Kronos – to przelot przez nieskończone przestrzenie pamięci; skok między niedokończone frazy czasu w nas; wreszcie: pomieszanie i obłęd; kumulacja i frustracja; pytania, głupawe miny, gęby.
Ile zostaje w głowie widza po tym spektaklu? Nie spytam „co?”, bo to byłby nietakt, nieporozumienie – przecież ta sztuka nie jest o czymś, ani nawet na temat, bardziej jest to sztuka pod pretekstem sztuki. Pójdźmy krok dalej – pod pretekstem sztuki dzieje się tu coś innego: ma tutaj czas i miejsce jakiś Kronos Garbaczewskiego, Skibińskiej, Ziemiańskiego, Szczyszaja, Kłaka. Więc ile zostaje? – Dziesiątki Kronosów…
Zastanówmy się czym w ogóle jest Kronos jako taki; co znaczy to słowo? Może to pomoże… Wiemy, lub wiedzieliśmy, dopóki nie zapomnieliśmy i nie przenieśliśmy naszej wiedzy do zabytkowych areałów języka, że to greckie słowo, będące imieniem jednego z najstarszych greckich bogów (ojca Zeusa), utożsamiane jest – i to w samej Grecji, od niepamiętnych czasów – ze słowem chronos, znaczącym „czas”, mimo, że słowa te mają zupełnie inny źródłosłów. Boski Kronos – bóg czasu, Ojciec Czas i ludzki chronos – czas, który umyka jak królik. Wieczne trwanie i powstrzymywanie tego, co ma dopiero nadejść (mitologiczny Kronos połykał swoje dzieci) oraz chroniczna powtarzalność wszystkiego, co wokół i w nas; banalna przewidywalność kolei wszystkiego przy jednoczesnej nieprzewidywalności pojedynczych przypadkowych zdarzeń...
Czy wobec tego sztuka Krzysztofa Garbaczewskiego pt. Kronos jest była i będzie o czasie? Cóż… niekoniecznie. Może bardziej o tym – i w tym jego brawurowy zamysł, jak sądzę, żeby jednak o czasie myśleć tutaj jak o pretekście, a bardziej by być w tym dzianiu się, w przeciąganiu tego w nas i wyciąganiu z nas; być we wspominaniu; w tym, co robimy ze wspomnieniami i co one robią z nas… Sztuka Kronos Garbaczewskiego jest o tym w końcu, że sztuki nie ma, że spektakl jest tylko jako odwołany, bo tylko pod tym warunkiem może mieć miejsce coś jeszcze, być może coś więcej, być może jednak znacząco mniej. To zależy. Głownie od tego czym Kronos być może.
Kronos Garbaczewskiego czymkolwiek jest, był, będzie i być może odbywa się pod pretekstem spektaklu pod tytułem Kronos. Paradoksalnie. Pięknie paradoksalnie. Prześmiewczo, autoironicznie i ryzykownie. Projekt Kronos Krzysztofa Garbaczewskiego – pozwólmy sobie tak o tym powiedzieć jest związany i spięty w całość pretekstem – dziełem Witolda Gombrowicza. Z tego ostatniego tu – pasek skrótów myślowych, (wyjątków z Dzienników i Kronosa) u dołu ekranu wyświetlany przez większą część przedstawienia na metalowej ścianie scenografii.
Spójni są też aktorzy-epizodyści, narratorzy nastroju, pani w stroju z epoki i robot: automatyczny twórca, czy też „automat-grafoman” (oko puszczone w kierunku piszących hity z przepisu…). Nie ma ról głównych ani istotnych w tym spektaklu. Choć jedni aktorzy są tutaj dłużej, a inni krócej eksploatowani, to jednak wszystkie postaci są błahe i drugoplanowe, przypadkowe i nietransparentne. Spektakl się w tych postaciach przejawia, przebija się przez nie w swojej przedziwnej naturze chronicznej choroby sztuki, autodestruujacej się koncepcji, autoreferujących komentarzy i autokrytycznych denuncjacji. Figury Kronosa”są błahe, aż do momentu, w którym przestają być figurami, a aktorzy zaczynają opowiadać swoje „prawdziwe historie”, tworzą swoje kawałki Kronosa.
Nie wątpię, że młody reżyser zdołał nakłonić aktorów Teatru Polskiego by na żywo, przed publicznością sięgali do zakątków swojej pamięci i spisywali ją w nas, żeby w nas zaszczepiali Kronosa… Nie wątpię, nawet jeśli to nieprawda, że Wojtek Ziemiański grał chałtury w Białymstoku, Adam Szczyszaj uprawiał kompulsywny seks na ul. Grabiszyńskiej we Wrocławiu, a ktoś tam jeszcze coś tam. Nie mam powodu nie dowierzać, że to jest ten kawałek teatralnego mięsa, którego nie dostaniemy w żadnej innej sztuce w tym, albo w innym teatrze, bo to przecież nie jest już sztuka… To właśnie Kronos, coś chronicznie nieuchronnego, chronicznie się narzucającego, koniecznie pragnącego przemówić – projekt zapisania sobą czasu, pozostawienia śladów własnych linii papilarnych w dzianiu się.
Co jeszcze jest teraz w moim wspomnieniu, wrażeniu, intuicji , pomieszaniu, zafrapowaniu, niesmaku, znudzeniu, ogłupieniu? Co w tym wszystkim cennego dla mnie – widza? Jako widza i jako człowieka… Co „cennego” pod pretekstem bycia widzem dostałem w tej sztuce jako człowiek? Ale czy ta sztuka nie zadaje pytania wszystkim tym sztukom, które mówią coś do człowieka jako człowieka… Czy to nie jest antykonwencja, programowy wybryk, perfomances, czy – powtórzmy to wyjałowione słowo – projekt… I dlaczego miałbym dostać coś „cennego”? Czy teatr to kantor wymiany walut? Hipermarket z promocjami? Notabene była tam jedna promocja – Ewa Skibińska wykrzykiwała: „jestem promocją, jestem w promocji”; jej ciało widoczne spod ażurowych ciuszków było w promocji, jej naga pupa w scenie wyświetlanej na ogromnym telebimie była w promocji (scena niczym reklama otwierająca seans w kinie); w promocji były wspomnienia ludzi będących aktorami, aktorów będących nagle ludźmi; żywe mięso ich wspomnień…
W Kronosie wszystko jest dla kogoś ważne, to samo jednak dla innych zupełnie nieistotne, pozbawione istoty i sensu, programowo pozbawione głównego tematu, ale krążące wokół jakichś skojarzeń z czasem, przeszłością, powtarzalnością, nieskończonością, marnością, małością i i banalnością tych wszystkich mitów, którymi karmimy się i którymi żyjemy, z których czerpiemy siłę, pewność siebie, poczucie wartości lub ich symptomatyczne i znaczące braki.
Co mi zostaje: „ ja spotka się z sobą” – cytat z początkowej fazy spektaklu; ja rozsypane we fragmentaryczności obrazów i skojarzeń, zebrane w kartonie po czymś tam, upostaciowione w kilku zbędnych i nic nie znaczących gadżetach, nagrane na taśmy magnetofonowe, kasety VHS, zapisane w starych zeszytach, pamiętnikach, w plikach tekstowych programu Word. Ja, które gdy wspomina i mówi nie swoim głosem, widzi nie swoimi oczami – bo przecież patrzy na coś z przeszłości, co wtedy wyglądało zupełnie inaczej… Dziwi mnie jednak, że twórca spektaklu pozostawił nam w nim jakieś „ja” – choćby tylko konceptualne, definicyjne, choćby deklaratywne, choćby opowiadane, dopowiadane, domyślne, i wyobrażane, bo przecież pozostawił nam kategorię niemalże fundamentalną, niemalże totalną w obliczu tego rozczłonkowania, rozprzężenia, tej rozsypki, miazgi, rozkawałkowania tej sztuki scenicznej na sztuki mięsa wydzierane z mózgów i członków aktorów i widzów… Dziwi mnie, chociaż cieszy. Niekonsekwencja reżysera w tym przypadku sprawia, że jest szansa na odrobinę usensawniających uzurpacji interpretacyjnych „krytyka”. Nawet gdyby to uzurpowanie sobie praw do interpretacji było nie w czas, nie w smak i nietaktem… to jednak pozwala mojemu ja opuścić teatr z twarzą, lub przynajmniej z gębą na twarzy…
Czym jest, był i być może spektakl Kronos Krzysztofa Garbaczewskiego – projektem poprzewracania w głowie, każdemu kto się odważy poddać, oddać, nie oddalić z widowni mimo zapewnień wyświetlanych na metalowej ścianie: „Spektakl odwołany!” Czym z kolei Kronos pokazany pod pretekstem spektaklu Garbaczewskiego o tym samym tytule: planetą samotności; potrzebą metamorficznych podróży do tego, co dzieje się (bo jako byłe wciąż jest w nas …); wykrętem od tego, co się nie dzieje, bo wciąż nam umyka, mimo, że się wydaje, że jest tu i teraz.
Kronos – to przelot przez nieskończone przestrzenie pamięci; skok między niedokończone frazy czasu w nas; wreszcie: pomieszanie i obłęd; kumulacja i frustracja; pytania, głupawe miny, gęby. Kronos – antydramaturgia formalnie perwersyjna; zabawa w puzzle wizjonera-młodzieńca, który uzurpuje sobie prawo wcielenia się w rolę dziecka nie rzucającego na scenie kośćmi losu, a grającego w kapsle w hospicjum… Kronos – wariatkowo, w którym przy użyciu młotka, dłuta i wiertarki rozdrabnia się mózgi widzów by uzyskać z nich sadzonkę sensu – w małych szklarniach wylęgnie się coś… co trudno przewidzieć i opisać.
Muzyka – rewelacyjna.
Kostiumy – świetne.
Światła – przemyślane i korzystne.
Scenografia – niepokojąca.
Wideo – niefortunne i drażniące.
Zespół – konsekwentny.
Reżyser – przekorny wobec zawodowych dystynkcji i artystycznych dyspozycji; radykalnie ostentacyjny w obnażaniu własnych twórczych potencji i niekompetencji widza jako „widza”, widza jako „krytyka”.
Publiczność – zdezorientowana, zdeterminowana, niezbędna.
Spektakl – antyspektakl – projekt Kronos Krzysztofa Garbaczewskiego – niekoherentny, a metodyczny; nieprzejrzysty, ale czytelny; autoironiczny i dekonstruujący się; nieskończony i niedomknięty; brawurowy, ryzykowny, trudny.
Mam nadzieję, że… nie ostatni.
Kronos, reżyseria Krzysztofa Garbaczewskiego
Teatr Polski we Wrocławiu, Scena im. J. Grzegorzewskiego
17.12.3013.
Paweł Kaczorowski