DIALOG-WROCŁAW: „Szepty i krzyki” (recenzja spektaklu)

Agata Iżykowska
Agata Iżykowska
Kategoria teatr · 20 października 2015

 

 

W programie festiwalu Dialog jest napisane, że po skończeniu spektaklu Szepty i krzyki widz czuje się tak, jakby dostał w twarz. Zdecydowanie nie doświadczyłam tak bezpośredniej reakcji fizycznej, ale Ivo van Hove chwycił mnie za serce. I to nie tylko piękną kompozycją sceniczną, ale samym sposobem, w jaki opowiedział Bergmanowską historię.

 

Cóż było w tym niezwykłego? Otóż, we współczesnym teatrze można zaobserwować, kolokwialnie mówiąc, coraz częstsze, wypruwanie bebechów. Często dzieje się tak, że piękne opowieści są obdzierane z jakiekolwiek skromności i delikatności. Ma być mocno i szokująco, właśnie tak, żeby widz poczuł się, jakby dopiero co dostał w twarz. W narracji zaproponowanej przez Ivo van Hove tego nie ma. Mocna jest historia Ingrama Bergmana zawarta w Szeptach i krzykach, jednak oprawa ma w sobie coś z brakującej delikatności. Hove mógł zbrutalizować opowieść o umieraniu, oddał jednak prawdę o odchodzeniu w wyważony i dojrzały sposób.

 

Spektakl Szepty i krzyki w ramach festiwalu Dialog całkowicie wpisuje się w myśl przewodnią festiwalu: świat bez Boga. I nie jest to żaden ateistyczny manifest, tylko ciągłe poszukiwanie wartości we współczesnym świecie. Nie można nikogo zmusić do wiary po jednym spektaklu, ale do refleksji już tak.

 

Ivo van Hove cała akcję wpisał w czasy i dekoracje współczesne. Główna bohaterka, Agnes (Chris Nietvelt) nagrywa świadectwo swego bólu i umierania. Jej proces odchodzenia nie jest przyspieszony, cała pierwsza część spektaklu dzieje się w realnie upływającym porządku. W spektaklu nie ma przeestetyzowanej agonii, choroba, dbanie o cierpiącą są realne w czasie i relacjach. Agnes swoim performansem chce pozostawić po sobie ślad. Chce tym samym podsumować swoją samotność. Jej odchodzenie ze świata uwypukla jej wielką potrzebę bycia kochaną i zauważaną przez rodzinę. Bo siostry Agnes, które towarzyszą jej w procesie odchodzenia, są zdystansowane. W spektaklu nie istnieje pojęcie siostrzanej miłości. Karin (Janni Goslinga) prawie nie dotyka Agnes, odrzuca też wszelki dotyk, jakim chce ja obdarzyć Maria (Halina Reijn). Jest zdystansowana, sprawia wrażenie, jakby była zła, że jej siostry czegoś od niej chcą. Maria natomiast jest tą, która mogłaby stanowić spoiwo skomplikowanej siostrzanej relacji, ale tego nie robi. Zatraca się w nieudolnych poszukiwaniach Boga i kochanka. Zostaje jeszcze Anna (Maria Kraakman), młoda, małomówna służąca, która okazuje najwięcej serca Agnes. Pierwsza część spektaklu – proces umierania Agnes – zostaje zamknięta w jednej długiej, prawie niemej scenie, która, jest poruszająco piękna. Kiedy Agnes umiera, zawieszona nad nią kamera huśta się tam i z powrotem w kierunku jej twarzy. Cały proces odchodzenia został uwieczniony. Ostatnia wola Agnes została spełniona.  

 

Druga część to już pusty pogłos po pięknej i delikatnej części pierwszej. Po śmierci, czas przygotować pogrzeb. Agnes szybko odchodzi w zapomnienie, wśród sióstr nie panuje przejmująca żałoba. W zasadzie nie panuje żadna żałoba, nie licząc czarnych ubrań. Żyją dalej swoimi błahymi problemami, zupełnie jakby śmierć nie istniała. Karin jest zdystansowana i sprawia wrażenie złej na cały świat. Maria, próbuje ratować swój romans. Wszystko to staje się niesamowicie błahe w zestawieniu z ostatnim krzykiem, jaki wydaje z siebie Agnes przed śmiercią. Całą tą surowość ratuje scenografia Jana Versweyvelda. Wokół łóżka znajdują się ekrany wideo, lampy, szklane ściany, a obok wydzielona przestrzeń kuchenna. Wszystko to skąpane w białym szpitalnym świetle. Przestrzeń skonstruowana na tyle sprawnie, że żadna pomoc techniczna przy przemeblowywaniu nie byłą potrzebna. Z prostej szpitalnej przestrzeni, pierwszy plan zmienił się w jadalnie. A drugi, który wcześniej był kuchnią stał się jakby retrospektywą, w której widzieliśmy pracującą nad kolejnym dziełem Agnes. Być może druga część miała tylko uświadomić, że Agnes od zawsze była martwa dla swoich sióstr, że tak naprawdę one zawsze żyły własnym życiem, a umieranie i choroba to przykry wypadek, który szybko wymazały z pamięci.

 

Trudno mi odnaleźć bezpośrednie nawiązanie do Boga w tym spektaklu. Zdecydowanie jednak podpiszę się pod każdym zdaniem, które będzie wskazywało na to, że Ivo van Hove zrobił piękny spektakl o upadku wartości i rodzinnej miłości.

 

 

 

Toneelgroep Amsterdam
Amsterdam – Holandia
Ingmar Bergman
Szepty i krzyki
Kreten en gefluister
Viskningar och rop

przekład: Peter van Kraaij, reżyseria: Ivo van Hove, dramaturgia: Peter van Kraaij, scenografia: Jan Versweyveld, kostiumy: Wojciech Dziedzic, muzyka: Roeland Fernhout, reżyseria światła: Tal Yarden, obsada: Agnes: Chris Nietvelt, Maria: Halina Reijn, Frederik; Pastor: Hugo Koolschijn, Karin: Janni Goslinga, Anna: Maria Kraakman, Joakim: Lekarz: Roeland Fernhout;

premiera: 20 marca 2009 w deSingel w Antwerpii, czas trwania: 100 minut [bez przerwy]