Czy ciało przestało wystarczać? (Festiwal Tańca Współczesnego KROKI)

Arabszczanka
Arabszczanka
Kategoria teatr · 29 maja 2016

Ciało (nie) wystarczy - pod takim hasłem przewodnim odbył się tegoroczny Międzynarodowy Festiwal Tańca Współczesnego KROKI.


„Ciało – mikro i makrokosmos tańca. To od niego wszystko się zaczyna i na nim się kończy. Muskularne czy chore, energiczne czy w bezruchu, uwalniane czy kształtowane jest na scenie samoistnym imperium, ostatnią instancją poza którą wydawałoby by się nie ma już tańca.
Niekiedy jednak taniec jest podróżą nie w głąb ciała ale poza ciało. Kiedy to nie wewnętrzne procesy fizyczne stają się przedmiotem artystycznego namysłu, ale ich przekroczenie, wyjście poza ciało w interdyscyplinarną i multimedialną przestrzeń nowych możliwości” - czytamy słowa kuratorki Katarzyny Bester.


Podczas festiwalu rzeczywiście dokonało się przekroczenie granic – popularnie rozumianego – ciała, ale jak dla mnie nie dokonało się to tylko za sprawą nowych mediów.
W tańcu współczesnym zawsze intryguje mnie, że artysta-tancerz może wypowiedzieć się w swoim imieniu, że nie musi przywdziewać postaci, za którą się ukryje, występuje jako artysta – w czystym i pełnym znaczeniu tego słowa.  
Zadałam sobie pytanie: czym jest ciało tancerza?

 

Ciało manifestem

 

Solar Plexus Tomasza Bazana jest wypowiedzią prywatną, małym manifestem. Autor jest tancerzem, choreografem oraz założycielem i reżyserem Teatru Maat Projekt. CV artysty wygląda imponująco – kończył kulturoznawstwo, był uczniem francuskiego malarza i scenografa Jeana Marco. Tańca oraz praktyk ruchowych uczył się u znakomitych tancerzy i mistrzów sztuk walki. Współpracował z Ośrodkiem Praktyk Teatralnych Gardzienice, Stowarzyszeniem Teatralnym Chorea, Inernational Theatre Art Of Now, Compagne le Sablier, Les Kurbas Theatre we Lwowie, Dance Art Now w Londynie i Teatrem Wielkim w Warszawie2. Od 2012 roku należy do najbliższych współpracowników Krzysztofa Garbaczewskiego.


Podczas festiwalu artysta zaprezentował wspomniany Solar Plexus na podstawie Solaris Stanisława Lema. „Kiedy patrzysz na ciało, możesz obserwować doskonałą maszynę, wysoce wyspecjalizowaną technologię” - mówi o swoim spektaklu Bazan. Dalej - „Wracam do Afryki, do źródeł swojego kodu. […] obserwuję możliwości nie tylko mięśni i ścięgien, ale i kości, żył, wydolności płuc, wytrzymałości skóry. Indukowania energii powstałych z uderzeń o tkanki ciała. Solaris Lema porusza problem niemożności zrozumienia Wszechświata, bezsilności nauki wobec innej formy istnienia oraz bezradności człowieka, który nie może uwolnić się w kosmosie od balastu ziemskiego ciała”. Dla mnie Solar Plexus przedstawiał zafascynowanie rozwijającym się światem techniki, ale był także ostrzeżeniem.

Ucieleśnieniem lęku przed utratą kogoś. Spektakl to przestroga przed popadnięciem w samotność w dobie cyfryzacji. Czy w świecie przedstawionym przez Bazana jest miejsce na Boga? Jeżeli tak, to gdzie Go umieścić? Czy poszukiwać w multimedialnym - spektakularnym - śladzie anioła, który powstaje pod koniec spektaklu?
Przejmującym momentem była dla mnie projekcja, podczas której twarz artysty została unieruchomiona, a jej właściciel zaczął ją studiować – zdając sobie sprawę, że nie ma powrotu do ciała sprzed chwili, że ono przeminęło i widzimy tylko jego namiastkę.


Przez cały spektakl tancerz działał przy pomocą swojego ciała: rysował, animował swoją twarz projektowaną na podłogę.


W pewnym momencie Bazan zdejmuje okulusy, w których występuje przez cały spektakl i zakłada je wybranej osobie z widowni – samemu opuszczając scenę. „Przepraszam, nie wie pani czy to już koniec?” - nachyla się do mnie kobieta. Przez kolejne 15 minut widzowie wymieniali się sprzętem, każdy chciał zobaczyć w jakim świecie znajdował się artysta, kiedy tworzył swój pokaz.


Tak, to był koniec, Bazan nie wrócił i oklasków nie było komu bić.

 


Ciało historią

 

Ciało jest historią, którą tancerz opowiada. Jest zamknięciem, bólem, rozczarowaniem. Ciało jest emocją. Najbardziej przejmująco dowiedli tego tancerze Krakowskiego Teatru Tańca w pokazie zatytułowanym Nesting. Zaprezentowali opowieść o „wiciu gniazda”, o ciągłych przemieszczeniach, o nietolerancji i braku akceptacji, o potrzebie akomodacji. Wykorzystując trzy piętra Małopolskiego Ogrodu Sztuki, zbudowali przestrzeń wielopoziomowego domu. Widzowie mieli pełną dowolność w zajmowaniu miejsc, obieraniu perspektyw, wyzbyto się tradycyjnego podziału na przestrzeń widzów i obszar artystów.


Choreografią zajął się Idan Cohen – twórca pochodzący z Izraela. I być może ze względu na pochodzenie moderator spotkania po spektaklu usilnie próbowała wmówić twórcom, że w widowisku chodziło o Holocaust.

Udało im się wybronić i dowieść, że doskonale wiedzą o czym opowiada ich dzieło – a na pewno nie o Zagładzie. Tytuł spektaklu pochodzi od czasownika oznaczającego wicie gniazda, „przeprowadza widza przez kulturowy szlak między Polską a Izraelem, śledząc nie zawsze wyraźne więzi kulturowe między przeszłością i teraźniejszością. Od dawna dyskutowane relacje polsko–żydowskie, w spektaklu zyskują nową perspektywę” - czytamy w opisie spektaklu. Pomimo tego, że tematyka żydowska jest mi bliska, to przyznam, że z Żydami skojarzenia nie miałam żadnego (być może dlatego, że tancerze stylizowani byli na Słowian). Świadczyć to może o uniwersalności spektaklu. Sztuka hipnotyzowała swoją plastyką, zagospodarowaniem przestrzeni, kostiumami, rekwizytami, z których najciekawszymi były gniazda – źródła muzyki.


Krakowski Teatr Tańca działa od 2008 roku. Obecnie współtworzy tandem artystyczny Eryk Makohon i Paweł Łyskawa oraz grupa niezależnych tancerzy. Teatr przez wiele lat pracował w oparciu o długoletni proces, rezygnując z pracy projektowej, koncentrując się na zespołowym, długotrwałym poszukiwaniu w przeróżnych, czasem bardzo odległych dziedzinach, sięgając także do polskiej tradycji teatralnej. Tancerze, jak mówią o sobie aktorzy KTT – są jak ptaki, które wiją gniazda w różnych miejscach, zasiedlają przestrzenie, w których pokazują swoje spektakle.
Tegoroczna edycja Kroków skłoniła do zadania pytania o częstsze wyjazdy tancerzy, o ich nieustanne podróże. O to czym jest ciało tancerza jako środek do przemieszczania się, dotarcia do jak największej ilości odbiorców. Oraz czy ciało tancerza może być nośnikiem wrażliwości, historii i wiadomości.

 

Ciało widocznym znakiem

 

Spektakl the black piece holenderskiej grupy Ann Van den Broek WArd/waRD jest najbardziej spektakularnym widowiskiem, jakie miałam okazję dotąd oglądać. Początkowo igra się z naszymi zmysłami, pozostawiając w zupełnej ciemności, by następnie oprowadzać po przestrzeni za pomocą samych odgłosów – śmiechu, płaczu, pukania, buczenia. Pomysł na spektakl opiera się na prostej zasadzie – operujemy ciemnością, pokazujemy jej potencjał. Obraz został podwojony – ekran nad sceną pokazywał to, co rejestrował operator podążając z kamerą za tancerzami. Na scenie widoczne były działania live, niczym niezapośredniczone. Jedno z dwóch źródeł światła obecnych w sali, to to z latarki, którą operowała sama choreografka (Ann Van den Broek) – podśw

ietlając odpowiednie miejsca i osoby. Kolejnym punktem jasności było światło z kamery.


Cały spektakl opowiadał o oswajaniu ciemności, oswajaniu strachów w ogóle. Strachu przez innością, dziwnością, strachu przed tym, czego nie rozumiemy. Cienie tancerzy, które czasami pokazują się na ścianach, są wydłużone, tajemnicze, przerażające, nieludzkie – przez co bardziej plastyczne niż ciała samych tancerzy. Ciało pokazane jest fragmentarycznie – okraszone światłem i dźwiękiemMuzyka Arne Van Dongen z wokalem Gregorego Frateura idealnie wprowadza w klimat dziwności, czekania na niewiadome nieuchronne. Wyostrza zmysły. Wyczula widza.

Zastanawiał sam proces poszukiwań przez artystów – w jaki sposób sprawdzali działanie ciała w przestrzeni, działanie w ciemności, wśród licznych przedmiotów, i ciągle poruszającego się kabla od kamery.
Inspiracją dla choreografki była książka Black: The History of a Color Michaela Pastoureau.
Pod koniec spektaklu pojawia się księga dotycząca czarnego: Black – dress, shoes, eyes, drugs, boy, love, feeling...
Kiedy po prawie 90 minutach nagle rozbłyska światło – czerń okazuje się być schronieniem i bardzo kojącym miejscem.
 

 

Ciało przedmiotem oceny

 

Spektakl

OCD Love zamknął tegoroczne KROKI. Choreografia Sharon Eyal i Gaia Behara mówi o nieprzystawalności, odmienności. Skupia się na kategoriach płciowości. Spektakl o tożsamości, budowaniu jej i odnajdywaniu. Wszystkie te poszukiwania zwieńczone niemym krzykiem bezradności i zagubienia.
„Utwór ten opowiada o miłości. O miłości, która zawsze tęskni, albo o kochankach, którzy wciąż za sobą tęsknią. Brak synchronizacji. Jak wtedy, gdy jedna osoba kładzie się do łózka, a druga wstaje” - czytamy w katalogu festiwalu.
„Wszystko w tej sztuce widzę w bardzo ciemnych barwach, i w formie cieni, tańczysz ty i twój cień. Utwór ten został w dużej mierze zainspirowany lekturą tekstu Neila Hilborna pt. OCD. […] zanim zaczęliśmy pracę nad tą sztuką […] wiedziałam jaka będzie w dotyku, jak będzie pachnieć. Jak koniec świata bez zmiłowania. Zapach kwiatów, ale bardzo ciemny” - mówi o nim Sharon.


Warto podkreślić fizyczność aktorów, która była wysoko powyżej średniej przeciętnego tancerza. Mam wrażenie, że ich ciała przekroczyły kilka granic fizycznej wytrzymałości. Zachwyciła mnie początkowa solówka Rebecci Hytting. Tancerka sama nadawała kształt swojemu ciału – ono ewidentnie swoich granic nie miało.


Warto też zwrócić uwagę na muzyka – Oriego Lichtika, który stworzył podkład do spektaklu i miksował go na żywo. Ostre i nieoczywiste beaty wrzucały w świat, który tworzył się na scenie i uniemożliwiał ucieczkę z niego. Podczas rozmowy z twórcami powiedziano, że Sharon tworzy w sposób instynktowny – mniej intelektualny. Tancerze zdradzili też w jaki sposób powstają ich choreografie – każdy tancerz na treningu wyraża, to co czuje, a te wszystkie improwizacje są nagrywane, a następnie analizowane.

 

Najciekawsze ciało, to ciało zmęczone, pozaklejane taśmami dla sportowców (T. Bazan), kontuzjowane, potłuczone (Nesting), spocone (the black piece), umęczone sobą i wyzwaniami (OCD love) – ale tworzące i dążące do przekazania czegoś konkretnego.

Czy ciało przestało wystarczać? Dopóki będą pojawiały się na nim nowe zadrapania, blizny i obtarcia, świadczące o jego śmiertelności – dla mnie wciąż będzie najbardziej interesującym przedmiotem badań i obserwacji.