Kto liczył na powtórkę postmodernistycznego, eklektycznego i poruszającego teatru jak w „Szosie Wołokołamskiej" przeliczy się, bo „Filoktet" nie mieści się w tych oczekiwaniach.
Dramat Sofoklesa opowiada epizod z wojny trojańskiej. Na wyspę Lemnos, gdzie przebywa osamotniony, ukąszony przez żmiję Filoktet, przypływają Odys i Neoptolemos. Odys porzucił Filokteta wiele lat temu, musi jednak nakłonić go do wyprawy pod Troję, gdyż według przepowiedni jego łuk jest konieczny do zwycięstwa Atrydów. Obaj są jednak wrogami, dlatego Odys nie chce namawiać Filokteta do powrotu – ma to zrobić Neoptolemos, używając podstępu i łamiąc przy tym swoje zasady. To trudny tekst, z którym reżyserka niestety przegrała. Ostatnim spektaklem, który Barbara Wysocka wystawiła w Teatrze Polskim, była doskonała Szosa Wołokołamska (premiera 30 września 2010). Kto liczył na powtórkę tego postmodernistycznego, eklektycznego i poruszającego teatru, przeliczy się, bo Filoktet nie mieści się w tych oczekiwaniach.
Pewne tylko schematy, niestety jednak tym razem nie zwiększające jakości spektaklu, powiela Wysocka w Filoktecie. Znów bierze pod lupę świat polityki, znów angażuje do gry aktorskiej samych mężczyzn, a muzyczną stronę sztuki opiera na dźwiękach gitary elektrycznej. Niewiele jednak więcej ponad niezłe kreacje aktorskie udaje jej się wyłuskać z tak rzadko wystawianego dramatu Sofoklesa. Niemniej jednak, chociaż próby inscenizacji Filokteta uważam za porywanie się z motyką na słońce, to docenić należy ryzyko tego przedsięwzięcia.
Kiedy spektakl się rozpoczyna można odnieść wrażenie, że będziemy mieć do czynienia z niewyobrażalnie trudnym przeniesieniem dramatu Sofoklesa do przestrzeni kosmicznej lub co najmniej świata podwodnego. Spadzista, ciemna scena, która tonie w białej mgle, jest jedyną scenografią Filokteta – tworzącą przestrzeń tajemniczą, przywołującą na myśl nieziemską krainę. Pusta scena jest miejscem męskich rozgrywek, symbolizuje świat zimny, surowy, kierujący się własnymi zasadami. Jej ascetyczność tworzy przestrzeń zamkniętą, wyobcowaną. To świat, do którego niełatwo wejść z zewnątrz. Całość pochylonej sceny okazuje się być grotą, w której mieszka Filoktet, ale także projektorem dla opowiedzenia historii Neoptolemosa. Na jej powierzchni wypisuje on białą farbą imiona bohaterów mitu, którzy mieli swój wkład w opowiadaną historię.
Także kostiumy Wysockiej są nieziemskie, kojarzące się z dalekimi, niebezpiecznymi wyprawami. Adam Sczyszczaj (Neoptolemos) ma na sobie grubą, puchową kurtkę i narciarskie gogle. Podobnie wygląda Wiesław Cichy (Odys), choć zdecydowanie częściej pokazuje się z nagim torsem, głaszcząc się ostentacyjnie po brzuchu. Z kolei przyglądając się Marcinowi Czarnikowi (Filoktet), nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że przypominać miał ze swoim sposobem poruszania i strojem… ninję. Wydawać by się mogło, że wszystkie postacie Filokteta reprezentują inne grupy społeczne lub inne czasy. Czy w ten sposób Wysocka próbowała zobrazować niezmienność hipokryzji w polityce? Być może, szkoda tylko, że ten splot skojarzeniowy jest daleki od tego, co udaje się wyciągnąć z warstwy wizualnej przedstawienia. Jaki związek ma enigmatyczna, ascetyczna scenografia z tymi trzema, zupełnie od siebie odmiennymi kreacjami aktorskimi? Trudno to wyłuskać ze spektaklu, który poza tą i kilkoma innymi niełatwymi do rozgryzienia zagadkami, jest tylko nużący i ospały.
Filoktet w wykonaniu Marcina Czarnika nie wzbudza oczekiwanej litości, ale wydaje się karykaturalnym błaznem, do którego trudno podchodzić z powagą. Ciekawy natomiast jest psychologiczny portret Neoptolemosa, który jednak wypada zawdzięczać nie tyle Wysockiej, co Sofoklesowi. Bohater z jednej strony chce być wierny zasadom etyki i politycznej poprawności, z drugiej namawiany jest do zdrady i obejścia moralności szerokim łukiem. Przyglądamy się jego przemianom z zainteresowaniem, do końca nie mając pewności, czy Wysocka pozostanie wierna wizji Sofoklesa, czy też nada Neoptolemosowi autorski rys. „Przełam się, potem będziemy moralni" - te słowa Odysa, które namawiają syna Achillesa do zmiany frontu, pozostają myślą przewodnią fabuły.
Dobre kreacje aktorów podnoszą jakość spektaklu. Jest to, podobnie jak wcześniej w Szosie Wołokołamskiej typ aktorstwa postmodernistycznego, zimnego. Aktorzy dialogują ze sobą pozornie budując napięcie, jednak ich postacie zdają się wiedzieć, że nic nie jest w stanie uchronić ich od losu, który jest im odgórnie przypisany. Widzowie nie będą zaskoczeni pointą.
Może Wysocka zamierzała stworzyć inscenizację autotekstualną, o czym świadczyłoby pozostawienie tekstu dramatu Sofoklesa samemu sobie, niezmiennego, wyróżnionego na tle pozostałych, celowo niewykorzystanych środków teatralnych, ukazując jego istotę. Z drugiej jednak strony nawiązania do współczesności widoczne w kostiumach i warstwie dźwiękowej (gitara basowa w rękach Mirosława Kronenbergera i hałas helikoptera) opowiadają się za typem ideoteksutalnym. Jedno i drugie bez wątpienia się udało, ale niewiele inscenizacja Filokteta różni się w tym przypadku od ewentualnego czytania dramatu. Za mało w niej teatru.
© Karolina Obszyńska
Filoktet
Sofokles
przekład Robert R. Chodkowski
reżyseria, scenografia i opracowanie muzyczne Barbara Wysocka
Obsada: Filoktet - Marcin Czarnik, Neoptolemos - Adam Sczyszczaj, Odyseusz; Herakles; Zwiadowca jako Kupiec - Wiesław Cichy, Chór - Rafał Kronenberger
Premiera: 30 listopada 2012