„Dzieci są gorsze od nieboszczyków”

Jarosław Klebaniuk
Jarosław Klebaniuk
Kategoria teatr · 19 stycznia 2012

Teatr nie musi być ani publicystyczny, ani uniwersalny. Może być po prostu zabawny, zachwycający, zaskakujący. Dobre aktorstwo, oryginalna warstwa dźwiękowa i włączenie w ruch sceniczny elementów pantomimicznych uczyniły „Staruchę” atrakcyjnym widowiskiem.

Zegar ze wskazówkami udający zegar bez wskazówek, z którego udaje się jednak odczytać godzinę to jeden z absurdalnych rekwizytów w spektaklu z surową, niemal nieobecną scenografią. Znajdujemy tu jednak i drewnianą kulę o gładkiej powierzchni, i kapelusz, który nie wiadomo, czy „mój czy nie mój”, i garnek, od którego pod wpływem niewlania wody odpadła emalia, i wreszcie flaszki, kieliszki, dużo flaszek. Na scenie panuje przywodząca na myśl Bułhakowowskie opowieści atmosfera artystowskiej degrengolady z pożyczaniem pieniędzy na wódkę, konsumowaną w Domu Prasy z jajkami na twardo i szprotami, pisaniem i chwaleniem się pisaniem, seksualnymi podbojami i pseudofilozoficznymi dialogami. Zgrzebne, niedbałe, niekiedy charakterystyczne kostiumy pozwoliły stworzyć wizerunki kilkorga wyrazistych postaci, z umalowaną nieco na klauna tytułową jako najbardziej się wybijającą.

 

Na przeorganizowanej największej scenie warszawskiego Teatru Powszechnego znalazło się miejsce i na scenę właściwą, i na niedużą widownię. Dzięki temu akcja rozgrywa się w bardzo kameralnych warunkach i zazwyczaj z udziałem jedynie dwóch lub dwojga aktorów na raz. Drzwi i szafa umożliwiają starannie zaplanowany ruch sceniczny, a zamiast niemal nieobecnej scenografii mamy fioletowe, niebieskie lub kremowe światło. Większość dźwięków, łącznie z pukaniem do drzwi, a także niepokojąca muzyka, wydobywane są na żywo z instrumentu klawiszowego z dodatkowymi funkcjami, zapewne specjalnie przystosowanego na potrzeby spektaklu. Światło i dźwięk stanowią znakomite jego wzbogacenie, jednak stoi on grą niemających łatwego zadania aktorów. Jak pokazać otwartymi ustami, że to tam, a nie tam, nie zmieniając położenia głowy? Jak szybko wygłosić parominutową tyradę o tym, że „to jest tym, nie tamtym”? Artyści ze stołecznych teatrów: Narodowego, Dramatycznego i Akademii Teatralnej poradzili sobie świetnie z bardzo nietypowymi niekiedy wyzwaniami. Niecodzienne były bowiem teksty, na których bazowało przedstawienie.

 

Świat wykreowany przez nieżyjącego już Charmsa i będącego, jak widać, w pełni sił twórczych Gorzkowskiego to bowiem przede wszystkim absurdalne kwestie, nieoczekiwane wymiany między postaciami i poczucie nieprawdopodobieństwa doznawane przez widza. Bohaterowie epatują się wzajemnie kwestiami, które w codziennym życiu nie zostałyby zapewne wypowiedziane, a w teatrze budzą uśmiech. „Przyszedłem do pana pożyczyć pieniędzy, a pana nie ma. Jak potrzeba, to nigdy Pana nie ma”, zgłasza pretensje jeden z nich. „Czy mogę Panią o coś spytać? – Proszę pytać. – No to spytam. Czy wierzy pani w boga? – No pewnie. – A co by pani powiedziała, gdybyśmy kupili zaraz wódki i poszli do mnie? – Zgadzam się”, pisarz podrywa przygodnie poznaną kobietę. Kierownik sklepu przestrzega milicjantów, którzy wynoszą żywą kasjerkę zamiast zmarłej Maszy: „Ta kobieta służy mi zamiast żony. Dlatego nie ważcie się odsłaniać jej od spodu”. Gość, zapukawszy pyta: „Czy pan jest w domu?” Na twierdzące „jestem” odpowiada „to przepraszam”. Przechwałki w rodzaju „Długo studiowałem kobiety. Dlatego znam je na piątkę z plusem” są kwitowane przyzwalającym milczeniem lub sentencjami takim jak: „Geniusz nie szydło, do worka nie schowasz”. Konstatacje natury ogólnej przybierają zaś na przykład taki oto kształt: „–Nieboszczycy to ludek podejrzany. Trzeba się przed nimi mieć Ne baczności. – Bzdury. Nieboszczycy są unieruchomieni”.

 

Niektóre poglądy łamią normy kulturowe czasów, w których były głoszone, a obecnych – tym bardziej. „Dzieci są potworne, gdy tańczą. Dlatego wpędzam je w stupor i wszystkie zdychają”, głosi jeden z bohaterów. „Nie znoszę nieboszczyków i dzieci (…) Dzieci są gorsze od nieboszczyków”, dodaje przy innej okazji. Jednak śmierć Staruchy kwituje słowami: „Umarła. Dlaczego w moim pokoju. A teraz męcz się człowieku z tym ścierwem”, zaś zapowiedź „Jakby mi się taki nieboszczyk nawinął i nie był moim krewnym, to bym go zadusił” okazuje się prorocza, gdyż dziwacznie wyglądająca kobieta raz po raz odradza się, powstaje z martwych, ulatuje niczym kruk, wydostaje z walizki, wreszcie nie ma innego wyjścia – można ją tylko zadusić. Przecież nie jest krewną. Zasługuje na podobne potraktowanie jak niesforne dzieci. Wcześniej w absurdalnej scenie w pokoju głównego bohatera w niewiadomy sposób skłaniała go do klęczenie i wstawania, a przede wszystkim wysłuchiwania, pomimo zdawania sobie przez niego sprawy z niezwykłości sytuacji. Związek Radziecki za Stalina, jeszcze przed czystkami? Skądże. To równie dobrze mogłoby się (nie)zdarzyć w każdych czasach i miejscu.

 

Historie opowiedziane, choć nie zagrane, także mają absurdalny charakter. Masza, która znalazłszy grzyb została obita „po głowie, a postraszyli, że i po nogach obiją” schroniła się w sklepie, gdzie kierownik zatrudnił ją „do kręcenia korbką”. Gdy zmarła, milicja za morderstwo kazała mu zapłacić 15 rubli, zaś po zabraniu zamiast jej ciała, żywej kasjerki, posadzono jej truchło za kasą. Ten specyficzny, dosyć sztubacki, czarny humor, daje znać o sobie także wtedy, gdy narratorka wykazuje znudzenie zbyt dużą liczbą staruszek, które wychyliwszy się z okna, żeby zobaczyć rozbite na ulicy ciało poprzedniczki, same wypadają z okna.

 

Niekiedy mroczny humor wydaje się nieco rozjaśniać. Tak jest wtedy, gdy przed wyjazdem do Lisiego Nosu, gdzie główny bohater chce pogrzebać zwłoki Staruchy, na walizce z którymi siedzi, rozstaje się z przypadkową ukochaną i oględnie wyjaśnia jej powód swojego odejścia: „Chodzi o inną kobietę”. A przecież jeszcze niedawno był z nią mniej oględny („Ja mam strasznie grube nogi i w biodrach jestem bardzo szeroka. – Niech pani pokaże. – Nie mogę, ja nie mam majtek). Kiedy indziej zaś humor ustępuje rozważaniom natury ogólnej, jak podczas sceny picia wódki: „Zapytanie kogoś, czy wierzy w boga to postępek nieprzyzwoity i nietaktowny”, podobnie jak prośba o pożyczkę skierowana do kogoś, o kim się wie, że właśnie otrzymał dużo pieniędzy. Jednak i w takich przypadkach kontekst czyni te konstatacje absurdalnymi. 

 

Momentami absurd osiąga czystą, wydestylowaną formę. Sakerdon Michajłowicz (Adam Ferency) „nie jest prawdziwy, ale gliniany”. Ktoś, kto rozmawiał ze staruchą, ale nie wie kiedy i jak wyglądała, zaś scena, w której gospodarz najpierw zapomina, dokąd wyszedł, potem skąd, a wreszcie, jak się nazywa może być pewnie czytana głębiej, jako metafora człowieczego zagubienia i kłopotów z pamięcią autobiograficzną, jednak także czytana prosto porusza bardzo silnie.

 

Niekiedy humor towarzyszy absurdalnym zachowaniom postaci. Dzieje się tak choćby wtedy, gdy Danił (Andrzej Mastalerz) niekontrolowanym „ups” denerwuje Kobietę-romantyczne złudzenie (świetna rola Wiktorii Gorodeckoj), pomimo kolejnych zapewnień, że jej „więcej nie będzie robił przykrości”. To, co dzieje się między kochankami jest nader interesująco pokazane. Pantomimiczna scena, w której on mówi gestykulując zaciekle, a ona udaje zainteresowanie, należy do najciekawszych w spektaklu. Zresztą takich niemych scen jest więcej: Starucha wygina się i porusza pod wpływem ciosów długim drewniany młotkiem, a ginie po tym, jak pasażerowie pozostawiają ją samą z głównym bohaterem.

 

Charms prawdopodobnie pomieścił w powieści, od której tytuł zaczerpnęło przedstawienie, sporo treści wyglądających na inspirowane autobiograficzne – choćby reakcję literackiego rywala na liczbę zapisanych miesięcznie myśli (po próbie słownej odpowiedzi ostatecznie dosłownie „wyciągnął kopyta”), deklarację pisania po 18 godzin na dobę czy pomysły literackie. Zamierzanie się ołówkiem na kartkę papieru, jak i rozmiar tej kartki w zestawieniu z aktami wielopisania – to z pewnością groteskowe, a zapewne autoironiczne elementy. Przypomnijmy, że autor był współzałożycielem awangardowej grupy literackiej, z którą związani byli także malarze starszego pokolenia i kompozytor Dymitr Szostakowicz.

 

Oberiuci (rosyjski akronim Zrzeszenia Sztuki Realnej) uważani za prekursorów europejskiego teatru absurdu, tworzyli wbrew czasom, w których przyszło im żyć. Podczas gdy wszyscy zaprzęgani byli do budowy komunizmu, oni próbowali wykroić dla siebie i swoich odbiorców niewielką przestrzeń wolności. Absurdalne teksty, deformujące rzeczywistość wczesnego Związku Radzieckiego, w nieoczywisty sposób wyśmiewające ją, a w jawny – odcinające się od niej, nie mogły się podobać autorytarnej władzy. Polityka kulturalna stalinowskich czasów nie przewidywała ucieczki od rzeczywistości i nadawania wysokiego statusu artystycznym wizjom. Grupa, która nawiązywała do poetyki futuryzmu, eksponowała abstrakcyjny dialog i czarny humor, działała tylko przez dwa lata, pod koniec lat 1920. Później, podobnie jak wielu innych nieprawomyślnych jej członkowie poddawani byli represjom. Sam Danił Iwanowicz Charms w wieku 37 lat zmarł z głodu w leningradzkim więzieniu w lutym 1942 roku.

 

Starucha przypomina trochę sztuki Witkacego, choć cechuje ją mniejsza dyscyplina narracyjna. Podobnie jak w utworach polskiego literata awangardowej formie towarzyszą treści specyficznie krytyczne wobec absurdalnej rzeczywistości lat międzywojennych, innych oczywiście w obu krajach i zgodnych z polityczno-kulturową specyfiką. Chwilami chciałoby się rzec tak, jak urzędnik z Ministerstwa Niemądrych Kroków Monty Pythona do petenta starającego się o grant: „Pana kroki nie są wcale takie niemądre”. Oczywiście w tym przypadku nie byłby to aż taki straszny zarzut. Odrobina mądrości nawet w absurdalnej sztuce nie zawadzi. Jednak to nie treść, lecz forma decyduje o atrakcyjności spektaklu. Warto smakować ją przez ponad półtorej godziny, by wyjść z teatru ze świeżym powietrzem w płucach.

Jarosław Klebaniuk

 

 


Starucha. Scenariusz i reżyseria: Igor Gorzkowski, muzyka: Piotr Tabakiernik, scenografia: Robert Pludra, kostiumy: Magdalena Dąbrowska.

Według tekstów Daniła Iwanowicza Charmsa w przekładach Jerzego Czecha i Henryka Chłystowskiego.

 

Teatr Ochoty. Koprodukcja: Teatr Centralny w Centrum Kultury w Lublinie.
Premiera 9 maja 2011 r.

 

Scena 300 Teatru Powszechnego w Warszawie.

 

Fot. www.teatrochoty.pl