„Hopla, żyjemy!” – świat pomieści nas wszystkich

Karolina Obszyńska
Karolina Obszyńska
Kategoria teatr · 9 listopada 2012

„Hopla, żyjemy!” to wołanie o zwrócenie uwagi na ludzi, którzy nie chcą być pogrzebani za życia. Ten liryczny manifest Krystyny Meissner, to nie tylko istotny głos w sprawie, ale także rodzaj pożegnania z Teatrem Współczesnym. Poniekąd udany.

Spektakl Wrocławskiego Teatru Współczesnego miał premierę w  czerwcu, ale wciąż jest o nim bardzo głośno. Uchodzi za symboliczną „ostatnią wolę” Krystyny Meissner, dla której było to finalne reżyserskie przedsięwzięcie w tej placówce.

 

Z plakatu do Hopla, żyjemy! spogląda  kobieta – jej smutny wzrok przebija  spod kolorowego makijażu clowna, w tle widać zarys  cyrkowego namiotu. To właściwie lejtmotyw spektaklu, bo grupa jego bohaterów – stare kobiety i mężczyzni w przytułku, są uczestnikami farsy, lub raczej tragifarsy. Traktuje się ich jak groteskowych błaznów, a oni sami mają poczucie uczestniczenia w ironicznym widowisku.

 

Początkowo pensjonariusze sprawiają wrażenie radosnych i spokojnych, tańcząc pogodny, synchroniczny układ z krzesełkami. Przesiadają się z miejsca na miejsce, ciepłymi gestami zapraszając widzów do siebie. Kiedy jednak przyglądamy się bliżej ich gestom i twarzom, zauważamy, że uśmiechy są sztuczne, a wesołe odśpiewanie Hotel California to tylko kolejny punkt dnia, narzucony przez siostry opiekunki. Po chwili muzyka urywa się gwałtownie, a bohaterowie zaczynają narzekać, płakać lub wyśmiewać się wzajemnie.

 

Atmosfera domu spokojnej starości trąca nieco tą z Lotu nad kukułczym gniazdem. Istotnie, pachnie trochę wariactwem, ale raczej wyuczonym;  bo do tego przytułku nie przychodzą ludzie chorzy, ale starzy; tyle że traktuje się ich jak niespełna rozumu, odmawiając prawa do decydowania o sobie. Można więc odnieść wrażenie, że  ich szaleństwo rośnie wprost proporcjonalnie do czasu, który w tym hermetycznym otoczeniu spędzają.  

 

Do tego opiekunka – zakonnica przybiera pozę niestrudzonej optymistki, uśmiecha się i podskakuje w kółko, ciągnąc za sobą znudzonych pensjonariuszy. Paniom zapewnia  rozrywkę w postaci seriali telewizyjnych, a panom – meczów piłkarskich. To miejsce bardzo dalekie od sielanki, przypomina raczej więzienie, także mentalne.  Zamknięci w nim ludzie są jednak nie tylko kolektywną grupą, ale raczej zbiorem indywidualności, których to odrębności niestety nie zostały wyraźnie zaznaczone.  Oglądamy więc  Bigotkę, Wariatkę, Żywego Trupa, Starego Zgreda, Starucha Nie Do Wytrzymania, Podrywacza czy Dowcipnisia, ale mam wrażenie, że żadna z tych postaci nie dostała szansy, by rozkwitnąć na scenie. Ciekawe zalążki ich monologów nie doczekały się wielkiego finału, co spowodowało, że myśl przewodnia spektaklu, o smutnym i szarym życiu starych ludzi, gdzieś zgubiła się pośród pozlepianych ze sobą gagów, pourywanych wątków lub mało symbolicznych, a zanadto oczywistych przesłanek.

 

Kluczowym wątkiem jest podjęta walka  o należyte  traktowanie – dwójki niegdyś zakochanych w sobie młodych ludzi, dziś porzuconych przez rodzinę staruszków, którzy już – lub jeszcze – wstydzą się kochać. Ona i On (bardzo przekonujący w swoich rolach Ewa Dałkowska i Jacek Piątkowski), jako jedyni w pensjonacie znajdują odwagę, by się wyłamać i postanawiają uciec do pobliskiego hotelu, gdzie ich uczucie ma rozkwitnąć. Jest to najciekawszy, najbardziej poruszający moment spektaklu. Scena, w której oboje stają naprzeciw siebie, zupełnie rozebrani, roztkliwia i uderza jednocześnie swoją naturalistycznością. Choć dziś nietrudno trafić w teatrze na nagość – ten akurat rodzaj golizny zaskakuje. Zapewne słusznie, bo wszystkich zniesmaczonych pomarszczonymi, starymi ciałami, Krystyna Meissner przyłapuje na gorącym uczynku  – ma rację sugerując, że nie chcemy oglądać starszych ludzi w miejscu, w którym zawsze widzieliśmy młodszych i piękniejszych. Natomiast Ona i On patrząc wzajemnie na siebie i śmiejąc ze swojej brzydoty – ukazani są jako zrelaksowani i zdystansowani do własnej sytuacji (co zresztą odbija się jak w zwierciadle, za każdym razem, gdy dojrzała część publiczności zaśmiewa się do rozpuku z najbardziej gorzkich scen spektaklu). Udało im się uciec z miejsca, które ograniczało ich wolność, zaczynają cieszyć się miłością i seksem – pełnią życia. Wydaje się jednak, że z mentalnego więzienia starość nigdy się nie wyzwoli  – choć Ona i On odnajdują uczucie, nie tylko siostry zakonne, ale także ich rówieśnicy są tej miłości przeciwni. Kto więc zakłada obroże na szyje starszych ludzi – społeczeństwo, czy oni sami, sobie nawzajem? Przecież kobiety – równolatki w tym spektaklu nie tylko wyraźnie się nie lubią i nie wspierają, ale nawet wyśmiewają swoje marzenia . Ta niekonsekwencja wypada o tyle  niekorzystnie, że wydaje się nie być zamierzona.

 

Ciekawym oderwaniem od starczej rzeczywistości, jest kontrastująca z nią, niemal erotyczna scena wspomnień jednego z mężczyzn, w której młode kobiety wiją się w sugestywny sposób, naśladując odgłosy zwierząt i dźwięki przyrody. To powiew młodości i sił witalnych, urody i kwintesencji kobiecości; bardzo świeży występ kilku młodych aktorek Teatru Współczesnego.

 

To opowieść o ludziach wykluczonych, żeby nie powiedzieć wyklętych. Wyrzuconych na margines społeczeństwa, traktowanych pobłażliwie lub pogardliwie. Reżyserka nie narzeka jednak na starość ani związane z nią dolegliwości, ale po prostu przeciwstawia się społecznemu przyzwoleniu na wykluczenie leciwych ludzi z normalnego życia.

Świadomość tego, co działo się poza sceną, pozwala w inny sposób spojrzeć  na możliwości interpretacyjne  przedstawienia o  starości, niedołężności i społecznym wykluczeniu; ponieważ Meissner żegnała się z teatrem w przekonaniu, że powodem jej odwołania był jej wiek.  To gorzkie mniemanie odbija się w spektaklu jak echo  we wszystkich jego momentach, ale też samej tematyce , i może właśnie owo przeładowanie osobistym pierwiastkiem, czyni Hopla, żyjemy! nie tylko nazbyt oczywistym, ale też skoncentrowanym na jednym punkcie.

 

Zdaje się także, że Meissner sprawniej operuje obrazem niż słowem – opowiada, ale nie metaforyzuje; do tego dialogi i przesłania z nich płynące są nazbyt czytelne. Spektakl broni się jednak – niekoniecznie realizacją, ale już podjętym tematem; a także zawodowym aktorstwem  (przy wsparciu wielu artystów spoza Teatru Współczesnego).Klamrę kompozycyjną jest utwór na żywo, który, choć wydaje się nieco patetyczny, to jest celnym podsumowaniem całego przedstawienia, bo budzi nadzieję i otwiera oczy na to, że przecież świat jest w stanie pomieścić nas wszystkich. Hopla, żyjemy! to wołanie o zwrócenie uwagi na ludzi, którzy nie chcą być pogrzebani za życia.  Ten liryczny manifest Krystyny Meissner, to nie tylko istotny głos w sprawie, ale także  rodzaj pożegnania z Teatrem Współczesnym. Poniekąd udany.

 

 

 

© Karolina Obszyńska

 

 

Hopla, żyjemy!

scenariusz i reżyseria: Krystyna Meissner
dramaturgia: Aneta Cardet
scenografia i kostiumy: Łukasz Błażejewski
muzyka: Piotr Dziubek
choreografia: Mikołaj Mikołajczyk
asystent reżysera: Anna Kieca
inspicjent: Elżbieta Kozak
   
występują:
Irmina Babińska (gościnnie), Anna Błaut, Matylda Cardet (gościnnie), Ewa Dałkowska (gościnnie), Aleksandra Dytko, Elżbieta Golińska, Zuzanna Helska (gościnnie), Ewa Kamas (gościnnie), Anna Kieca, Renata Kościelniak, Marta Malikowska, Marlena Milwiw, Irena Rybicka, Teresa Sawicka (gościnnie), Jolanta Solarz, Bolesław Abart, Jerzy Glapa (gościnnie), Edward Kalisz, Krzysztof Kuliński, Zdzisław Kuźniar, Jacek Piątkowski (gościnnie), Maciej Tomaszewski, Andrzej Wilk (gościnnie).

Premiera na Dużej Scenie 29.06.2012