Zderzenie nieoczekiwanego cierpienia z prymitywnym bezwładem źle pędzonego, pustego życia pozwoliło wydobyć nieoczywiste przesłanie: warto być uważnym na innych, nie krzywdzić ich i nie odrzucać tylko dlatego, że nie należą do naszego światka.
Rozliczanie przeszłości stało się polską specjalnością zarówno w polityce, jak i w literaturze. Odkąd przez fora głównego nurtu przetoczyła się dyskusja o mordzie w Jedwabnem, także krytyczne spoglądanie na dzieła przodków stało się udziałem uczestników życia publicznego. Teatr na Woli podjął problematykę zabijania Żydów przez Polaków w czasie drugiej wojny co najmniej w dwóch przedstawieniach. Materiałem dramatycznym do bardziej znanego z nich jest Nasza klasa, za którą Pan Dyrektor Słobodzianek otrzymał prestiżową nagrodę, fundowaną corocznie znajomym literatom przez Agorę S.A. Ten niezbyt udany, zjeżdżający ku końcowi w stronę hollywoodzkiego kiczu scenariusz, zaowocował, dzięki surowej i konsekwentnej reżyserii Ondreja Spišáka, bardzo dobrym spektaklem. Przedstawienie obwożono później wraz ze szkolnymi ławkami po różnych miejscach, a tekst przetłumaczony na liczne języki nabierał ciała także za granicą. Tymczasem podobnej tematyce poświęcony został także inny dramat, niesłusznie niedoceniony.
Przylgnięcie Piotra Rowickiego toczą się najprawdopodobniej w małym miasteczku, w którym ludzie znają się i starają się nie wchodzić sobie w drogę. Znajduje się więc miejsce na kręcenie własnych interesów i przez bandytów, i przez księdza. Zwykłym ludziom, zastraszanym, nie pozostaje nic innego, niż podporządkować się woli silniejszych. Gdy miejscowy ślusarz (Stanisław Brudny) staje przed wyborem: sprzedać działkę narażając się na nieprzyjemności wynikające z niewywiązania się z umowy lub oddać życie, wybiera mniejsze zło. Zadowolenie nabywcy nie trwa jednak długo, gdyż świeżo pozyskana ziemia kryje mroczną tajemnicę. Przestępca Pyton (Leszek Lichota) staje się z jej powodu siedzibą dybuka dziewczynki zamordowanej w czasie okupacji. Jego stan wyrywa mieszkańców ze spokojnego trybu funkcjonowania i prowadzi akcję do dramatycznego finału.
Spektakl rozpoczyna się niczym nieco tandetna, niezbyt zabawna komedia obyczajowa, ale później z każdą minutą zaczyna coraz bardziej pozytywnie rozczarowywać. Sceny, które budzą śmiech na widowni, mają gorzko-ironiczny charakter i zawierają dosyć oczywiste, choć często przemilczane, prawdy o polskiej prowincji. Chciwy ksiądz, który w konfrontacji z mafiosem i zasiedlającym go duchem okazuje się sprytniejszy, rozbraja widownię skierowaniem petenta ze zleceniem, z którym samymi egzorcyzmami nie może sobie poradzić, do żydowskiej konkurencji. Pełna uprzedzeń Córka Ślusarza (Izabela Dąbrowska) w groteskowy sposób próbuje poradzić sobie z niespodziewanym problemem – na kłopoty małżeńskie receptą ma być szybkie spłodzenie pary dzieci, na poczucie winy zaś – tandetny pomnik i kabotyńskie gesty. Obłudny mafioso Jasny (Mariusz Drężek) próbuje natomiast zamieść pod dywan niewygodną prawdę i pozbyć się psującego interesy opętanego wspólnika. Jego podwładny Skwara (Damian Łukawski) uosabia okrucieństwo, tępotę i prostactwo, przypisywane światowi przestępczemu, po części – całej społeczności przedstawianej w spektaklu. Żanet (Agnieszka Warchulska) – wulgarnie się autoprezentująca uległa narzeczona budzi politowanie i sprzeciw wobec patriarchalnych stosunków. Lekarz-alkoholik (Marcin Sztabiński) dopełnia obrazu dekadencji i uwikłania w relacje, od których uciec nie sposób, a i ukojenie trudno znaleźć.
Tytułowe Przylgnięcie (z hebrajskiego: „Dybuk”) można rozumieć nie tylko dosłownie. Cienie i ciernie przeszłości dotyczą wszystkich, także tych z pokolenia synów i wnuków. Choć żyjących świadków jest niewielu, świadomość nierozliczonej przeszłości, zakopanych kości zaczyna przeszkadzać, gdy jeden ze znaczących członków tej przedziwnej wspólnoty interesów zaczyna płakać wewnątrz, czy raczej nim coś płacze, z niego przemawia coś w jidysz. Gdy zaczyna kopać, by odkryć szczątki zamordowanej matki i córki, wydaje wyrok na siebie. Nie pada strzał (słusznie, bo zakończenia byłoby niepotrzebnie zbyt mocne) i już nie padnie, gdyż spektakl 28 września 2012 był „pożegnaniem z tytułem”. Stawiam na to, że przedstawienie to jeszcze kiedyś powróci, jeśli nie samym sobą, to w postaci jakiejś nowej Naszej klasy, może znów z katolicką modlitwą, może dla odmiany z klezmerską muzyką i żydowskimi bajkami. Nieodkopane trupy intrygują, niepokoją, domagają się ekshumacji. Teatr jest z całą pewnością lepszą odmianą szpadla, niż prokuratorskie poruczenia, polityczne manifestacje na cmentarzach, rozdymanie wypadku aeroplanu do rzekomej realizacji planu zbrodniczego, jednak nie wszystko warte jest takiej uwagi, jaką słusznie poświęca się różnym aspektom Shoah.
Pamiętajmy zatem o ograniczeniach wykopaliskowych analogii: Żydzi ginęli niewinnie, a Polacy, którzy ich mordowali nie byli niewinni, nawet jeśli robili to pod presją i w obawie; polscy notable pod Smoleńskiem zginęli niewinnie w wyniku upadku fizycznego, nie moralnego. Uczczenie zamordowanych w imię nienawiści rasowej Żydów, choćby spóźnione, ma sens. Przypomina bowiem o tym, że takie rzeczy zdarzają się i bardziej współcześnie (była Jugosławia, Rwanda) i wciąż mogą się zdarzać, warto im więc zapobiegać. Próby rekonstruowania szczątków posmoleńskich służące podżeganiu do nienawiści na tle narodowościowym czy politycznym są czymś absurdalnym i szkodliwym. Mam nadzieję, że nie doczekają się nigdy teatru, nawet prześmiewczego.
Przedstawienie w reżyserii Aldony Figury reprezentuje (właściwie reprezentowało, skoro zostało pożegnane) ambitny teatr, niewolny od dylematów moralnych. Akcja prowadzona była klarownie, konsekwentnie i spójnie, a wszelkie wycieczki na boczne tory (na przykład pijackie rozmowy lekarza z głównym bohaterem) nie były nadmiernie odległe i służyły budowaniu atmosfery. Użycie kolażu elementów dramatycznych i komediowych w minimalistycznej, surowej scenografii przyniosło doskonały efekt dzięki zniuansowanej grze aktorskiej (przyjemnie było zobaczyć choćby legendę polskiego filmu – Zdzisława Wardejna w roli spolonizowanego żydowskiego nauczyciela) i niezłemu tekstowi. Choć większość postaci miało charakter mocno stereotypowy, to nie szkodziło sztuce. Zresztą chytry, obłudny i cyniczny ksiądz to z pewnością postać trudna do zidentyfikowania w telewizyjnych serialach. Pomysł z duchem zamordowanej Żydówki doskonale zagrał w otoczeniu prymitywnych i pozbawionych duchowości płaskich postaci z lokalnego grajdołka. Zderzenie nieoczekiwanego cierpienia z prymitywnym bezwładem źle pędzonego, pustego życia pozwoliło wydobyć nieoczywiste przesłanie: warto być uważnym na innych, nie krzywdzić ich i nie odrzucać tylko dlatego, że nie należą do naszego światka.
Ten pełen przemocy spektakl pobudza do jeszcze jednej refleksji, tym razem związanej z pomysłem tego, który wprowadził go do repertuaru Teatru na Woli. Dlaczego powinniśmy kopać doły, odkrywać zbrodnie i kajać się za nie? Idea dziedziczenia winy pokoleniowej po przodkach, głoszona przez Tadusza Słobodzianka, wydaje się absurdalna. Badania psychologiczne dowodzą, że dopiero przywoływanie krzywd wyrządzonych przez członków naszej własnej grupy, nawet jeśli sami nie braliśmy udziału w zbrodni, wywołuje poczucie winy i uczucie żalu. To ostatnie w większym stopniu przyczynia się do polepszenia stosunków międzygrupowych, podczas gdy wina bardziej motywuje do zadośćuczynienia i naprawienia szkód. Jednak po to, aby któreś z nich zostało doświadczone, niegodziwości muszą być przypomniane i jednoznacznie przypisane grupie własnej, na przykład więc zamordowanie Żydów Polakom, a nie Hitlerowcom. Spektakle w rodzaju „Naszej klasy” czy „Przylgnięcia” mogą więc pełnić pożyteczną rolę. Należy jednak pamiętać, że one – w tak ograniczonym zakresie, jak to teatr potrafi – kreują rzeczywistość emocjonalną, a nie relacjonują jej, jak sugerował Słobodzianek w trakcie dyskusji po legnickim wystawieniu swojego spektaklu. Wina nie jest transferowana z pokolenia na pokolenie w jakiś tajemniczy sposób, poza udziałem świadomości, lecz ma szansę powstać pod wpływem przypomnienia o jakimś wydarzeniu i trwać tyle, ile zazwyczaj trwają emocję – przez chwilę. Temu mogą służyć pełne napięcia i dramatyzmu spektakle, a nie odkrywaniu jakiejś prawdy o wewnętrznym świecie jednostek należących do jakiegoś narodu. To i tak wiele, lecz z pewnością nie tak wiele, jak wyobrażać sobie może dramatopisarz nawet tak wielkiego (widziałem!) formatu.
Jarosław Klebaniuk
Przylgnięcie. Reżyseria: Aldona Figura. Scenografia: Katarzyna Paciorek.
Na postawie utworu Piotra Rowickiego.
Teatr Na Woli. Scena Przodownik. Koprodukcja: Centrum Kultury w Lublinie. Prapremiera: 11 października 2008 na Konfrontacjach Teatralnych w Lublinie. Premiera nowej wersji spektaklu: 27 lipca 2010.
28 września 2012
Fot. www.labodram.pl