Z dystansem, z polotem, z Chile

Jarosław Klebaniuk
Jarosław Klebaniuk
Kategoria teatr · 14 października 2011

„Symulacro" to sztuka inteligentnie zbuntowana, niejednoznaczna, pełna fałszywych tropów i bez łatwych odpowiedzi. Ze sceny na scenę widz był zaskakiwany i szokowany. Aktualne i bolesne tematy zostały podjęte środkami teatralnymi naprawdę wysokiej klasy.

Spór o to, na ile teatr powinien koncentrować się na coraz to nowszych środkach wyrazu i dokonywać nieustannych artystycznych transgresji, czerpiąc pożywkę z uniwersalnych tematów i nie zważając na przyziemną rzeczywistość, na ile zaś – reagować na bieżące wydarzenia, komentować świat, angażować się w spory ideologiczne, polemiki, krytyki, wartościowania i prześmiewcze dewaluacje, wydaje się jednym z najbardziej istotnych. Czy podejmowane tematy mają być ponadczasowe i wielkie, a sztuka wymagająca, hermetyczna i wysoka? Czy też to właśnie zanurzenie się w rzeczywistość i dopasowanie środków wyrazu do jej ulotnej, przemijającej kondycji zapewni kontakt z widzem, wyzwoli emocje, pozwoli powiedzieć rzeczy najważniejsze?

 


Ułomnością tego sporu jest dostrzeganie alternatywy tam, gdzie możliwe są rozwiązania pośrednie. Czyż w realizacjach Krystyny Meissner, choć podejmują tematy nieprzemijające (seksizm w Białym małżeństwie), nie odnajdujemy aktualnej rzeczywistości? Czy teatr Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki, choć wydarzenia komentuje na tak gorąco, że uważany jest niemal za publicystyczny, nie sięga po transgresyjne środki wyrazu (stadion i pająki w Tęczowej trybunie? Czy absurdalne i zaskakujące realizacje sceniczne Macieja Masztalskiego (Goryl uciekł z wybiegu w ZOO…) nie mówią nam czegoś ważnego o otaczającym świecie? Jeżeli postawilibyśmy pytanie nie w formie alternatywy, lecz koniunkcji, to odpowiedź mogłaby nadejść nieoczekiwanie i z bardzo daleka.


Chilijska Compañia La Resentida to grupa młodych ludzi, którzy zrealizowali zupełnie niezwykły spektakl. Nie wiemy, czy na ten „projekt” otrzymali artystyczny grant od rządu, jeśli jednak tak, to podeszli do tego z dystansem i skromnością. W jednej z końcowych scen przedstawienia, które mieliśmy okazję zobaczyć w Galerii w Browarze Mieszczańskim w ramach Festiwalu Dialog-Wrocław, skrytykowali system, dzięki któremu artyści potrafią mieć się dobrze, zaś zwykli ludzie niedojadają i nie mają dachu nad głową. Jednak, jak wszystko w tym spektaklu, i to było przewrotne, niejednoznaczne, wielowarstwowe. Samokrytyka czy autoironia po spektaklu najwyższej artystycznej próby mogła stanowić przejaw perwersyjnej teatralnej samoświadomości. Była też częścią swego rodzaju gry prowadzonej z widzami. „Nie podobało im się. Może powinniśmy zagrać coś innego”, mówili do siebie aktorzy, po czym na zakończenie rozległ się najsłynniejszy Hamletowski monolog. A co było przedtem?


Zaczęło się od okładania wielkiej pandy pałką, a może bejsbolowym kijem. Ta inicjalna scena została objaśniona: kraj, w którym znikają ludzie, wiara w przesądy panuje powszechna, a środowisko naturalne jest dewastowane może zapewne niejednym zaskoczyć. Bohaterem okazał się między innymi kibic reprezentacji narodowej, tłamszony w swoich dążeniach przez matkę, której stadiony kojarzą się z torturami, a on sam nienawidził jej i życzył jej śmierci. Inny – bokser w sukience i czerwonych rękawicach wydawał się równie absurdalny, co nagi macho w skórzanych spodenkach i słomkowym kapeluszu, oświadczający, że chętnie zarazi wszystkich „kiłą, rzeżączką i AIDS”, lecz za to w chilijskim narodowym wydaniu. W podobnej stylistyce był występ dwóch właścicieli „fiutów”, epatujących sfrustrowaną seksualnością (nie oszczędzającą własnej siostry i jej urodzinowego tortu), utrzymany w konwencji niewymyślnego programu estradowo-telewizyjnego. Widzowie zostali zresztą podpuszczeni i wciągnięci do udziału w zabawie o początkowo nieznanej konwencji (sam przez chwilę jednocześnie trzymałem w swoich dłoniach dwie kobiece, wyjątkowo należące do dwóch różnych kobiet, w tym jednej obcej). Tę plejadę wyśmianych postaci uzupełniała dziewczyna w czerwonej kamizelce i spodniach od dresu, której taneczny układ niejako napędzany był przez trzech mężczyzn, zdalnie sprawujących nad nią władzę, znęcających się w gruncie rzeczy.


Oprócz wątku męskiej dominacji i absurdalnego epatowania prymitywną męskością pojawiły się też inne tematy: nacjonalistyczny (kibic), martyrologiczny (rozpamiętywanie zbrodni Pinocheta), ekologiczny (nieszczęsna Panda), etniczny (dyskryminacja kolorowych emigrantów) i klasowy (wyzysk biedoty). Jednak nie zawsze były one przedstawiane tak, jak wymagałaby tego polityczna poprawność, gdyby zaś dobrze policzyć, to może i nigdy. Ironicznie została bowiem przedstawiona zarówno starsza kobieta, która pamiętała juntę lat 1970., jak i aktorzy, w tym naturszczycy, zabiegający o otrzymanie jednaj z kilkudziesięciu ról członka grupy poległej męczeńsko w górach. Wysypanie sobie na głowę kostek lodu z wiadra (posypanie popiołem? symbol zimna panującego w miejscu tragedii?) umożliwiło założenie go na głowę i przywołanie wizerunku więźnia torturowanego w Abu Ghraib. Nachalna próba zaangażowania się przez białego aktora do roli brązowoskórego bohatera to przewrotne nawiązanie do tego, w jaki sposób przez wiele lat aktorzy latynoscy byli wykorzystywani tylko do stereotypowych ról w filmach.
Niewiele było oczywistych rzeczy w Symulacro. Gdy ckliwa historia o babci, która w trzęsieniu ziemi straciła dom i wylądowała w domu starców, podobnie jak opowieści o nieszczęśliwych miłościach prowadzących do samobójczych prób, została wyśmiana, proponowane w ich miejsce losy prospołecznych aktywistów były także przedstawiane w zbyt egzaltowany sposób, by wierzyć w jednoznaczne zaangażowanie trupy po stronie stereotypowo przedstawianych pokrzywdzonych.

 

W jednej ze scen tragarz został zabity przez właściciela domu, do którego wnosił zakupiony przez jego żonę telewizor. W swoich wskrzeszonych wersjach ten pracownik sklepu przeznaczany do najbardziej niewdzięcznych prac, dumnie opowiada, w jak pięknym miejscu się znalazł i jak rodzina będzie z niego dumna. Nieważne przy tym, że ta bytność w lepszym świecie nie przysłużyła się biedakowi, który nie miał szansy się z nim zetknąć w inny sposób. Tak jednoznacznej ironii nie znajdujemy jednak w spektaklu dużo.


Symulacro to także, a może przede wszystkim, spektakl o mediach i o tym, jak jednostronnie i płytko przedstawiane są w nich trudne sprawy. Tytuł zapewne nawiązuje do jednej z nielicznych idei, które udały się Jeanowi Baudrillardowi. Rzeczywistość zostaje zastępowana przez wizerunki, które nie mają z nią nic wspólnego. Telewizja nie przedstawia więc faktów, a jedynie wytwory, które nazwać można symulakrami, zaś prawda zastąpiona została przez symulację. Wizerunki bojowników, męczenników, macho, białych i Latynosów, lecz także telewizyjnych producentów są jednowymiarowe i przerysowane. To już nawet nie stereotypy, lecz jakieś ich szczątki funkcjonują na ekranie, a za jego sprawą w świadomości bezrefleksyjnych odbiorców.


Niejednoznaczność i dystans, z jakim podejmowane były różne kwestie zyskała blasku dzięki znakomitej, zaangażowanej grze aktorów i widowiskowości, uzyskanej dzięki różnym tanecznym układom i zabiegom pantomimicznym. Spektakl, pomimo bardzo skromnej scenografii, urzekł pomysłowością poszczególnych scen, przemyślaną konstrukcją i świetnym wykorzystaniem przestrzeni. Chwilami można było mieć wrażenie, że to wysokiej klasy teatr uliczny. I rzeczywiście, to przedstawienie chyba sprawdziłoby się w miejscu jeszcze mniej teatralnym, niż stare pomieszczenie stanowiące ongi część browarnianego kompleksu.


Szkoda, że w Polsce niewiele jest przedstawień tak odważnych i w nietendencyjny, zdystansowany sposób podejmujących trudne tematy. Twórcy zdawali się być jednocześnie za i przeciw, jednak przede wszystkim „w” – w samym sednie poruszanych spraw. Nienapastliwe łamanie politycznej poprawności, skłanianie do myślenia, a jednocześnie dobry kontakt z widownią, mistrzostwo scenicznego ruchu i sprawne łączenie frapujących scen – oto niektóre godne uwagi cechy chilijskiego przedstawienia. Przydałoby się podobne w naszym kraju. Wiele demonów wciąż przemyka pośród nas nie niepokojonych scenicznym przetworzeniem. Te z antypodów zresztą wcale nie są aż tak bardzo odległe naszym. Może ktoś z rodzimych twórców poczuje się zainspirowany?

 

 

 

Jarosław Klebaniuk

 

 

 

Symulacro. Reżyseria: Marco Layera, scenariusz, kostiumy, scenografia, światło muzyka: Compañia La Resentida. Obsada: Benjamín Westfall, Nicolas Herrera, Carolina Palacios, Pedro Muñoz, Marco Layera.


Tekst: Compañia La Resentida.

 

Compañia La Resentida (Chile)

Premiera: maj 2008.

VI Międzynarodowy Festiwal Teatralny Dialog we Wrocławiu. Browar Mieszczański – Galeria.
10 października 2011

 

Fot. Archiwum Festiwalu Dialog-Wrocław