Strzępka, Demirski i „Courtney Love" w szczytowej formie

Karolina Obszyńska
Karolina Obszyńska
Kategoria teatr · 9 stycznia 2013

Więcej niż dobry jest najnowszy spektakl w Teatrze Polskim. Strzępka i Demirski zrobili go inaczej, niż dotychczasowe, ale zdecydowanie najlepiej. Zostawili daleko w tyle wszystko, co wydarzyło się w tym sezonie i dokonali teatralno-muzycznej rewolucji.

 

 

Strzępka uszanowała świętość - na scenie Teatru Polskiego prapremierowej nocy, 30 grudnia 2012 roku, nie usłyszeliśmy "Smells like teen spirit",chociaż napięcie kilkukrotnie sięgało zenitu - wydawało się, że teraz już na pewno "wrocławska Nirvana" zagra największy hit. Nie zrobiła tego. To najbardziej oczywista poetyka braku - to, co nie rozbrzmiało, każe zwrócić uwagę na to, co zabrzmiało kilkukrotnie. Mowa oczywiście o piosenkach grupy Hole, której wokalistką była tytułowa Courtney Love. Katarzyna Strączek wykonuje jej piosenki na żywo, jedną za drugą, każdą coraz lepiej. Poza fantastyczną muzyką na żywo nie brakuje też świetnego aktorstwa, mocnego przesłania i doskonałej reżyserii."

 

Scena na Świebodzkim staje się salą prób Nirvany, mazurskim campingiem, gdzie wakacje spędzają młodzi chłopcy, a także mieszkaniem fanów Courtney i Kurta. Scenografia jest osadzona w realiach ubogiej społeczności - wiele tu brudnej pościeli, starych łóżek i puszek po piwie. Jest też kojec, w którym córka Cobaina i Love (w tej roli arcyzabawny Opaliński) będzie wołać z utęsknieniem swojego tatę. W stronę widzów powoli przesuwa się gęsta mgła, która będzie przypominać klimat wielkich festiwali muzycznych - klimat, który według Strzępki i Demirskiego zepsuły niekończące się kolejki po bigos i alkohol. To już nie to samo, co kiedyś. Wszystko na rynku muzycznym zmieniło się na gorsze, o czym będą nieustannie przypominać twórcy i bohaterowie "Courtney Love".

 

"Smells like teen spirit" nikt nie gra tej nocy, bo to przecież miał być spektakl o Courtney Love, nie o Kurcie Cobainie. Tak jak życie Courtney i jej kariera muzyczna zdawały się niknąć w tle za liderem Nirvany, tak Strzępka i Demirski dla antytezy zbudowali historię, w której bohaterką staję się jednak Love. To opowieść o dramacie kobiety nieustannie wyrzucanej na margines, żyjącej w cieniu męża, bez szans na obronę. Ale także o wielkich przemianach na rynku muzycznym - istnienie Nirvany przypada bowiem w Stanach Zjednoczonych na lata rosnącego w siłę kapitalizmu, twórcy zaś, opowiadając o tej słynnej grupie, opowiadają też o rewolucji, jaka wraz z nią nadeszła, a więc o wydarzeniach z przełomu lat 80. i 90. w Ameryce oraz tych, które miały miejsce w Polsce, bo opowieść o muzykach Nirvany przeplata się na scenie z historią młodych chłopaków z Mazur, marzących o wielkiej karierze i koncercie w Jarocinie. Kurta Cobaina, Krista Novoselica i Dave'a Grobla grają ci sami aktorzy, którzy wcielają się w role przyszłych polskich punkowców. Z kolei ich kolonijnym wychowawcą, przygrywającym wieczorami przy ognisku na gitarze, jest Mariusz Kiljan - także Axl Rose, wokalista Guns N' Roses, który na tle chłopaków z Nirvany wypada śmiesznie, jako powoli odchodzący już w niepamięć, nieustannie podkreślający, że może zagrać koncert wszędzie i za cokolwiek. Jakże kontrastuje to z postawą Kurta, który buntuje się przeciwko wszystkiemu. Krzyczących spod sceny fanów uważa za niegodnych słuchania jego muzyki, a w chwilach najgłębszej depresji zakrywa się kołdrą i idzie spać. To ostatnie zdecydowanie najczęściej.

 

Katarzyna Strączek jest drapieżną, mocną, ale wewnątrz melancholijną Courtney - w tej roli niezastąpioną. Zmienia się tak bardzo, że trudno byłoby ją poznać, gdyby nie znało się wcześniej obsady. Ukazana jest jako zakochana kobieta, która poświęca się Cobainowi, ale też nierzadko wymierza mu solidnego kopa, próbując leczyć jego mizantropię. Marcin Pempuś także sprawdza się jako Kurt - biję się w pierś, bo nie dawałam mu szansy w tej roli, może też dlatego, że to jego pierwsza tak duża kreacja w Teatrze Polskim. Mariusz Kiljan w roli zdesperowanego wokalisty Guns N' Roses nie jest gorszy - przechodzi sceniczną metamorfozę, bawi i budzi współczucie, domagając się powrotu swojej sławy.

 

Spektakl jest energetyczny, bardzo żywiołowy, wprost inscenizacyjnie wybucha. Ale jego przesłanie jest bardzo smutne i ostatecznie zamykające temat przegranych marzeń. Nie daje nadziei, ale też nie rozwiewa tej, która została. Trzeba przyznać, że aktorzy Teatru Polskiego grają i śpiewają całkiem nieźle. Na kilka miesięcy przed premierą przygotowywali się do występów, ucząc się gry na perkusji i gitarach. Tego, że Pempuś nigdy wcześniej nie miał do czynienia z instrumentami, w ogóle nie widać.

 

Demirski stworzył tekst nietuzinkowy, choć tym razem dużo bardziej zachwyca jego strona dramatyczna niż komediowa. Oczywiście nie stroni od gagów i niewybrednych dowcipów, ale one nabierają koloru dopiero w ustach wrocławskich aktorów - szczególnie przezabawnego w "Courtney Love" Michała Majnicza. Język jest pospolity, zdania często nieskładne, nielogiczne, niepoprawne gramatycznie. Język to wizytówka brudnego świata Courtney i Kurta. Oni, podobnie jak pozostali bohaterowie, w większości wypadków nie radzą sobie z codziennością, zapijając problemy, których nie potrafią rozwiązać. Nie będzie jednak przesadą spostrzeżenie, że to Courtney jest najsilniejszą osobowością w całym świecie Nirvany - podejmuje decyzje, próbuje walczyć o siebie. I nawet jeśli jej się nie udaje, przyjmuje niepowodzenia z dumą. Zupełnie inaczej niż Kurt, który jest nieznośnym neurotykiem. Nieustannie narzeka, opowiada o beznadziei świata i bezsensie jego zespołu. Chociaż chce razem z Nirvaną zmienić branżę muzyczną, to jedynym, co zmienia, jest jego własne zdanie, właściwie robi to na każdym kroku. W końcu jednak udaje mu się wielka rewolucja, chociaż sam nie zauważa decydującego momentu. Krytyk muzyczny ustami Igora Kujawskiego ogłasza, że po Nirvanie muzyka się skończyła.

 

Kurt się wypalił. Courtney bezskutecznie próbowała mu wytłumaczyć, że po pierwszej świetnej płycie powinna wyjść druga fantastyczna i trzecia absolutnie genialna. On jednak przestraszył się i wycofał. Wielki talent i ideologiczny sposób myślenia doprowadziły go do ostateczności, nie udźwignął ciężaru, jaki sam na siebie narzucił. Za to według opinii publicznej to Courtney jest winna całemu złu. Na jednym z dużych koncertów pada ofiarą psychofana Cobaina, który nie tylko obrzuca ją inwektywami, ale też sugeruje, że nikt tak nie rozumie Kurta, jak on. Ona z kolei niewiele mówi o tym, jak się czuje. Tylko śpiewa. Mocne, smutne piosenki, za pomocą których wylewa z siebie cały żal. Ani przez chwilę nie wierzy, że mogłaby dorównać talentowi i sławie Cobaina.

 

Twórcy spektaklu rozważyli możliwe ścieżki kariery Nirvany, pozornie bardziej optymistyczne, bo takie, w których Kurt nie popełnia samobójstwa. Jedna z nich to ta, gdzie zbuntowani członkowie grupy sieją spustoszenie w największych wytwórniach muzycznych, oczekując poprawy swojego scenicznego stanu, a potem świętują siedemdziesięciolecie pracy. Tyle, że nie mogą poruszać się bez balkoników i respiratorów. Czy to według Strzępki i Demirskiego byłby happy end? Chyba nie, bo któż chce pamiętać Cobaina jako trzęsącego się i stojącego nad grobem, wiecznie próbującego przypomnieć sobie, co ma zaśpiewać? Inna, najzabawniejsza, choć najdalsza od prawdziwej wersja wydarzeń, to ta, w której wszyscy muzycy, dotąd zbuntowani, postanawiają porzucić branżę muzyczną i wyjeżdżają na wieś. Kurt, Amy Winehouse, Courtney Love i Axl Rose opiekają wspólnie tosty, smarują ketchupem i wzdychają do pięknego świata. To sielanka, w którą trudno byłoby uwierzyć.

 

Kończąc tę muzyczną opowieść, wypowiada się Courtney Love: "Nie ma takiego miejsca w czasie, z którego można by to zacząć od nowa". Obie wersje zakończenia tej historii zaproponowane przez Strzępkę i Demirskiego są więc niedorzeczne. Nirvana jest Nirvaną także dlatego, że skończyła się tak szybko i dramatycznie. Courtney Love nie byłaby słynną Courtney, gdyby nie obwiniano jej za rozpad grupy męża. Tak musiało zostać. Cobain oddychający za pomocą respiratora, obchodzący swoje kilkudziesięciolecie pracy, byłby żałosny; Courtney w skrojonym na miarę żakiecie przy śniadaniu na łonie natury - absurdalna. Ostatecznie, tak jest dobrze. I więcej niż dobry jest najnowszy spektakl Strzępki i Demirskiego w Teatrze Polskim. Inny niż dotychczasowe, ale też najlepszy, z pokładami świetnej muzyki na żywo. Brawurowo wyreżyserowany, a aktorsko absolutnie fantastyczny.

 

Recenzja ukazała się pierwotnie na portalu www.teatralia.com.pl

Link do źródła: http://www.teatralia.com.pl/strzepka-demirski-courtney-love-szczytowej-formie/

 

© Karolina Obszyńska

 

 

Paweł Demirski

Courtney Love

Teatr Polski we Wrocławiu, Scena na Świebodzkim

reżyseria i światła: Monika Strzępka

dramaturgia: Paweł Demirski

scenografia i kostiumy: Michał Korchowiec

muzyka: Jan Suświłło

choreografia: Rafał Urbacki

przygotowanie wokalne: Magdalena Śniadecki - Skrzypek

przygotowanie instrumentalne: Rafał Matuszak

Obsada:Courtney Love; Dziewczyna Axla Rose – Katarzyna Strączek, Mąż Rodziny Dobrych; Szef Wytwórni; Bill Clinton – Adam Cywka, Axl Rose; Wychowawca Kolonijny; Aktor Prezydent – Mariusz Kiljan, Krist Novoselic; Działacz Demokratyczny; Hipis z Mazur - Andrzej Kłak, Everett True; Pan Darek – Igor Kujawski, Żona Rodziny Dobrych; Tracy; Dziewczyna z Kolonii Letnich - Agnieszka Kwietniewska (gościnnie); David Grohl; Kevin Arnold – Michał Majnicz; Henry Rollins; Kolega Pei; Chad Channing – Michał Mrozek,  Frances Bean Cobain; Jonathan Poneman - Michał Opaliński; Kurt Cobain; Stary Kurt Cobain; Nastolatek z Mazur – Marcin Pempuś

 

Prapremiera na Scenie na Świebodzkim – 30 grudnia 2012