Nie wstanie świt (recenzja spektaklu „Trojanki”)

Joanna Jaskulska
Joanna Jaskulska
Kategoria teatr · 22 marca 2016

Po obejrzeniu Trojanek w Teatrze Polskim w Poznaniu zdałam sobie sprawę z tego, że ziemia jest pełna krwi. Ta ziemia, która jest początkiem i końcem. Przecież to z niej rodzi się wiosną życie, ona zimą chowa w sobie jego szczątki. Ziemia jest matką-żywicielką człowieka i jego ostatnią kołyską. Przechowuje pamiątki po pokoleniach, które przeszły po jej grzbiecie. Jest jak kobieta, która podtrzymuje pamięć przodków i przekazuje ją dalej swemu potomstwu. Ale ta ziemia jest pełna krwi i łez. Wojny, katastrofy, klęski. Aż dziwne, że nie zabarwiła się jeszcze na czerwono. Ziemia, świadek tylu ludzkich tragedii, przechowuje w sobie historię o cierpieniu. Niczym kobieta, która widziała, jak po kolei giną wszystkie jej dzieci.

 

Świat Trojanek w reżyserii Kamili Michalak jest niczym przesiąknięta krwią ziemia. Gdy unosi się kurtyna, ukazuje się świat po katastrofie – scenografia (Karolina Fandrejewska) przypomina wielki czerwony dół, sięgający w głąb sceny, a w nim głowy kobiet. Stare i młode, uwięzione w ziemi, są jej głosem. Niczym rozbitkowie na plaży w obcym kraju, kobiety zawodzą za straconą ojczyzną, opłakują umarłych, w rytm odgłosów fal dochodzących gdzieś z oddali. Za chwilę zawodzenie zamieni się w apel poległych. Akcja sztuki dzieje się tuż po tym, jak Achajowie podstępem wdarli się do Troi i wymordowali wszystkich mężczyzn. Wojna się skończyła. Nie ma już obrońców. Pozostawione bez opieki, skazane są na łaskę i niełaskę zwycięzców, kobiety będą musiały poddać się wyrokom, które przyniesie im los.

 

W tragedii Eurypidesa o przeznaczeniu nie decydują jednak zwycięzcy Grecy. W mitologii bowiem najwyższą siłą, która decydowała o ludzkim losie byli bogowie. Wojna trojańska stoczyła się również między nimi. Zgodnie z wersją mitu podaną przez Eurypidesa, Posejdon wspierał Trojan, a Atena – Achajów. Lecz gdy ci zniszczyli jej świątynię, bogini zdecydowała zwrócić ku nim swój gniew. Nim kurtyna idzie w górę, na scenę wchodzą Posejdon i Atena. Wystylizowani na polityków, niczym głowy dwóch państw na konferencji prasowej, w blasku fleszy, zawierają pakt o wzajemnej przyjaźni i decydują się zatopić greckie okręty, gdy te wyjdą z trojańskiego portu. Urażona duma wyrachowanej bogini przesądza także o losie Trojanek, które mają odpłynąć z Achajami. Ich cierpienie z perspektywy politycznego cynizmu bóstw jest bez znaczenia. Nie będzie im nawet dane przechować pamięci o poległych, gdyż je same również czeka śmierć. Nad ich grobem jednak nie zapłacze nikt.

 

Podczas pogrzebu lament i śpiew ma wyrazić ból tych, którzy pozostali za tymi, którzy odeszli. Dobrze przeżyta żałoba pozwala uwolnić się od żalu i przywraca ład w świecie. Płacz to misterium, dzięki któremu odnawia się pakt z życiem. Śpiew Trojanek nie ma w sobie tej mocy. Ich lament to misterium skazane na klęskę. Nad ich bólem świeci wielkie, czerwone słońce śmierci. Noise’owa muzyka autorstwa Marty Śniady, pełna szumów, zgrzytów, pisków, wraz z zawodzeniem chóru, do którego zaangażowano kobiety wykształcone w śpiewie operowym, daje poczucie, że oto nadeszła apokalipsa. Ostatecznie wszystkie dźwięki w Trojankach zmierzają do tego, by wyrazić rozpacz. Nie ma głosu, który wyrażałby nadzieję.

 

Czy świadomość przetrwania może dać pocieszenie tym, którzy przeżyli katastrofę? Hekabe i jej córka Kasandra, dziewica i kapłanka Apollona, ocalały z rzezi. Przetrwały potop wojny, który zabrał ich świat. Gdy Kasandra budzi się obok matki, łapie oddech, przerażona koszmarem, którego była świadkiem. Przeżycie oznacza dla niej świadomość istnienia w świecie absolutnego cierpienia i absolutnego okrucieństwa. Wojna to bowiem zło totalne – wydziedzicza nie tylko z ziemi, ale również z nadziei i człowieczeństwa. Pozbawiona złudzeń co do przyszłości jest Hekabe. Królowa-matka bolejąca, która po kolei traci całą rodzinę. Córki, synową, wnuka… Każda z kobiet traci lub ma stracić w tym spektaklu coś ponad to, co już straciła. Kasandrze bóstwo odbiera rozum – w swoim szaleństwie zdąży jeszcze przepowiedzieć klęski, które mają spotkać Greków. W rwanym śpiewie, strasznym głosem, chwytając powietrze przewiduje straszną przyszłość. Andromacha traci syna. Potomek Hektora, wnuk Hekabe, zostaje strącony ze skały, a jego matka nie będzie mogła nawet go pożegnać. Lecz nim to się stanie, między Andromachą a Hekabe wybuchnie jeszcze spór. Każda z tych kobiet symbolizuje bowiem inny porządek tragedii. Pojawiająca się na scenie w kocu termicznym, z dzieckiem-manekinem na rękach Andromacha to kobieta wściekła i przerażona. Płacze nad sobą i swoim utraconym losem. Widzi tylko swoją osobistą katastrofę, a w Hekabe – jej przyczynę. To ona bowiem urodziła Parysa, który uprowadzeniem Heleny ściągnął na Troję gniew Achajów. Hekabe płacze nad wszystkimi. Poza nieszczęściem osobistym czuje ogrom zła, który spadł na jej ojczyznę. Lecz zabrana zostaje jej także możliwość zemsty. Ta, która stała się przyczyną klęski – Helena – uchodzi gniewu swego męża. Menelaos pragnie ukarać żonę, bo za jej przyczyną zginęło wielu Greków. Lecz jeszcze bardziej pragnie zrozumieć, dlaczego od niego odeszła. Menelaos to przede wszystkim zdradzony mąż, który wciąż kocha żonę. Hekabe próbuje go ostrzec przed złudną urodą Heleny i przed jej zakłamaniem, ale on jest ślepy i głuchy. Zdobywa się jedynie na skargę zranionego mężczyzny. A Helena to wykorzystuje i unika kary. Gdy schodzi z mężem ze sceny, za rękę, wiadomo już, że Menelaos jej nie skrzywdzi.

 

Grecki wódz to drugi mężczyzna, który pojawia się wśród Trojanek. Pierwszym jest Taltybios (Michał Kaleta), posłaniec, zwiastun wszystkich nieszczęść, które spadają na Trojanki. To on przekazuje Hekabe, co się stanie z nią i jej córkami. To on zabiera jej wnuka, by potem oddać tylko jego martwe ciałko. Taltybios Michała Kalety to zwierzę. Przypomina dzikiego, lubieżnego psa, który wie o swojej przewadze nad bezbronnymi kobietami i świetnie to wykorzystuje. Drwiną, szyderstwem i groźbą podporządkowuje je sobie. Wojna i jej okrucieństwa są jego dziedziną, ale nawet on ulega jej grozie, gdy przynosi nakaz o zamordowaniu syna Andromachy. Nawet dla niego to już za dużo.

 

Kilka dni po obejrzeniu spektaklu skojarzyłam sobie z nim balladę Nim wstanie dzień. Tekst napisany przez Agnieszkę Osiecką mówi o nadziei mężczyzn na nowe życie po wojnie. W tej piosence ziemia, ciężka od krwi, urodzi zboże, kobiety przyjmą strudzonych pod swój dach, będą tańczyć, urodzą im się nowe dzieci. Spełni się marzenie, teraz nieosiągalne, ale w przyszłości – tak. Oni wiedzą, że teraz czas jest zły, lecz żyją myślą o tym, co może przyjść. W Trojankach nie przyjdzie nic. Wie o tym mądra i zrozpaczona Hekabe. Mężczyźni zniszczyli świat. Dzieci, ta jedyna nadzieja na przyszłość, nie przeżyły. Kobiety czeka śmierć. A bogowie będą się tylko z tego śmiać, niczym z najlepszej komedii, oglądając wszystko z góry, z kieliszkiem szampana.

 

Jest tylko jedna możliwość ocalenia: krzyk pamięci. Tragedia Eurypidesa w reżyserii Kamili Michalak jest przerażająca. I piękna. Przejmująco woła, że każda wojna jest złem. Wyszłam milcząc, bo ogrom cierpienia w tym spektaklu przytłacza. Nie wolno jednak milczeć. O wojnie, o złu należy pamiętać. Należy krzyczeć. Żeby przestrzec. 

 

Reżyseria:  Kamila Michalak

Przekład: Zygmunt Węclewski

Scenografia:  Karolina Fandrejewska

Kierownictwo muzyczne:  Lilianna Krych

Muzyka:  Marta Śniady

Dramaturgia:  Barbara Klicka           

Ruch sceniczny:  Aurora Lubos       

Reżyseria świateł:  Paulina Góral

Asystent reżysera:  Marcela Stańko

Inspicjent:  Magdalena Matusewicz

 

Premiera: 4-03-2016

Scena: Duża Scena, Teatr Polski w Poznaniu

Czas trwania: 1 godzina 10 minut

 

Obsada:

Teresa Kwiatkowska, Elwira Janasik, Olga Rusin, Marcela Stańko, Michał Kaleta, Barbara Prokopowicz, Andrzej Szubski, Wojciech Kalwat, Małgorzata Peczyńska