Pełne obroty Wywroty – relacja z Majowego Biwaku Literatów 2011

estel
estel
Kategoria zjazd Wywroty · 10 maja 2011

Nie sposób spisać wszystkich szalonych rozmów, pomysłów, działań i tekstów, które pojawiły się w ciągu tych trzech dni. Po raz kolejny okazało się, że bez względu na wiek, światopogląd, porę jedzenia obiadu, wyznanie, kondycję i ulubiony kolor, Wywrota ma potężną siłę jednoczącą umysły i stwarzającą porozumienie.

 

Są trzy dni w roku Wywrotowca, które wpisuje się na kartki kalendarza najintensywniejszych doznań. To coroczna Majówka Wywroty, która od 2008 roku gromadzi entuzjastów portalu oraz wszelkich zwolenników twórczej ekspresji w uroczych, podbeskidzkich miejscowościach. W tym roku spotkaliśmy się w Międzybrodziu Bialskim silną grupą w liczbie 24 wywrotowych dusz. I ja tam byłam i piwo z nimi piłam, a co zapamiętałam – poniżej spisałam.

 

 

SOBOTA

Było przed 9 (jak na Wywrotowców pora dość zawrotna), gdy pierwsi zlotowicze zasiedli na tarasie „Góralówki", by w wesołym gronie wspominać poprzednie spotkania, odnawiać stare znajomości i beztrosko wkraczać w nowe. To był czas dla duszy i ciała – ta pierwsza żywiła się pisanymi (wywrotową już tradycją) wspólnymi wierszami, ciało zaś łapało promienie słońca, które pierwszego dnia towarzyszyło nam do samego wieczora. Pod czujnym okiem złośliwego banera dzień upływał na mniej lub bardziej poważnych rozmowach, zabawach i zapominaniu o bezdusznej rzeczywistości. Po południu „Góralówkę" zasilili już wszyscy spodziewani wywrotowcy, łącznie z kierowcą tego szalonego pojazdu – Pawłem.

Z tarasu przenieśliśmy się na łono bardziej bliskie naturze i zgromadziliśmy się przy ognisku. Kiełbaski, żurek, smalec (ew, kiedyś mnie nauczysz) i ogórki dodawały nam sił, gitary (niemordowany Cugiel z Adamem) zagrzewały gardła do śpiewu, a kierowca otrzymał prawo jazdy upoważniające go do prowadzenia Wywroty (do tej pory szczęśliwie omijał radary). Figa naznaczyła nas wszystkich bransoletkami z muliny, które zdobiąc przegub, miały symbolizować przynależność do wywrotowego stadka i ułatwić ewentualne namierzenie zagubionych. Sobotnia noc dobiegła końca o niedzielnych godzinach porannych.

 

 

NIEDZIELA

Około godziny 10, przy kawie i wodzie zebraliśmy się w świetlicy, aby wyznaczyć dalsze rozkłady jazdy Wywroty i skierować ją na słuszne drogi. Dyskusja o kondycji i przyszłości portalu była burzliwa, długa i owocna, a jej efekty stopniowo będą wdrażane w życie. Po obradach część z nas udała się na przechadzkę po Międzybrodziu, a po powrocie zebraliśmy się przy grillu, aby po raz kolejny grać, śpiewać i prowadzić intensywne, życiowe rozmowy. Zaskoczyła nas Marta, która przygotowała o niektórych wywrotowcach przesympatyczne, niezwykle trafne wierszyki. Rozpoznanie ich bohaterów nie sprawiło nam trudności:

 

1. On jest z bajki ukochani

Kocha klopsy - proszę pani

Sartre w myślach mu przewodzi

Gdy Kasandrę znów uwodzi

Raz dwa trzy (Jacek)

 

2. dobrym duszkiem jest na świecie

wesprze słowem kiedy trzeba -

gdy człowieka krew zalewa

prześle uśmiech w każdym calu 

i wysłucha naszych żalów

 

ziarna ducha w młynach miele

w krupskim? poetyckim? dobrym?

świecie jej spojrzenie (ew)

 

 

3. E -mancypantką chyba nie jest

S- tanowczy pogląd jednak ma

T- eksty jej

E - energią kipią

L- atem przy fontannie trwa (estel)

 

 

4. zgrabna panna bystra miła

oranżadę sobie piła

pióro w ustach wymoczyła

deklarację nam złożyła:

męża szukam na wywrocie

kolę  chrzanię

żółwia znoszę (hayde)

 

Wywrotowcy nie zapomnieli także o jednej z najważniejszych osób, która swoją energią, ciepłem i dobrem budowała serwis i więzi między nami przez długi czas, a która odeszła od nas dwa lata temu. O Marku Marta powiedziała tak:

 

Choć go nie ma dzisiaj z nami

często sercem wspominany.

Nawet Marta  duchem czuje

Tego co wywrotę miłuje.

 

W związku z tym, iż większość uczestników zjazdu stanowili wywrotowi wierszokleci, wieczorem ogłosiliśmy pojedynki literackie – bitwy na słowa. Jedna osoba wyzywała na słowny pojedynek wybranego przeciwnika i losowała temat – zadanie polegało na napisaniu wiersza i przedstawieniu go w dniu następnym przed wszystkimi zebranymi oraz jury – wymagającymi Hayde i Asią. Wyzwania trudne, ale nie od dziś wiadomo, że Wywrotowiec poradzi sobie z każdym zadaniem i nie podda się bez walki.

 

A potem to już żeśmy tylko pili.

 

PONIEDZIAŁEK

Nam spać nie dano – z łóżek zerwano i na górę Żar zaprowadzono. Okoliczności przyrody sprzyjały wywrotowym spacerom przez lotniska dla szybowców, zachwytu nad paralotniarzami oraz myśleniu nad zadanymi wierszami. Niektórzy pokonali górkę, niektórych pokonała górka, ale wszyscy znaleźliśmy się w końcu na szczycie, aby dać sobie odebrać oddech widokami.

Około godziny 15 zmęczeni, ale wciąż pełni sił zgromadziliśmy się na placu przy międzybrodzkiej fontannie, przywiązaliśmy baner do krzaka i rozpoczęliśmy Wywrotowe Popołudnie Poetyckie, które początkowo miało być wieczorkiem, ale wieczór tego dnia przyszedł dużo wcześniej. Asia, Roma, Arek, Michał i Jacek czytali wybrane uprzednio wiersze Wywrotowców, nadając im własną interpretację. Niektórzy pokusili się nawet o wizualizację treści i ciekawą aranżację tekstów. W przerwie pomiędzy czytaniami, Adam wykonywał utwory Jacka Kaczmarskiego, aby upewnić wszechświat, że Wywrotowe źródło wciąż bije.

 

  

  

 

Wzbudziliśmy spore zainteresowanie szczególnie wśród dzieci (wszak one są przyszłością narodu), którym wywrotowe łódki z papieru po wierszach, puszczane w fontannie, sprawiły dużo radości. Jacek z Michałem, którzy zaimprowizowali ciąg dalszy popołudnia, stanowili niewątpliwą atrakcję turystyczną, gdy tańczyli z okolicznymi latarniami i recytowali wiekopomne dzieła typu:

 

Krótka rozprawa o bardzo skomplikowanej naturze istoty boskiej

 

nie

bo 

 

Ostatni wieczór jednak nadszedł i zebraliśmy się ponownie przy ognisku. Każdy odczytał swój pojedynkowy wiersz i w tych wierszach było wszystko – szczerość, radość, przyjaźń, uśmiech i zaduma. Dla kilku osób, które dopiero poznawały wywrotowego ducha, był to pierwszy raz i trzeba przyznać, że te inicjacje poetyckie przebiegły w wyjątkowy sposób. Były chęci i staranie – nawet nieobecni (Marta i Bodek wyjechali wcześniej) nie poddali się i swoje wiersze wysłali drogą smsową. Z telefonów, kartek i z głowy odczytywaliśmy w świetle ogniska i latarek swoje wersy, a Hayde z Asią typowały zwycięzców. Tak naprawdę jednak nie było w tych pojedynkach przegranych, a w konsumpcji nagród (dziękujemy, Marto!) brali udział wszyscy. Poniżej kilka pojedynkowych tekstów, które udało się odzyskać – część spłonęła w ognisku, część została zapomniana zaraz po odczycie, a części nie dało się odczytać. Nie mniej jednak jeśli komuś się twór własny przypomni i odtworzy – proszę się nie wstydzić uzupełniać.

 

Motto: Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny. Jacek vs Figa

 

Jacek:

 

Pewna młoda Figa była raz na zjeździe

I zamknęła się z Lemurem w pościelowym gnieździe.

Do niczego nie doszło – spoko moi mili,

Chociaż z drugiej strony – tak tylko mówili.

 

Prawda światło dzienne musi jednak ujrzeć.

Taka to historia – zachlać się i umrzeć.

Otóż młoda Figa, nad podziw spragniona,

Urwała przy ognisku superextrazgona,

 

Więc ją Lemur złapał, bierze ją na opa

Myśli sobie – baba – trzeba by jej chłopa.

Do pokoju wtaszczył, rzucił ją na łoże –

Przecież wtedy taka traci na oporze.

 

Lemur już się schyla, już kipi, wariuje,

W myślach nagiej Figi obraz już maluje…

Lecz nieszczęście przyszło całkiem niespodzianie –

Nagle wpada Estel i robi śniadanie!

 

Kroi sobie szklankę – kuflony to lubią,

Całkiem naturalnie wszelkie szkiełka skubią.

Ale to nie o tym historia ma mówić.

Estel się najadła – trzeba się obudzić!

 

Zatem Figa wstaje, na Lemura zerka,

No i, kurde bele, opadła jej szczęka.

Chłopak stoi nagi – moment jest krytyczny,

A pod pępkiem napis: On jest ekscentryczny.

 

Z Figi momentalnie uleciała wóda.

Już się Lemurowi wskórać nic nie uda.

Przecież naszej Figi żaden nas niegodny –

Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny.

 

Motto: Błędy młodego wieku pożerają szczęście starości. estel vs Jacek

 

Jacek:

 

Mała Estel w piaskownicy szkłem się zajadała.

Gdy dzieci babkowały, ta kubki wcinała.  

A potem nieszczęście! nieszczęście! – dwa razy.

Lecz do szkła przenigdy nie czuła odrazy. 

 

Żyła tak lat kilka, aż brody dostała,   

W bujanym fotelu Zycie swe spędzała.

Dłużej tak nie można – nastąpiła zmiana –

Przyszedł Aleksander, Estel podjarana,

 

Ale idą w tango, denszą wartko, chyżo.

Estel się obnaża, po szyjach się gryzą.

Nagle pada pomysł – napijmy się wódki.

Biedna, nie wiedziała, jakie będą skutki.

 

Dawna miłość wraca, nie tylko do chlania,

Nie jest to też chyba sprawka obnażania.

Alek stawia flachę, piją dość obficie,

Przypomniała sobie Estel swoje dawne życie.

 

To wszystko się zemści, lecz jeszcze momencik –

Alek postanowił Estelką pokręcić.

I całuje, i mówi, że kocha, że teraz.

Estel też myślała o tym chyba nieraz.

 

I gdy już po czasie wrócili do domu,

Zaczął ją rozbierać… trochę po kryjomu. 

Estel patrzy z bliska i nie daje wiary.

Bo chłopak ma chyba oczy nie do pary.

 

Skądże! Nie są zwykłe, te oczy są szklane,

No i się zaczęło, chłop ma przerąbane.

Estel już się wgryza, kąsa oczodoły.

Pławi się w powiekach, krew zalewa stoły.

 

Zjadła jego gały i wybiega z chaty.

Wchodzi już do baru, prosi dwie herbaty.

Wszystko jest już dobrze, spotkała tam Marka,

Lecz znowu pomyliła usteczka ze szklanką…

 

estel:

 

Raz w Dylakach w dzień słoneczny,

Jacek wpadł na pomysł niecny.

A że młody był i godny,

to powiedział: będę płodny.

 

Będę potrzebował wróżki,

żeby kobiet mieć jak Puszkin.

A więc udał się do Oslo

i się trzymał całkiem prosto. 

 

Potem spotkał Dominika

i zapytał: czy Ci styka?

I obrócił się doń tyłkiem,

gra jest znana pod „gej cziken”.

 

Wnet zaśpiewał: „Choć Lemura...”,

całkiem niezła jest z niej dziura.

Wziął się za rąbanie drewna,

wyobraźnia – rzecz pokrewna i zbliżona

- zbliżeń Jacek nie ma dosyć.

 

Wtem do płotka podszedł kotek,

Jacek zlany zimnym potem,

nie ogarnął był siekierki

i się pozbył swej... perełki.

 

Więc nie róbmy nic głupiego,

co nam z Jacka bezpłodnego!

 

Słowa do użycia: cycki, tańczyć, lód. Marta vs Bodek

 

Bodek:

 

na murze tańczą cycki

pod butem chrzęści lód

w rurze piszczą dzwonki

wymiętej głowy

 

Marta:

 

górskie cycki nie przyjmują lodowatych myśli

czekają na moje obnażenie   

w rytmie wody i ognia

taniec

 

 

Słowa do użycia: żółw, klej

 

Domka

 

Jest taki zespół Zabili Mi Żółwia

pewien żółw w tym kraju się o to wkurwia.

Budzi się rano i myśli: "no ludzie,

zabilibyście ślimaka, należy się marudzie."

 

Potem idzie do kiosku, brakuje mu kleju  

 

i mówi do sprzedawcy "Słuchaj no, Macieju,

jest taki zespół Zabili Mi Żółwia

i mnie to osobiście bardzo mocno wkurwia."

 

Sprzedawca patrzy na żółwia i myśli: "Idiota,

jest też wiersz o tym, że Ala ma kota,

że zginęli w zupie seler z pomidorem,

a oni nie przychodzą tu jakoś po to, by otworem

paszczowym składać zażalenia".

 

Jaki z tego morał? Ten żółw był dość głupi,

lecz zaradny – bo jak nie ma kleju to pójdzie i se kupi.

 

Motto: Daj młodemu człowiekowi mapę do Nieba, a odda Ci ją... poprawioną.

Dżastin vs ew

 

Dżastin:

 

Pójdę w drogę, mapę dostałam

Mimo, że wszystką kasę wydałam

Narysuję sobie na niej dużego cyca

Co semantykę wielką w sobie przemyca 

Spotkam w drodze piękną Asię

Co na drobiu dobrze zna się     

Spotkam Jacka, co z Michałem

Perforują cykle stałe

Spotkam Hayde, co nas wiedzie

Z exhibicjonistą na przedzie

Estel z nimi nas przywita

Szkło przetworzy – będzie kwita!

Ewka nie płacz, że tu brak

Wódki i tak pójdziem wspak

Zbierzemy po drodze niejednego browca

Bym mogła zachować tytuł wywrotowca

 

WTOREK

Poranek przywitał nas ulewą (mogło być gorzej, mogliśmy obudzić się w zaspach). Ponura aura za oknem przełożyła się na nasze rozstaniowe nastroje. Zgodnie z tradycją pierwsza łzami zalała się Ewa, potem Figa, Domka ostatecznie też nie wytrzymała. „Góralówkę" opuściliśmy wczesnym popołudniem, jednak niektórzy z racji dużych odległości do domów rodzinnych i innych przebojów po drodze, do własnych łóżek dotarli wiele godzin później.

 

 

 

Nie sposób spisać wszystkich szalonych rozmów, pomysłów, działań i tekstów które pojawiły się w ciągu tych trzech dni. Po raz kolejny okazało się, że bez względu na wiek, światopogląd, porę jedzenia obiadu, wyznanie, kondycję i ulubiony kolor, Wywrota ma potężną siłą jednoczącą umysły i stwarzającą porozumienie.

 

 

 

 

Po raz kolejny Wywrota przekroczyła swój codzienny wirtualny wymiar. Znowu przychodzi mi w imieniu wszystkich zlotowiczów podziękować Ewie za organizację Majówki, ogarniętym podziękować za opiekę nad nieogarniętymi, Wam wszystkim podziękować za obecność, zaangażowanie i moje naładowane baterie.

 

Relację z poprzedniego zlotu Wywroty zakończyłam słowami: „mam pewność, że nie rzucam słów na wiatr mówiąc Wam: do zobaczenia". Nie bacząc na zarzuty powtarzalności, po raz kolejny mówię Wam: do zobaczenia!

 

estel