Między nami, kulturami - John Moran and his neighbor, Saori (IFF)

Dżastin
Dżastin
Kategoria teatr · 23 września 2011

Moment na zastanowienie się, jak daleko sięga „zachód”, jak dobrze można się przed nim ukryć, jak szerokie są nasze horyzonty, jak mało rozumiemy, jak bardzo można się zagłębić w nieznaną kulturę i jak długo da się to wytrzymać.

 

Interdisciplinary Fringe Festival we Wrocławiu stał się niepowtarzalną okazją, żeby zobaczyć na żywo Johna Morana, dobrze znanego w Stanach Zjednoczonych ucznia słynnego kompozytora, Philipa Glassa. Utalentowany twórca teatru muzycznego, głównie w latach dziewięćdziesiątych, świecił triumfy na wielkich scenach Nowego Jorku. Widziany jako „następca Grassa", między innymi przez Guardiana, artysta nieoczekiwanie zniknął z teatru na pięć lat, by powrócić z zupełnie odmienną perspektywą. Zaprezentował ją wrocławianom 16 i 17 września na deskach Impartu.

 

W tym wypadku nie mieliśmy do czynienia z utworem muzycznym, któremu życia nadałyby instrumenty lub który realizowany byłby przez śpiew czy taniec. Kompozycja przedstawiona we Wrocławiu opierała się na zbiorze elementów muzyki życia codziennego: od odgłosu kroków, przez gwar ulic, aż do cechujących się charakterystycznym tajskim akcentem wypowiedzi Saori. Performens opierał się na grze ruchu i dźwięków opowiadających historię przez przenikające się przestrzenie w umyśle głównego bohatera. Trudno wpasować go w jakikolwiek gatunek, co wydaje się być celem Morana. Nie można mu również zarzucić braku oryginalności. Duże znaczenie, jakie odgrywa tu ruch każe uznać występ Johna za bliski pantomimie, chociaż równorzędną rolę w przedstawieniu pełnią dźwięk i słowo, mimo, że nie wydobywają się z ust aktora. John pokazał w ten sposób, że jego praca, jako kompozytora, polega na uchwyceniu i komponowaniu ze sobą dźwięków i ruchów. Potwierdza to gromny wysiłek, który włożony został w przygotowanie playbacku, który wyznacza tempo aktorowi - kompozytorowi.

 

Moran własnym ruchem opowiada historię zapoczątkowaną swoją decyzją o opuszczeniu Berlina i wybraniu Tajlandii, jako kolejnego przystanku w swej podróży po świecie. Jak opowiedział publiczności we wstępie do spektaklu (co wynikało z obawy przed niezrozumieniem jego treści, jak się okazało, daremnej), główny bohater, z którym się utożsamia, opuszcza Stany Zjednoczone, gdyż ma już dość zachodniego stylu życia i wartości opiewanych w swej ojczyźnie. Ze względu na rodzaj wizy musi przenosić się co kilka miesięcy z kraju do kraju. W Berlinie pod wpływem sugestii pijanej przyjaciółki, postanawia wyruszyć do Tajlandii, gdzie odkrywa zupełnie inną rzeczywistość. Towarzyszy mu sąsiadka o wątpliwej płci żeńskiej, Saori, z którą nawiązuje bliższy kontakt.

 

W przedstawieniu przeplatają się fragmenty wspomnień, wyryte w pamięci urywki rozmów, wrażeń, uczuć i sprawiają wrażanie wciąż powtarzającego się, chaotycznego snu. Niezależnie od tego, który moment uznamy za element wyjściowy, gdzie znajdziemy retrospekcję i co niesie kluczowe znaczenie, dostrzeżemy człowieka, który znajduje się w „rozdarciu” kulturowym. Ta zgrabna forma bierze pod lupę stereotypy narodowe, ukazuje punkt widzenia „obcego” w egzotycznym otoczeniu. Ponadto, elementy humorystyczne nadają całości dystansu do poruszanych kwestii, ale nie lekceważą ich. To punkt widzenia, perspektywa zostaje poddana interpretacji, nie zjawiska, które są przez Morana obserwowane. Performer uzmysławia nam, jak bardzo jesteśmy przesiąknięci „zachodnim” sposobem myślenia i na jak niewiele zdają się szablony myślowe wpajane od dziecka, gdy stajemy twarzą w twarz z nieznanymi obyczajami. Co się dzieje, gdy odrzucimy je, kosztem pragnienia przyswojenia kultur, które nigdy nie będą dla nas w pełni dostępne? Na to pytanie John Moran nie dostarcza uniwersalnej odpowiedzi, lecz za pomocą wielu wskazówek pokazuje, że nie wszystko jest takie, jak się z początku wydaje. Przede wszystkim: nie należy lekceważyć roli przypadku.

 

 

Występ Johna Morana, choć krótki, z pewnością może być uznany z jedno z najciekawszych wydarzeń w trakcie tegorocznej wrocławskiej edycji Interdisciplinary Fringe Festival. Mam wielką nadzieję, że uda nam się go ponownie zobaczyć w Polsce z nowymi przedstawieniami, jak również z nieodłączną/nym Saori. Niemniej jednak, IFF nadal trwa i oferuje wiele zachęcających występów artystów z całego świata zarówno w nurcie głównym, jak i w nurcie off. Polecam nie przegapić. Bo wielka szkoda.

 

 

 

 

 

 

 

©Justyna Białogłowicz