„Ciężka Góra moja na pustce drogi mojej i na Polu moim, ale Pustym, Pustym, jakby tam i nic nie było”. Zdanie wypowiedziane przez Witolda w Trans-Atlantyku jawi mi się poręcznie; wyrzuciwszy jego książkowy kontekst, czynię je deklaracją piszącego recenzję. Przywalona bowiem Ciężką Górą transpozycji jednego kodu – ruchowego – na drugi – werbalny – staje się wyprawką po jeszcze bardziej nieuchwytne wrażenia, jakie wywołał spektakl. Najnowsza premiera Wrocławskiego Teatru Pantomimy: Pustka. Pustynia. Nic w reżyserii Leszka Bzdyla stawia widza w kłopotliwej sytuacji z kilku powodów.
Pierwszy wiąże się z wszelkim ruchem, cielesnością, którą się próbuje opisać słowami. Drugi to – nieustannie uchylający się – Gombrowicz, trzeci wynika z tematu przedstawienia. Istotnie wydaje się, jakby w nim, o, tam – nic nie było. Stwierdzenie tyleż ryzykowne, co prowokujące, a jednak, poczynając od działania mima Jana Kochanowskiego we foyer, aż po monolog Zbigniewa Koźmińskiego ogląda się – można oglądać – bez-myślnie, co nie znaczy: biernie. Oczywiście, dyspozycja poznawcza w każdym wypadku będzie inna, wobec niektórych dzieł przechodzi się obojętnie, przypuszczam natomiast, że w jakimś stopniu wywołanie podobnych odczuć było tu celem samym w sobie. Zatem Nic w głowie, bo Nic na scenie?
Oszczędna scenografia – w jej skład należy też bodaj policzyć wyśmienicie położone światła, kolorem nadające całej przestrzeni swoiste temperatury – pozwoliła wyeksponować aktorów, poruszających się częstokroć jak w odbiciu. Widać było wypuszczane przez jedną postać (Paulina Jóźwin) zalotne haczyki, których mężczyzna w jakimś pomieszaniu nie połknął, napinane dłonią Kochanowskiego żyłki relacji między tych dwojgiem tak, jakby ich uczył ze sobą być, uwodzące, to oddalające się pełne wdzięku i elegancji ruchy, wypełniające przestrzeń sceny, sugerowały równie harmonijne stosunki, koegzystencję równowagi… spod których iście Gombrowiczowsko wyzierała Niemoc. Ta rozbijała się o skały postaci granej przez Koźmińskiego – pozostałe cztery osoby krążyły wokół niej, nie mogąc jej ani dość dobrze poinstruować, jak płynnie używać ciała (Ciała), ani zainspirować mimochodem, tańcem (Monika Rostecka i Agnieszka Dziewa) do aktywności samodzielnej.
Nad spektaklem unosił się tedy istotnie opar niemożności, sytuacji nie-do-końca, nadwątlonej falą gestów, ruchów, których im więcej było, tym bardziej traciły one swój sens. Z tym stanem hegemonii ilości (której notabene Gombrowicz w Dziennikach poświęca spory ustęp) korespondowały bodaj karteczki, rozdawane przez tancerzy widzom niedługo przed końcem spektaklu, a zawierające szereg emotikonek. Pytanie: ile min wydajemy z siebie, rozmieniając na drobne w różnych miejscach, odcieniach – formach, nie tylko może nie otrzymując nic [!] w zamian, ale nie tworząc określonych? żadnych ułożonych relacji. Nadszarpnięcie sedna odbywa się poprzez próbę dotarcia do niego na wiele rozmaitych sposobów. Tu otwiera się Pustka, Pustynia, Nic, gdzie można wszystko w każdy sposób – im bardziej bowiem się da, tym mocniej z horyzontu znika ciężar sprawy. Co się da zrobić, gdy da się wszystko? Może być to albo tamto, wobec czego linia demarkacyjna przenicowuje się, dając Nic.
Powyżej napisałem, że wywołanie u oglądającego wrażeń, z którymi nie wiadomo co zrobić, które nie skłaniają do namysłu, a jednak mocą przyzwyczajenia do niego zachęcają, mogło być jednym z komponentów spektaklu. Nawykli do sensu, otrzymujemy dawkę porządku (bądź co bądź przedstawienie ma swój program), zmierzającego jednak do nieuchwytności, chaotycznego kursowania elektronów, choć zdawałoby się, że są tu jakieś stałe, pewniki, wzory… Dzieło Bzdyla zdaje się czekać na komentarz: i o co tu chodziło? Jaki to ma sens? O czym to? – by w odpowiedzi mrugnąć okiem, uśmiechnąć się i zatrzymać dłużej na tym pytaniu.
Pustka. Pustynia. Nic w szerszej perspektywie wydaje się nieco spektaklem, który gdzieś tu się nawinął pod nogi i wlecze się, choć już minął jego czas. Dobywa się jakby z przełomu wieków, swoimi pytaniami i konwencją. Licowałoby to zresztą ze słowami reżysera, iż przedstawienie to jest swoistą przeróbką, parafrazą, ponownym podejściem w stosunku do jego Kilku błyskotliwych spostrzeżeń według Gombrowicza z 2004 roku. Zarzut o nieaktualność należy może jednak oddalić, skoro spektakl działa. Jest to zarazem działanie wciąż aktywne u polskiego widza, działanie, które da się – i warto – ponawiać dopóty, dopóki po oklaskach słyszy się tu i ówdzie: i o czym to miało być, o czym? – Gdy tych pytań zabraknie, wyczerpie się wtedy ta Pustka.
Pustka, Pustynia, Nic
Wrocławski Teatr Pantomimy
Premiera - 08.03.2016
Reżyseria - Leszek Bzdyl