Popioły, albo daj mi powód, żeby się nie rozpaść sprawił, że rozsypałam się na małe kawałeczki i do tej pory próbuję się pozbierać. Skumulowana w tym spektaklu estetyka, emocje i plastyczność ciał aktorów deklasyfikuje wszystkie słowa jakimi można byłoby opisać to doświadczenie. Hiszpanie zaprezentowali typ teatru, który trzeba doświadczać i przeżywać, a nie kontemplować. Słowami nie można oddać piękna Popiołów... Opowiadając o elementach składających się na spektakl (harlequin, wino, chiński wazon) można obedrzeć go z głębi, która wyrażała się w używanych rekwizytach. Opisem nie da się wyrazić rozpaczy, samotność i toksycznej relacji, którą próbowali nam pokazać aktorzy z Hiszpanii. W tym wypadku ciało i wzrok, mówią więcej niż słowa.
Ta sztuka to próba uchwycenia człowieka w ekstremalnych sytuacjach. To próba wyrażenia ciałem wszystkich namiętności, lęku i strachu, które mogą zrodzić się w człowieku poszukującym odpowiedzi na temat sensu własnego istnienia. W spektaklu pada niewiele słów. Alberto Velasco i Chevi Muraday komunikują się ciałem i dotykiem. Ważną rolę odgrywa tutaj wzrok. Rozpacz w oczach aktorów powoli zalewa całą, niewielką, powierzchnię sceny i sprawia, że można jedynie siedzieć i chłonąć emocje, które rozgrywają się tuż na wyciągnięcie ręki. Przestrzeń do gry jest mała, dzięki czemu taniec i słowa mogą zostać wyeksponowane i nabrać szczególnej wagi. W Popiołach… dochodzi do dwóch spotkań: matki i syna oraz homoseksualnej pary. Wszystkie konfrontacje toczą się wokół poszukiwania własnej tożsamości. Bohaterowie pragną odnaleźć siebie w drugiej osobie, w religii czy w martwych obiektach. Próbują odpowiedzieć na pytania: jaki jest ten świat? Jak naprawdę nazywają się rzeczy, które Bóg stworzył? Spektakl pokazuje, że żyjemy w iluzorycznej rzeczywistości. Wszystko co „ochrzciliśmy” jakimś imieniem, tak naprawdę Bóg mógł nazwać inaczej, a my tylko okłamujemy się przez całe życie, myśląc, że jesteśmy od Niego mądrzejsi.
Spektakl kończy się długimi brawami na stojąco. Poczucie obezwładnienia pięknem tej inscenizacji, pozostanie na długo w mojej świadomości.
Po wszystkim, aż nie chciało się wychodzić z tej komnaty magii, którą stworzyli aktorzy. Jednak schodząc ostatecznie schodami, figurka Matki Boskiej na półpiętrze wydała mi się pięknym symbolem poszukiwań z Popiołów… Zdecydowanie, nie była, żadnym manifestem tylko kluczem do poszukiwania Boga.