Diabeł w sercu miasta

Jarosław Klebaniuk
Jarosław Klebaniuk
Kategoria teatr · 11 sierpnia 2013

Przewrotność spektaklowej fabuły polega na tym, że sposób postępowania uznawany za irracjonalny i kompromitujący dla kościoła rzymskokatolickiego pół wieku temu, obecnie staje się coraz bardziej powszechny.

Utrata pracy i wilczy bilet za rządów Gomółki to było nie lada osiągnięcie. Brakowało wtedy rąk do pracy i aby mieć kłopoty z jej uzyskaniem trzeba było zaangażować się albo w „obalanie ustroju siłą”, albo w ekscesywne picie alkoholu. Na jeden z tych dwóch sposobów pewien elektryk trafił do eksperymentalnego teatru. Ksiądz o trochę otwartym umyśle i dobrym sercu napisał mu list polecający i w ten sposób zderzyły się dwa światy: tak zwanego prostego człowieka i artysty sceny celującego w zaświaty. Tak można by w dużym skrócie, bez zdradzania nazbyt wiele, zarysować fabułę „Egzorcysty”. Dodam tylko, że według mnie praca w teatrze jako ostateczność, jedyne wyście dla kogoś, kto został wyrzucony za narobienie szkód w zakładzie produkcyjnym – to zaiste przedni koncept.

 

Akcja kolejnego, po Hemofilii, klątwie Habsburgów przedstawienia Ad Spectatores toczyła się właściwie bez aktorów na żywo, choć ten jeden jedyny przy konsolecie dorabiał głosem niektóre kawałki, co ciekawe – niekiedy tło, podczas gdy akustyczna figura leciała z offu. Przestrzenny dźwięk ze słuchawek kompensował może upał i zaduch potęgowany ich założeniem. Projekcja filmu, bez twarzy aktorów, bez planów, do których przyzwyczajeni jesteśmy z perspektywy widowni, nie rekompensowała natomiast braku żywych osób. Cóż, wakacje mają swoje prawa, a i słuchowiskowy sprzęt kiedyś musi się zamortyzować (żartuję, oczywiście dostrzegam świadomy zamysł artystyczny).

 

Całość może nie zachwyciła, jednak i nie rozczarowała. Krzysztof Kopka napisał dobry tekst, a najlepsze jego fragmenty stanowiły starannie dobrane cytaty z człowieka, który 48 lat wcześniej dokładnie w miejscu, gdzie dzisiaj dział się ten spektakl, zakładał Teatr Laboratorium. Papieros w ręce, czarne okulary i dziwny głos – wszystko to wskazywało, że to On. Liczba palców u rąk budziła lekki dysonans, jednak na mnie nadmiar działał mniej niepokojąco, niż zapewne zadziałałby niedobór. Tak czy inaczej końcowe napisy wyjaśniły tę arytmetykę na korzyść faktów historycznych. Rozeszliśmy się w pokoju ducha.

 

No, może niezupełnie w pokoju. Przypomnimy sobie słowa Księdza Michała: „Idź i nie chlej więcej”, czy też rozważymy proponowane przezeń składowe „pełnego życia”: spacery nad Odrą, potańcówki, mecze Śląska i seks z żoną. Być może nabierzemy też ochoty na „piersiątka malutkie” czy „ten kuperek, ssie go ksiądz? To ja go sobie pomemłam”. Namysłowi poddamy, czy i dla nas „legumeny” są czymś zbytecznym, jako były dla księżej uczty drobiowej. Aż dwa razy się natomiast zastanowimy, czy warto porywać się na „poszukiwanie, mędrkowanie, pytanie”, co „na kilometr siarką podśmierduje”. Przecież podpisanie cyrografu może nieodwracalnie narazić nas na przykrość obcowania z osobą nieodpowiednią: rogatą, kopytną, cuchnącą, bezbożną.

 

Tytułowego egzorcysty nie spotkało nic miłego w czasach, gdy biskupi polscy do niemieckich epistołę „wybaczamy i prosimy o wybaczenie” kierowali.Przewrotność spektaklowej fabuły polega na tym, że sposób postępowania uznawany za irracjonalny i kompromitujący dla kościoła rzymskokatolickiego pół wieku temu, obecnie staje się coraz bardziej powszechny. Egzorcysta jest uznawany za kogoś w rodzaju psychologa czy psychiatry, a nie za tego, kim jest w rzeczywistości – szamana, za którym stoi potężna instytucja i nadskakujące jej państwo.

 

Zadziwiająco dużo aktualnej mądrości, którą docenić może niejeden psycho-log i takaż -lożka, zawartej zostało w tamtych, przywołanych teraz w spektaklu, deklaracjach mistrza z Wrocławia. Burzyły one porządek aktorskiego rzemiosła opartego na chwytach, sztuczkach, udawaniu. Postulowany przez transgresyjnego – w tamtych czasach –  reżysera „totalny aktorski akt twórczy” znacznie wykraczał poza ramy sprawnego władania technikami gry. To, co powierzchowne nie miało być instrumentem, a ciało – jedynie narzędziem dla aktora. Wręcz przeciwnie, postulował Grotowski, by „nie być od ciała odłupanym” i nie koncentrować się na środkach wyrazu – „pozostawić sposób swojej własnej naturze”.

 

Kluczowe zdanie, w którym sformułowany został postulat autentyczności aktora brzmiało: „Niepodobna obcować z kimś, jeśli nie istnieje się samemu”. W języku współczesnej psychologii być może dałoby się myśl w nim zawartą wyrazić tak: „Samoświadomość jest warunkiem głębokiego kontaktu z drugą osobą”. Teatr, który temu miałby służyć pełni więc, pośród innych funkcji, także tę terapeutyczną. Nade wszystko zaś, umożliwia pełniejszą komunikację między ludźmi. W manifeście, a nawet samej nazwie Ad Spectatores zawarte jest to wyjście do widza i z nim porozumienie, zatem w repertuarze teatru spektakl ten nie znalazł przypadkowo.

 

Egzorcysta pozostawia niedosyt tym, którzy w teatrze chcieliby zobaczyć żywych aktorów, a nie jedynie zbliżenia ich dłoni, kontury postaci i rekwizyty jadalniano-kuchenne w projekcji na ścianie. Warty jest jednak zaliczenia z uwagi na niezwykłość postaci, która dała pretekst do powstania spektaklu i miejsca, które stało się widownią, a z którym przez wiele lat reżyser był związany. Także znajome bywalcom Ad Spectatores głosy aktorek i aktorów, kulturalny prowadzący i charakterystyczna dla teatru mieszanka humoru i powagi sprawiły, że warto było odwiedzić małą uliczkę w wewnętrznym kwadracie wrocławskiego Rynku .

 

Jarosław Klebaniuk 

 

 

 

Egzorcysta. Tekst: Krzyszkof Kopka. Reżyseria: Krzyszkof Kopka i Teo Dumski. Teatr Ad Spectatores we Wrocławiu. Scena w CafeThea w Przejściu Żeleźniczym.

 

Premiera:  13 lutego 2013, Instytut Grotowskiego.

3 sierpnia 2013.

 

Recenzja ukazała się na stronie: http://www.dziennikteatralny.pl/