Cud śpiewany, czyli Hipsterzy i Metale (recenzja spektaklu „Krakowiacy i Górale”)

Joanna Jaskulska
Joanna Jaskulska
Kategoria teatr · 12 stycznia 2016

 Rewolucja, Tradycja, Kościuszko, kompromitacja władzy, król Stanisław August Poniatowski, Lud za barykadami, pochody z flagą, student skarżący się na nieużyteczność wiedzy i przekręty na uczelni, a to wszystko przeplatane historią dwóch trójkątów miłosnych i mieszanką muzyki operowo-elektronicznej.

 

Dużo i z przytupem. Tak mogę podsumować pierwszą w tym sezonie premierę Teatru Polskiego w Poznaniu w reżyserii Michała Kmiecika. Znany ze skłonności do podejmowania w teatrze tematów aktualnych Kmiecik został zaproszony przez nową dyrekcję do zmierzenia się z tekstem klasycznym, o znaczeniu historycznym, niosącym duży ładunek uczuć patriotycznych, w dodatku należącym do repertuaru operowego. Czy młody reżyser, posiadający już na swoim koncie kilka sztuk, które silnie odnoszą się do otaczającej nas rzeczywistości polityczno-społecznej, dał sobie radę z tekstem silnie zanurzonym w konkretnym momencie historycznym sprzed dwustu lat? Myślę, że tak. Michał Kmiecik wraz z zespołem Teatru Polskiego odnaleźli w dramacie Bogusławskiego bardzo aktualne problemy i umiejętnie wpletli je we współczesne formy.

 

Odniesienia do współczesności odnaleźć można już w pierwszej scenie. Otwiera ją wychodząca przed kurtynę Marianna (Ewa Szumska), uosobienie Rewolucji, stylizowana na Wolność z obrazu Delacroix. Ale ta postać wcale nie niesie obietnicy lepszej przyszłości – Marsz Kosynierów śpiewa rzucając w widownię spojrzenia pełne nienawiści, obiecujące nadchodzącą zemstę. Marianna to tak naprawdę siejąca grozę Śmierć. Za każdym razem, gdy pojawia się na scenie, sprawy bohaterów biorą niepomyślny obrót.  I tu właśnie w sztukę wchodzi nowoczesność. Po tradycyjnej pieśni do muzyki osiemnastowiecznego kompozytora Jana Stefaniego następuje bowiem zwrot muzyczny: w rytm nowoczesnego kawałka kurtyna idzie w górę, ukazując rondo Charles’a de Gaulle’a w Warszawie, wielkie młyńskie koło i poznańskie koziołki w tle.

 

Scenografia i muzyka odgrywają niesamowicie ważną rolę w tym spektaklu. Cud mniemany…, do tej pory postrzegany głównie jako opera, stał się spektaklem dramatycznym. Ale to nie znaczy, że reżyser zrezygnował z możliwości, jakie daje forma operowa. Zachowując oryginalne pieśni, jak na przykład Pobudka krakusów czy pieśń o braku zgody między krakowiakami i góralami, Kmiecik zrobił ukłon w stronę tradycji, wydobywając z niej nowe znaczenia. Pobudka… w wykonaniu Marianny z witalnej, odważnej pieśni-wezwania staje się pełną cichej groźby obietnicą zemsty. Pieśń o braku zgody natomiast dodaje swojej scenie komizmu. Operowa stylizacja miesza się z bardzo współczesnymi utworami autorstwa Michała Górnego „Goorala”, które dodają sztuce dynamizmu i pazura. Scenografia Justyny Łagowskiej jest dużo oszczędniejsza: rampy, przesuwane co chwila, imitujące to góry, to skatepark, to trybuny, palma i sygnalizacja świetlna. Współczesna Warszawa – stolica współczesnych problemów Polski. Mamy więc teren walki Rewolucji i Ludu z Władzą oraz Władzy i Rewolucji o Lud. Wraz z Marianną idą ubrani na czarno bojówkarze, wciąż ginący pod kulami i wciąż powstający, by walczyć dalej. Za chwilę pojawiają się przy scenie Stanisław August Poniatowski (Barbara Krasińska) i Tadeusz Kościuszko (Anna Sandowicz). Marianna nieustannie wchodzi w spór z Poniatowskim. Toczy się walka o rząd dusz. Tylko kto tak naprawdę pragnie dobra ludu? Atmosfera wewnętrznej wojny i ciągłego zagrożenia unosi się nad postaciami przez całą sztukę.

 

Ale to nie ogólnonarodowy konflikt gra w tym przedstawieniu główną rolę. Choć nieustannie obecny, ustępuje on historii lokalnego zatargu między krakowiakami i góralami, przypominającymi bardziej współczesnych hipsterów i metali. Młode pokolenie krakowiaków-hipsterów, ubranych we współczesne kostiumy z ludowymi akcentami (kostiumy – Julia Kosmyka), to współczesna młodzież, która interesuje się głównie miłością. Są nawet dwa trójkąty: Stach (Mariusz Adamski) kocha Baśkę (Agnieszka Findysz), córkę Bartłomieja młynarza (Wiesław Zanowicz) z pierwszego małżeństwa. Między nich próbuje wejść Dorota (Teresa Kwiatkowska), macocha Baśki. Postanawia wydać pasierbicę za górala Bryndasa (Piotr Kaźmierczak). Jednak dziewczyna za obcego wcale nie chce iść... Historia tych dwóch trójkątów miłosnych obfituje w liczne momenty humorystyczne, takie jak namawianie Stacha do schadzki przez wdzięczącą się i zalotną Dorotę, śpiewana na współczesną melodię prosto z MTV piosenka Baśki o tym, że nie pójdzie za Bryndasa, czy też wyłanianie się grupy starzejących się górali-metali, którzy mieli być groźni i dostojni, a okazali się komicznie nieporadni we wspinaniu się po imitujących pagórki rampach.

 

Mimo humoru w tym świecie czuć nieustające napięcie. Krakowiacy i górale to naród podzielony, jak to określił sam reżyser, to dwa „napierdalające” się plemiona – niby o dziewczynę, ale wydaje się, że stoi za tym większy przekaz. Najważniejszy jest Swój, a Obcy to wróg. Nie wolno oddać Obcemu tego, co Nasze: ani dziewczyny, ani dobytku, ani ziemi. Haczyk jednak w tym, że tak ziemia nie jest do końca taka własna, bo oddana krakowiakom w dzierżawę… Konflikt między krakowiakami i góralami ma głębsze podłoże niż się na początku wydaje. Pojawiający się co jakiś czas na scenie Stanisław August Poniatowski, Kościuszko i Marianna uświadamiają, że za sporem o dziewczynę toczy się spór o władzę.

 

Kulminacją konfliktu jest walka na kartonowe czołgi. Scena ta jest i komiczna, straszna i męcząca. Naprzeciw siebie stają dwie armie okładające się papierowymi lufami, gdy w tle słychać hymn USA puszczony równolegle z elektryzującym, elektrycznym kawałkiem na temat elektryczności. Ta scena jest hipnotyzująca. Pokazuje wojnę domową w absurdalny sposób. Jedyną osobą, która chce zapobiec wzajemnej agresji, jest Bardos (Jakub Papuga), student wydalony z uczelni. To ciekawa postać: jest wyizolowany z konfliktów, zarówno tego miłosnego, jak i narodowego, choć w nich uczestniczy. Tak jakby uniwersytet, na którym do tej pory przebywał, dał mu zupełnie nową perspektywę wykluczającą go w pewien sposób z życia społeczeństwa. Bardos jest obserwatorem, potem próbuje zapobiegać, a w końcu – uleczyć niezgodę w narodzie. Angażuje się, nie będąc po niczyjej stronie. I udaje mu się, ale tylko na chwilę (czyżby diagnoza współczesnej wykształconej młodzieży?). Technika, której używa, jest słabsza od mechanizmów puszczonych w ruch przez Rewolucję. A Marianna jest gotowa na wszystko, by uwolniona nienawiść prędko nie wygasła. To ona doprowadzi do tego, że wszyscy bohaterowie spektaklu wezmą udział w wieńczącym sztukę proteście pod znakiem flagi biało-czerwonej. Tylko na kogo i w jakim znowu celu idzie ten pochód?

 

Jak napisałam we wstępie, dzieje się. Chwilami nawet za dużo, przez co rytm spektaklu wydaje się nierówny, a nadmiar wrażeń momentami nudzi. Podoba mi się jednak to, co Michał Kmiecik zrobił z tradycją. Dał jej wybrzmieć, pokazał, że to nasze dziedzictwo, któremu wcale nie musimy wiernopoddańczo się podporządkować, którym możemy się bawić z bardzo dobrym skutkiem. I choć spektakl musi jeszcze trochę okrzepnąć, jego forma zrobiła na mnie niesamowite wrażenie. Martwi mnie jednak diagnoza społeczna. Czy naprawdę jesteśmy skazani na to, by nieustannie się naparzać? 


Krakowiacy i Górale

Teatr Polski w Poznaniu

Reżyseria:  Michał Kmiecik

Dramaturgia:  Piotr Morawski

Scenografia i światła:  Justyna Łagowska

Kostiumy:  Julia Kosmynka

Muzyka:  Mateusz Górny „Gooral”

Kierownictwo muzyczne:  Adam Domurat

Ruch sceniczny:  Maćko Prusak

Asystent scenografa:  Katarzyna Jeznach

Kierownik produkcji:  Andrzej Szwaczyk

Asystent produkcji:  Aleksandra Henglewska

Asystent reżysera, inspicjent:  Magdalena Matusewicz

 

Premiera: 19-12-2015

Scena: Duża Scena

Czas trwania: 2 godziny 20 minut

Liczba przerw: 1