Historia w rękach Klaty. „Termopile polskie” w Teatrze Polskim we Wrocławiu

Karolina Obszyńska
Karolina Obszyńska
Kategoria teatr · 14 maja 2014

Całość spektaklu zamyka się w kadrze przeniesionym z popkulturowej sieczki klipów, filmików, obrazków. To dobry sposób, aby o czymś ważnym, w historii Polski przecież przełomowym, mówić zupełnie otwarcie, bez wycofania.

 

W rocznicę podpisania Konstytucji 3 maja Jan Klata wystawił we wrocławskim Teatrze Polskim Termopile polskie. Chaotyczny, niedokończony jeszcze tekst Tadeusza Micińskiego reżyser włożył w ramy popkulturowego kadru z kolorowego wideoklipu. Nasze polityczne potyczki z zaborcami są na Scenie Grzegorzewskiego raczej zabawną sprzeczką bohaterów z kreskówek. Ale pointa – co zresztą wiemy z historii – nie bawi.

 

Nie bawi, bo Klata ilustruje nas jako naród słaby, nieudolny, bezwolny. Jesteśmy w jego interpretacji załogą miernych (i biernych) wojaków, na czele z egoistycznym królem, który dbając o własne interesy, zapomina o lojalności wobec narodu. Poniatowski tańczy dokładnie tak, jak mu zagrają – i to dosłownie. W końcu sprzedaje nas za wykupienie swoich długów, a na tronie polskim zasiada Konstanty.

 

Spowita początkowo gęstą mgłą scena ujawnia się dopiero kilka chwil po monologu małego Witołda – chłopca w stroju małego powstańca, który szybko spotkał się ze śmiercią. Przed widzami otwiera się zasypana gęsto grudami czarnej ziemi przestrzeń. Pole bitwy czy po prostu – pole? Przy całej nieudolności polskiego króla i jego armii trudno mówić tu o zaciętej walce zbrojnej, ale za to o „uprawie”, w kontekście „uprawiania polityki” – owszem. Zamiast więc porywać, walczyć i zdobywać, przechadza się Poniatowski (Wojciech Ziemiański) dłoń w dłoń z Kniaziem Patiomkinem (Bartosz Porczyk) po grudach ziemi, debatując o przyszłości narodów.

 

Nad sceną zawisły cztery ogromne lustra, a sponad nich, wprost na brudną ziemię, opada ciężki krzyż. Nie jest to jednak w żadnej mierze krzepiący doping dla narodu chrześcijańskiego – Boga już odrzucono, a na krzyżu wyciąga się przekornie bezbożna Wita.

 

A ponieważ zaborcy prześcigają się w coraz to wymyślniejszym upokarzaniu króla Polaka, obserwujemy na scenie quasi sportową, pełną taktyki i adrenaliny, konkurencję. W scenografii i ruchu scenicznym wiele znać nawiązań do świata sportu, ale znamieniem olimpijskiego zwycięzcy najsilniej naznaczony jest Kniaź Patiomkin. W trykocie w barwach rosyjskiej flagi wykonuje coraz to wymyślniejsze piruety, krocząc dumnie przed siebie jako kochanek Carycy Katarzyny (Halina Rasiakówna). W jej defiladzie jest jednak więcej żołnierzy, którzy błyskawicznie reagują na rozkaz stania na baczność. Caryca świat zdobywa swoim ciałem, ale jej seksualność jest wulgarna i niemal zwierzęca, co zresztą wyraża niesubtelnym strojem (bardzo dobre są również pozostałe kostiumy Justyny Łagowskiej). Ci, dla których sypialnia Carycy jest obca, szukają innego sposobu na fizyczne rozładowanie – książę Józef krąży wokół worka treningowego złożonego z mapy ówczesnej Europy, uderzając w niego nieporadnie swoimi bokserskimi rękawicami.

 

Zjazd w Kaniowie, Uchwalenie Konstytucji 3 Maja, Konfederacja Targowicka, Insurekcja Kościuszkowska, rzeź Pragi, ostatni rozbiór Polski oraz śmierć Józefa Poniatowskiego – tyle historycznych wydarzeń zrelacjonował Jan Klata we wrocławskim przedstawieniu. Cała rzesza symboli, motywów i różnorakich nawiązań jest najmocniejszym punktem Termopil polskich. To precyzyjnie poskładany kolaż, który w każdym widzu powinien rozbudzić entuzjastę łamigłówek.

 

Otoczone kokonem utkanym z groteski, szyderstwa i kabaretowego dowcipu historie, w inscenizacji Klaty ukrywają pod spodem rozczarowanie, pogardę i apatię. Sprzedajemy naród, bo jesteśmy nieudolni, a nasz król ochoczo przyznaje, że w życiu potrafi być tylko... królem. To niestety zdecydowanie zbyt mało. W efekcie dajemy się złapać w klatkę i pożreć – przez wilka, bo Polska w tej gonitwie jest zającem z kultowej rosyjskiej kreskówki.

 

Szydzi więc Klata z Polaków, polskiego króla i mentalności, ale również z postaw, zachowań i narodowych przywar naszych zaborców. Co więcej, wplata w wątki stosunków Polski z zaborcami motywy tragedii na Majdanie, która przypadła na kilka dni przed rozpoczęciem prób do spektaklu. To jeden z powodów, dla których Termopile polskie zyskują miano wielowymiarowej dyskusji politycznej, ale wciąż osadzonej blisko udanego performansu.

 

Wszystkie dotychczasowe, a było ich sześć, próby inscenizacji Termopil w Polsce kończyły się fiaskiem. Złą passę przełamuje sukces Jana Klaty, na który złożyło się kilka elementów. Po pierwsze – fantastyczna gra aktorska. Doskonały jest Porczyk jako nadworny błazen, z rozsądnie przekalkulowaną strategią w tle. Z całą swoją dynamiką, kultem energii i ruchu, tworzy spójną parę z ekspansywną, bardzo wymowną Carycą Katarzyną. On używa kwiecistego języka, a ona nieco okaleczonej, bo zniemczonej jego wersji, ale za to bez problemu komunikują się za pomocą mowy ciała. Doskonały jest również Andrzej Kłak (w każdej swojej roli, choć trwale pozostaje w pamięci jako szalony profeta), a także Wojciech Ziemiański czy Wiesław Cichy. Aktorzy posługują się dosłowną, prześmiewczą gestykulacją, tworząc spektakl z pesymistycznym clou, ale ogranym w sposób komediowy, niemal kabaretowy.

 

Po drugie – to, co u Klaty zdaje się być już elementem koniecznym – swoją osobną rolę gra muzyka. Robert Piernikowski wybiera mocne, dynamiczne aranżacje, przeplatając te znane z popkultury z tymi zakorzenionymi w narodowej tradycji.

 

Sprawa trzecia to scenografia i kostiumy Justyny Łagowskiej, które budują świat przedstawiony na tyle wyraźnie, że wszystkie, pozornie odległe od tematu polityki i zaborów elementy, łączą się w całość.

 

Operująca zgrabnie sugestywną symboliką inscenizacja ucieka przy końcu w kierunku onirycznych, niemal obłąkańczych wizji, aby przerodzić się w fotografię rodem z XXI wieku. Od chocholego tańca po wizje z teledysków hip-hopowych przechodzi Klata płynnie, ale bez przystanków po drodze. Całość spektaklu zamyka się w kadrze przeniesionym z popkulturowej sieczki klipów, filmików, obrazków. To dobry sposób, aby o czymś ważnym, w historii Polski przecież przełomowym, mówić zupełnie otwarcie, bez wycofania.


 

© Karolina Obszyńska

 

 

Teatr Polski we Wrocławiu

Termopile polskie

Tadeusz Miciński

opracowanie tekstu, reżyseria i oprawa muzyczna: Jan Klata

scenografia, kostiumy i reżyseria światła: Justyna Łagowska

muzyka: Robert Piernikowski

choreografia: Maćko Prusak

dramaturgia: Piotr Rudzki

obsada: Wiesław Cichy, Bartosz Porczyk, Halina Rasiakówna, Wojciech Ziemiański, Janka Woźnicka, Marian Czerski, Michał Chorosiński, Jakub Giel, Andrzej Kłak, Marcin Pempuś, Edwin Petrykat, Józef Chorosiński

premiera: 3 maja 2014