Opuszczone wieże ciśnień i stary browar jako sceny teatralne, to zbyt mało, żeby przypisywać sobie rolę inicjatorów wielkiej alternatywy.
Teatr Ad Spectatores chce manifestować swoją niezależność od teatrów instytucjonalnych. Chce pokazać, jak bardzo alternatywny, zupełnie osobny, jak niekonwencjonalny jest na tle pozostałych przygnębiających, (...) robionych tak strasznie bez polotu, wtórnie, bez własnego zdania! spektakli. Awangarda w pełnym brzmieniu tego słowa. Tyle że robiąc swoje przedstawienia, sięga po trawestację tego, co dawno temu wystawiano w Teatrze Polskim, zamiast faktycznie tworzyć coś całkowicie prywatnego. Tak oto plan niepodważalnej awangardy staje się mrzonką.
Może szukam dziury w całym, ale ubodła mnie niekonsekwencja działania. O ile wznioślej i bardziej przekonywająco rysowałby się ów manifest, gdyby teatr swoją odrębność manifestował wymowną ciszą, licząc na błyskotliwość widza? A tak, zaznacza już bez niedomówień, że Trzy żelazne zasady mężczyzny seniora to odpowiedź na spektakl wyreżyserowany przez Marka Fiedora w 2006 roku (Wszystkim Zygmuntom między oczy na podstawie powieści Sieniewicza). Tamten miał być posępny, a ten – dla oczywistej przeciwwagi i (tak, nie mogę się powstrzymać) awangardy – radosny i świeży. Do tego posiłkuje się sarkazmem (przez część spektaklu w ogóle niełatwym do wychwycenia) i przerysowanym komizmem sytuacji (przynajmniej od połowy). Jaki więc jest ten spektakl i dlaczego obiecywana awangarda nie wypływa wcale na wierzch?
W domu wokół stołu nad posiłkiem gromadzi się czworo ubogich, także mentalnie – pesymistów. Co więcej, ideologicznie są równie niewybredni, żeby nie powiedzieć zgorzkniali. Mamy więc szowinistę; osiłka, który był członkiem PiSu; układną, rozemocjonowaną blondynkę i naiwnego młokosa. Postacie stereotypowe do bólu (to najpewniej awangardowy pastisz bohaterów wszystkich teatrów instytucjonalnych), okraszone niezłym, choć bez fajerwerków, kabaretowym aktorstwem Stembalskiego, Wielowieckiego, Zakrzewskiego i Kwietniewskiej. Wymieniam kobietę na końcu, bo to postać z tytułu awangardy – spolegliwa i elastyczna, jak sama chętnie przyznaje, zdominowana przez mężczyzn, którzy jej nie szanują. W tym dramatycznie nieciekawym towarzystwie, wybucha jak bomba, najbardziej wyrazisty aktorsko Włodzimierz Chomiak. Inkasent gazowy vel Człowiek z Misją. Wpada z impetem do mieszkania i żadnymi sposobami nie daje się wyprosić. Z założenia jest człowiekiem do znudzenia radosnym, chociaż jego niezdrowy optymizm z jakiegoś powodu łatwo się udziela. To znaczy – udziela się mnie, ale nie bohaterom spektaklu, którzy demonstracyjnie nie reagują na jego apele o wspólne odśpiewanie radosnej piosenki i zagrania na instrumentach. Stają się bardziej ulegli gdy inkasent gazowy okazuje się dyktatorem – podnosi głos na niechętnych współtowarzyszy przygody, a jednemu z nich wymierza nawet cios w potylicę. Atmosfera gęstnieje, bo misja rozweselenia świata staje się terrorem euforii, a wspólny koncert jest pełen łez (blondynka) i złości (osiłek). Człowieka z Misją nie odstręcza od działań nawet wiadomość o raku prostaty czy śmierci jego matki; dąży do celu, którym jest uzyskanie podpisów pod jego petycją o nieustającą radość. Pozyskuje je, ale sposobem nieco innym, niż poezja i muzyka, bo postanawia udawać martwego, co oczywiście działa na przerażonych mieszkańców i z żalu podpisują dokumenty. Mężczyzna wstaje i śmieje się demonicznie, głosząc, że wszystkich ich oszukał i jest po prostu politykiem (czy raczej politykierem), który teraz już, wsparty ich głosami, na pewno wygra wybory. Wychodzi więc na to, że ten spektakl jest równie pesymistyczny jak te, któremu Masztalski i całe Ad Spectatores, ów pesymizm zarzucali. Na szczęście (odetchnijcie z ulgą), ten jest przecież pesymistyczny awangardowo!
A teraz poważnie - Trzy żelazne zasady mężczyzny seniora to spektakl buntujący się przeciwko teatrowi społecznemu. W poincie aktorzy ironicznie przemawiają do publiczności, ostrzegając przed otwieraniem drzwi nieznajomym i zaufaniem do kogokolwiek. To ostatnie kilka minut przedstawienia, ale najbardziej udane, bo trafnie posługuje się ironią – mimo tego, że nieszczególnie wyszukaną.
Ad Spectatorsi wykorzystali kalki metateatralne – aktorzy podczas przerwy nie schodzą ze sceny, ale pozwalają oglądać siebie samych ogołoconych z postaci, które grają. Po przerwie zastygają jeszcze na chwilę w pozycjach sprzed kilku minut i grają dalej.
Nie wiem, czy to obiektywnie udany manifest, ale do mnie nie przemawia. Nie podpisałabym się pod nim, nawet gdyby całość zespołu padła trupem pod moimi stopami. Może opuszczone wieże ciśnień i stary browar jako sceny teatralne, to zbyt mało, żeby przypisywać sobie rolę inicjatorów wielkiej alternatywy. Owszem, to nie był spektakl rodem z teatru instytucjonalnego, ale tylko dlatego, że uboższy w formie, nie dlatego, że bardziej oryginalny. Nie mniej jednak, ubawiłam się, momentami nawet bardzo. Co więcej, nie powiedziano widzom jakie są trzy żelazne zasady mężczyzny seniora”i to niedomówienie pozostawiło we mnie coś w rodzaju nerwowego głodu.
Ach, zapomniałabym. Napisałam tę recenzję pięć lat po premierze, bo jestem krytykiem awangardowym.
© Karolina Obszyńska
Teatr Ad Spectatores
Trzy żelazne zasady mężczyzny seniora
Reżyseria: Maciej Masztalski
scenografia i kostiumy: Ewa Beata Wodecka
Obsada: Dorota Łukasiewicz-Kwietniewska, Włodzimierz Chomiak, Marek Stembalski, Michał Wielewicki, Piotr Zakrzewski
Premiera: 15 grudnia 2007