Dwa cudeńka Emmy Dante

Jarosław Klebaniuk
Jarosław Klebaniuk
Kategoria teatr · 9 października 2011

Piękne układy sceniczne stanowiły prawdziwą teatralną ucztę. Estetyka wyrazistego ruchu i doskonałe opanowanie przestrzeni przez aktorów sprawiały, że poziom artystyczny tych bardzo malarskich przedstawień był niebiańsko wysoki.

Zazwyczaj w recepcji festiwalowych spektakli przeszkadza bariera językowa i konieczność czytania zmieniających się napisów z tablic. Odwraca to uwagę od właściwego scenicznego dziania się, osłabia wydźwięk gry, nie pozwala uchwycić wielu szczegółów. Ta nieodzowność dzielenia uwagi pomiędzy wizualność samego spektaklu a znaczenia niesione przez drukowaną wersję głoszonych przez aktorów kwestii potrafi być naprawdę irytująca, zwłaszcza gdy dialogi niezbędne są dla zrozumienia fabuły lub też język postawiony został w centrum – jako główny środek wyrazu. Na szczęście podczas „Dialogu” zaplanowane zostały wydarzenia, które bardziej przypominają pantomimę niż typowy teatr dramatyczny. Wprawdzie dwa przedstawienia Emmy Dante, które można uważać za dyptyk, mają warstwę słowną, lecz to, co postaci mówią do siebie (a jakże, po włosku) nie wydaje się szczególnie istotne. Pewnie jakieś smaczki i znaczonka bez translacji umkną przeciętnemu polskiemu widzowi, jednak główny efekt zostanie i tak uzyskany. Nie słowami bowiem te dwa spektakle stoją.


Jako pierwszy został pokazany na Dużej Scenie WTW Zamek Zisa. Historia, którą dopisała Dante, brzmi bajkowo. Główny bohater, Nicola (Onofrio Zummo, bezwładny i katatoniczny, w dzieciństwie mieszkał w tytułowej dzielnicy, zafascynowany tytułową budowlą z diabłami na dachu, zamieniającą się w nocy w srebro. Gdy został wyrzucony, wraz „ze swoją maską smoka i rękawicami artylerzysty” znalazł się w zamkniętym ośrodku, gdzie śledzimy jego losy już nie z (d)opowieści autorki, lecz wprost ze sceny. Kobiety (Claudia Benassi, Stephenie Taillandie), wyglądające na odprawiające rytualne modły siostry zakonne, opiekują się nim: myją go, karmią, próbują przywrócić do życia za pomocą kolorowych piłek, hula-hop, krążków i balonów. Gdy spada bezwładnie z maleńkiego krzesła, mają do siebie wzajemnie pretensje, kłócą się, a nawet biją, podkasując zakonne habity a pantofli używając jako oręża. Wreszcie pogrążają się w modlitwie, która przynosi krótkotrwałą poprawę stanu zdrowia podopiecznego. Pobudzone nową nadzieją przeprowadzają błyskawiczną rehabilitację z baśniowej niepełnosprawności do fantastycznej nadsprawności. Nicola już nie tylko niezwykle szybko kręci wielkim okręgiem, tworząc wielobarwne koło, lecz biega i wyczynia akrobacje. Salta wywija z lekkością, o którą nie można by podejrzewać kogoś przed chwilą pogrążonego w letargu. Jednak cudowna, poniekąd proreligijna – wszak zobaczyliśmy dowody cudu – treść spektaklu, nawet racjonalistom i sceptykom nie przeszkadza się zachwycać.


Powodów do zachwytu jest wiele, zdecydowana zaś większość z nich ma czysto wizualny charakter, choć i muzyka dobrze komponuje się z całością. Przestrzeń sceniczna zaaranżowana została symetrycznie: po obu stronach lalki w czerwonych krynolinach po nakręceniu tańczą w rytm ckliwej pozytywki, zaś nad czterema krzesłami z okrytymi białym prześcieradłem kształtami wiszą na długich gumach krzyże. To niesamowite, łamiące tabu szacunku dla chrześcijańskich symboli, rozwiązanie, umożliwia naciąganie i odchylanie świętych przedmiotów. Ruch, nie tylko w wykonaniu krzyży, konstytuuje zresztą widowisko. Starannie wyreżyserowane aktywności obu kobiet cieszą oko, podobnie jak późniejszy dynamiczny powrót do żywych mężczyzny. Opiekunki z rozmachem używają chusteczek, by dbać o higienę intymną Nicoli i podają mu jedzenie, lecz także z kuglarską wprawą żonglują piłeczkami. Wcześniej w pełnym automatyzmu i swego rodzaju kompulsywności przemieszczaniu się między przedmiotami, pokazywały rutynę codziennej pracy ośrodka. Zaskakujące zmiany związane z odsłonięciem jednego z pacjentów, jego ożywieniem, hiperaktywnością, a następnie ponownym znieruchomieniem, podkreślane były przez przechodzące jedna w drugą rozwiązania choreograficzne. Także coś, co mogło pełnić funkcję czepków zakonnych strojów, było traktowane elastycznie, w miarę jak okoliczności się zmieniały. Ciepło i życzliwość opiekunek okazywane były też mimicznie oraz niezbyt zrozumiałym paplaniem, niekiedy wręcz jazgotem. Klarownych, choć i tak niezrozumiałych dla osób nieznających włoskiego, kwestii, było zaledwie kilka. Widok poruszających się z gracją, biegających, tańczących postaci wystarczył jednak, by zrozumieć przesłanie, nie do końca optymistyczne, tego ciekawego, łamiącego dramatyczną konwencję przedstawienia.


Drugi spektakl - Tancerze rozpoczął się po parominutowej przerwie na zmianę dekoracji, przy widowni, której nie pozwolono się rozejść po zakamarkach teatru i publicznej przestrzeni okołoteatralnej, w której też podobno obowiązuje zakaz palenia. Na scenie pojawiły się skrzynie, z których wypełzła para staruchów niezdarnych i schorowanych. Jednak znaleźli Ci seniorzy (na zdjęciu) drogę do siebie i pokazali, że miłość możliwa jest w każdym wieku. Przezabawna była scena, w której w tańcu zasypiali i ocykali się na stojąco w swoich objęciach. Alergiczna staruszka korzystała z tabletek niezdarnie podawanych przez partnera, zaś scena z zegarkiem z dewizką poruszającym się niczym wahadło w gigantycznym zegarze z kukułka, wydobywała śmiech perlisty, szczęśliwy. Niezdarne próby zatrzymania czasu doprowadziły jednak nie tylko do uchwycenia momentu nadejścia nowego roku, lecz także zapoczątkowały proces możliwy tylko we wspomnieniach – starość zaczęła cofać się do młodości.

 

Maleńka pozytywka sprawiła, że małżonkowie stopniowo powrócili w czasie aż do początku swej miłości. Po zdjęciu masek nadszedł czas na zdejmowanie kolejnych części garderoby. Ich pozbywanie się umożliwiało coraz swobodniejszy i szybszy taniec. Niezdarni, z trudem poruszający się staruszkowie po paru minutach tańczyli rock’n’rolla. Odwrócona chronologia zdarzeń sprawiła, że pojawiło się dziecko, po krótkim zmaganiu się z uaktywniającą alergiczny atak welonem, ciąża, kłótnie i pogodzenia, narzeczeństwo, erotyczne igraszki (wydobywanie dźwięków z nagiego torsu!), romantyczne początki – wszystko pokazane niemal wyłącznie tanecznie i pantomimicznie. Odwrotnie niż to bywa w ckliwych produkcjach rodzinnych, prorodzinnych i promujących macierzyństwo/ojcostwo, młoda (odmłodniała) para poczyna sobie z pociechą dość swobodnie. Ojciec podrzucał nią niczym lalką (którą w istocie przecież jest), później zaś próbował uciszyć płacz, pomysłowo generowany z założonej na szyję przez matkę plastikowej piszczałki. Podpatrzone zachowania rodziców zostały z wdziękiem sparodiowane, a wzajemne przerzucanie sobie maleństwa dobrze oddaje stosunek wielu rodziców do swoich obowiązków.


Miłość, podobnie jak wszystko, jednak się kończy … choć dla wdowy trwała nadal. (Pierwotnie zakończenie tego zdania brzmiało: „…tym razem szczęśliwie, bo śmiercią”, lecz dla Eli było nie do zniesienia, więc zmieniłem). Małżonkowie zmuszeni byli, przywołani do porządku dźwiękiem pozytywki, ponownie założyć starcze maski, tym razem już ostatecznie. Żona, jak to zazwyczaj bywa, pochowała męża, a sama – rozłączając wtyczkę i gasząc tym samym gwiazdy – dokonała i swojego żywota.


Powyższa historia, nieodparcie zabawna, chwilami zaskakująca, kiedy indziej tkliwa, została opowiedziana za pomocą zachwycających środków. Maski staruszków, pomysł ze zdejmowaniem ubrań wraz z młodnieniem i zakładaniem ich z powrotem w miarę pogrążania się w starość, nade wszystko zaś niezwykle staranna choreografia uzupełniona porywającą muzyką – wszystko to uczyniło dosyć jednak banalną fabułę wręcz porywającą. Świetne, wymyślne układy taneczne sprawiały, że oboje aktorzy (Manuela Lo Sicco i Sabino Civilleri), zmieniając krok i dynamikę ruchów w zależności od pory życia, budzili zachwyt i wywali się niezwykle atrakcyjni. Choć nie żurnalowej urody – on bardzo chudy, ona zaś nie dość szczupła – emanowali zmieniającą swój poziom energią, wewnętrznym pięknem, żywotnością i radością życia. Aż żal było się rozstawać z tą parą kochających się bohaterów. Ostatnia scena mogła naprawdę poruszyć.


Spektakle warto traktować jako dyptyk. Oba mówią o tym, że niedołęstwo i choroba mogą zostać pokonane, że życzliwość, opiekuńczość i miłość jako treść życia są skuteczną drogą do radości i szczęścia. Te oczywiste prawdy zostały opowiedziane środkami o niezwykłej sile wyrazu. Piękne układy sceniczne, w pierwszym przedstawieniu uzyskane za pomocą scenografii i pantomimy, w drugim – niemal wyłącznie kostiumów i ruchu scenicznego, stanowiły prawdziwą teatralną ucztę. Estetyka wyrazistego ruchu i doskonałe opanowanie przestrzeni przez aktorów sprawiały, że poziom artystyczny tych bardzo malarskich przedstawień był niebiańsko wysoki.


Jarosław Klebaniuk

 

 

 

Zamek Zisa, Tancerze. Reżyseria: Emma Dante, scenografia: Emma Dante, Carmine Marignola, reżyseria świateł: Maria Cristina Fresia,koordynator produkcji i dystrybucji: Fanny Bouquerel/ Amunì.


Na podstawie tekstu Emmy Dante.

 

Sud Costa Occidentale (Włochy)

 

Premiera: luty 2011.

Premiera w Polsce: 8 października 2011. VI Międzynarodowy Festiwal Teatralny Dialog-Wrocław. Wrocławski Teatr Współczesny, Duża Scena.

 

8 października 2011

 

Fot. dialogfestival.pl