Buntownicze przedstawienie młodej, rozwijającej skrzydła grupy - Teatr Na Wagę. Śmierć starcom, w reż. Jakub Skrzywanek, czy na wagę złota?
Początki zawsze bywają najtrudniejsze, bowiem w świat sztuki trzeba wejść z impetem. Od progu pokazać już pazur, najlepiej jak najostrzejszy i najbardziej nietypowy. Krótko ujmując, ma być szał, bunt, chaos i dużo rumoru. Śmierć starcom w reżyserii Jakuba Skrzywanka, najnowsze przedstawienie Teatru na Wagę, zawiera w sobie wszystko, co zostało wymienione, a nawet i więcej. Jako że grupa teatralna stawia swoje pierwsze sceniczne kroki, można przymknąć oko na patetyczny poryw, jaki emanuje z całego przedstawienia. Nie zmienia to jednak faktu, że pomimo młodzieńczej energii, potencjał tematu nie został wykorzystany.
Chaosem, wysuwającym się na pierwszy plan była zaburzona przestrzeń sceniczna. Początkowe wprowadzenie widowni w pustą przestrzeń łamało wszelki podział na scenę i widownię, a także dawało dużo możliwości. Można było się poczuć członkiem manifestu rewolucyjnego oraz że tekst wypowiadany przez prowodyra akcji naprawdę skierowany jest do nas, młodych widzów. Patetyczne okrzyki, atmosfera podniosłości, radość. I klapa. Wraz z zakończeniem przemówienia widzowie zostali od razu sprowadzeni do parteru. Motyw z układaniem krzeseł przez publiczność, dyrygujący aktorzy, którzy wcześniej byli na takim samym poziomie jak widzowie, zniszczyło szansę zbudowana wspólnoty. Nie neguję akcji rozkładania krzeseł w ogóle, lecz diametralny przeskok z pozycji równego do nieznaczącego. Brnąc dalej, skoro po pierwszej scenie zrezygnowano z odgrywania przedstawienia na pełnej sali, dlaczego dalej usilnie próbowano zintegrować się z przestrzenią widowni i to po tym jak brutalnie się od niej odcięto? Mówię o umieszczeniu namiotu rewolucyjnego przed sceną, czy o usytuowaniu paru akcji pod samą sceną oraz przejściach scenicznych, czyli biegających aktorach, pompatycznie zeskakujących ze sceny, a nawet uciekających gdzieś za plecy widowni. Bijatyka, krzyki, oraz rozmowy o meblach z Ikei...
Dla czytelnika, mógł w tym momencie pojawić się pewien chaos.
Nie zaprzeczę, jednak taka atmosfera panowała podczas przedstawienia. Początkujący rewolucjonista, młody mężczyzna spodziewający się dziecka. Miał zaprezentować się jako silny, stanowczy i świadom swoich poglądów buntownik. Niefortunnie, odebrany został przeze mnie, nie jako silny rebeliant, tylko niedojrzały mężczyzna przechodzący okres młodzieńczego buntu. Pomimo tego, że całe przedstawienie miało opierać się na patetycznej rewolucji dwudziestolatków, skończyło się na wcześniej wspomnianym chaosie. W zasadzie, wszystko sprowadziło się do zwykłego indywidualnego buntu. Aktorzy pokazali, jak bardzo nowe pokolenie nie potrafi odnaleźć się we współczesnym świecie, w którym, pomimo wiedzy, nie potrafią zaistnieć. Jak samoistne zapatrzenie, zobojętnia na innych. Sprawia, że indywidualizm staje się współczesną chorobą. Każda postać, chaotycznie próbowała odnaleźć się ze swoim problemem w zaprezentowanym świecie. Szlachetne hasła, patetyczne slogany jakie wykrzykiwali ze sceny nie miały przełożenia na ich zachowanie. Do dziś nie potrafię zrozumieć, dlaczego młody buntownik, chcący świetlanej przyszłości, nie szanuje ludzkiego życia? Dlaczego, chcąc lepszego życia dla wszystkich, pragnie aborcji własnego dziecka? Może to pytania, jakie widzowie mieli sobie zadać po spektaklu. Z drugiej strony, to być może reżyser, powinien zacząć właśnie od poskromienia młodzieńczego buntu, a nie zabierać się od razu za rewolucję?
Na sam koniec, jak wisienka na torcie, nowe media. W koncepcjach współczesnego teatru, bywają usilnie wykorzystywane przez reżyserów, którzy nie zawsze znają umiar. Nie neguję samej koncepcji wykorzystywania kamer, rzutników czy wizualizacji. Zabrakło w tym wszystkim jednak równowagi. W pewnych momentach, niestety, można było odnieść wrażenie, że na tym ma się właśnie opierać Śmierć starcom. Krótkie wywiady, udzielane przez aktorów, mini przewodnik kulinarny, porady kosmetyczne czy apele do internautów. Wszystkie te zabiegi odwracały uwagę publiczności od konceptu przedstawienia. Nadmienić trzeba, że technicznie jak i treściowo, te wplecione wypowiedzi również nie zachwycały swoją ciekawością. W koncepcjach współczesnych, nie można podważyć istotności takich efektów specjalnych. Nie można zapominać jednak o samym spektaklu, który powinien opierać się na scenicznej grze aktorów. Widać chęć, zapał i pasję u tych młodych ludzi. Fascynujące drobne kroczki, jakie stawiają, aby szlifować swój warsztat aktorski. Wszystkie postacie, jakie zagościły na scenie klubu ANIMA, miały bardzo wyraźne osobowości. Każda z nich potrafiła wnieść emocje i poglądy na scenę, które można odnaleźć w codziennym życiu. Ten ogromny plus, braku sztuczności czy przerysowania podratował scenariuszowy chaos. Wszędzie liczą się drobne kroczki. W Teatrze na Wagę, wszystko było budowane właśnie na małych kroczkach. Do perfekcji jeszcze daleka droga, nikt nie powiedział jednak, że będzie łatwo.
tekst i reżyseria: Jakub Skrzywanek
ruch sceniczny: Natalia Gabrielczyk
scenografia: Karolina Cykowska
wideo: Aleksandra Popińska
obsada: Marta Achtelik, Katarzyna Pergoł, Martyna Witowska, Mariusz Bąkowski, Jan Michna, Jakub Węgrzyn
akustyka i oświetlenie: Maciej Kupczak, Jakub Tarka
premiera: 21 lutego 2013