę o kanapce, nie ma wiersza
o kanapce! Oryginalnie – temat rzeka,
jeszcze będą o tym śpiewać. O tym wierszu, co
brzmi tak:
szedł sasza suchą szosą w Tczewie susząc sobie trzewie
szlochając do kanapki.
Jacenty
OŚWIADCZYNY MŁYNARZA
Szła Maryna koło młyna.
Była to na schwał dziewczyna.
A za miedzą stał jurny młynarczyk -
Raz na dzień mu nie wystarczy!
I rzekł do niej: „Piękna Maryno!
Wymarzona ma dziewczyno!
Gdym cię ujrzał tu przed chwilą,
Serce moje zapłoniło!
Wyjdź za mnie o dziewczę piersiaste,
Uczynię ja z ciebie szczęśliwą niewiastę!
Wezmę ciebie ja do młyna!
Wezmę ciebie ja na żarnach!
Niepotrzebna nam pierzyna -
Noc gorąca jest i parna.
Szczytowań ci ja zadam bez liku,
Ach, bez liku!
Spamiętasz każdy skrawek młyńskiego sufitu.
Pościel już wykrochmaliłem,
Teraz ciebie pokrochmalę!
Dupczyć będę cię fikuśnie!
Ach, jak będzie nam wspaniale!
Gdy zgłodniejesz po orgiji,
Kromę z bochna ci ukroję,
Lecz wrócimy już po chwili,
Gdy posilisz ciałko swoje,
Do tych figli i świństewek -
Adam raczył nimi Ewę,
Bo już w raju harcowali,
Kiedy bóg nie patrzył z gniewem