Tajemniczy spektakl Teatru Ad Spectatores i Teatru doc. już 9 września (godz. 21:30, Scena w Browarze Mieszczańskim, ul. Hubska 44-48).
Współpraca Teatru Ad Spectatores z moskiewskim Teatrem doc. rozpoczęła się w roku 2005 i od tego czasu trwa nieprzerwanie. W jej ramach zrealizowaliśmy dotąd:
- projekt „MOSKALE” (2005) – verbatim o mieszkających we Wrocławiu Rosjanach, prezentujący szerokie spectrum ludzkich losów i opowieści, które zbieraliśmy i w cerkwi prawosławnej, i w agencji towarzyskiej.
- spektakl laboratoryjny „Linia Wrocław – Moskwa” (2006), gdzie badaliśmy, jak dogadują się ze sobą dwudziestoparolatkowie, rówieśnicy z Wrocławia i Moskwy, aktorzy Ad Spectatores i Teatru doc. Spektakl pokazywaliśmy na Festiwalu Novaja Drama.
- spektakl „1612” (2007) – polsko–rosyjskie przedstawienie o Dymitrze Samozwańcu i Polakach na Kremlu. Premiera polska odbyła się na I Międzynarodowym Festiwalu Miasto w Legnicy; rosyjska miała miejsce 4.11.2007 w rosyjski Dzień Jedności Narodu, nowe święto państwowe ustanowione w rocznicę kapitulacji polskiej załogi Kremla w roku 1612. Nasi przyjaciele z Teatru doc. reklamowali nasz występ afiszem: „W 395 lat po wygnaniu z Kremla – Polacy znów w Moskwie!”. Spektakl został nagrodzony w 2008 roku na Festiwalu R@port w Gdyni i został uznany za jeden z 10 najlepszych spektakli sezonu moskiewskiego ogłoszonych przez portal teatralny Smotr,ru.
- sceny z nowego, na razie nieukończonego, projektu „1654” (2008 i 2009) – o ugodzie perejasławskiej, w myśl której Ukraina zdecydowała się związać z Rosją.
Dlaczego warto o ‘tym’ mówić?
(wypowiedzi twórców spektaklu)
Aleksander Rodionow:
W dniu tej tragedii znajdowałem się w zapadłym kącie obwodu riazańskiego. To jest daleko od Smoleńska. Od samego rana rozmowy miejscowych powracały wciąż i wciąż do tematu zagłady TU-154. Odbywałem tego dnia podróż od wsi do wsi i nie słuchałem wcale radia, nie oglądałem dzienników telewizyjnych – słyszałem jedynie przypadkowe rozmowy moich współpasażerów i z tych podsłuchanych rozmów (które w swojej części spektaklu przytaczam) dowiedziałem się tyle, że gdy wróciłem do Moskwy – dzienniki nie mogły mi powiedzieć już niczego nowego. (A wersji – kto jest winien – usłyszałem tego dnia więcej i bardziej prawdopodobnych niż zdołałem dotąd przeczytać w prasie oficjalnej.)
Tego dnia w tym głuchym zakątku Rosji tragedia wstrząsnęła ludźmi. Tak samo było w Smoleńsku, w Moskwie – ale tam była możliwość, aby w widoczny sposób wyrazić swe poruszenie i współczucie. Ludzie składali kwiaty, palili świece. A wokół mnie rozpościerały się ogromne przestrzenie bez polskich konsulatów, na których również współczuto Polsce i dzielono polski ból.
A potem do pracy wziął się czas – śmiertelny wróg wiecznej pamięci.
Zadziwiające jest dla mnie to, że mimo długiego okresu działania tego 'naturalnego prawa do niepamięci', pozostali w Rosji ludzie, dla których zagłada TU-154 nabrała osobistego znaczenia. Dla każdego z nich – odmiennego. Niekiedy stanowiska naszych bohaterów mogą się wydawać cyniczne lub egocentryczne. Przepraszam za to wszystkich, którzy czczą pamięć polskich ofiar katastrofy. Zdecydowałem się pomimo to je przytoczyć, gdyż wydaje mi się, że pod jednym względem mogą być cenniejsze od najpiękniejszych manifestacji współczucia. Te wypowiedzi podyktował osobisty wstrząs oraz ból, który nie ucichnie nigdy.
Krzysztof Kopka:
Był taki krótki moment tuż po katastrofie, gdy wydawało się, że zmianie ulegnie temperatura relacji polsko – rosyjskich. Że nastąpi w tej sferze jakieś globalne ocieplenie... Tłumy Rosjan składających kwiaty pod polską ambasadą, pod bramą smoleńskiego lotniska... Polacy palący 9 maja znicze na grobach żołnierzy radzieckich...
Dziś nic już nie pozostało z tamtego nastroju. Skutecznie zadbaliśmy o to, aby go zniweczyć.
Czy zresztą była wtedy realna szansa na przełom, na skończenie z obustronnym 'fatalizmem wrogości'? Myślę, że bardzo niewielka. Zmiany w relacjach między narodami nie dokonują się bowiem w wyniku 'przełomów' ale znacznie bardziej ślamazarnie, za sprawą wzajemnego poznania, wspólnego życia, wspólnych rozmów i przedsięwzięć. To długotrwałe procesy w efekcie których Inny przestaje być Obcym, a odmienność zaczyna budzić zainteresowanie, nie zaś wrogość.
Polski stosunek do Rosjan jest emocjonalnie niezrównoważony. Miota się między 'rusofobią' i 'rusofilią'. Jest histeryczny w psychiatrycznym rozumieniu tego słowa.
Jesteśmy sobie zbyt kulturowo bliscy, byśmy nie dostrzegali w 'tym drugim' własnych wad. Wyolbrzymiamy je 'u Ruskich' i demonizujemy, aby się od nich wewnętrznie zdystansować. Owszem: jesteśmy (troszkę!) chaotyczni, niesłowni, niezorganizowani, ale – spójrzcie tylko na Ruskich! – ci to dopiero!... Działa klasyczny, freudowski mechanizm przeniesienia.
Moja etiuda „Kwiaty i znicze” jest poświęcona analizie psychopatologii dzisiejszych relacji polsko-rosyjskich.
Dedykuję ją posłowi Brudzińskiemu. W niemożliwej do podrobienia, pełnej pogardy intonacji z jaką powtarzał słowa 'ruska trumna' streszcza się cała ksenofobiczna mentalność polskiego kołtuna.
Maciej Masztalski:
Jeśli ktoś myśli, że robimy to dla reklamy, jest w błędzie. 10 kwietnia 2010 roku kupiłem wszystkie możliwe gazety. Właściwie bez celu. Wiedziałem, że i tak ich nie wykorzystam. Po ludzku „nie wypada”. Dni mijały, teczka z prasówką rosła.
Siedem miesięcy wcześniej w Moskwie daliśmy polską-rosyjską premierę o delikatnych relacjach polsko-rosyjsko-ukraińskich. Kto jeśli nie my? Nie. „Nie wypada”. Trzy lata wstecz spektakl Teatru Doc. i Ad Spectatores w 395 rocznicę odbicia Kremla z rąk Polaków zawojował moskiewską publiczność. Rok później wyróżnienie na gdyńskim R@porcie.
Teczka z prasówką przestała się domykać. Kupiłem drugą. W roku 2006 wspólne pokazy w Moskwie i we Wrocławiu projektu “Wrocław-Moskwa-Wrocław”. Dwieście metrów biegła za mną po Arbacie starsza pani, jak się okazało − stołeczna aktorka, by uściskać w podzięce polskiego gościa. Zróbmy to, jesteśmy w stanie. Tylko że „nie wypada”.
Decyzja została podjęta. Nic z tego. Schowałem dwie teczki do biurka. Pewnego dnia coś pękło. Jedna z telewizyjnych awantur. Nie wytrzymałem, sięgnąłem po wycinki gazet, czytałem do rana. Czy pozostał ktoś niegrający tym tematem? Naprawdę siła mediów jest tak wielka? O! O tym nikt już nie pamięta. Zaraz, wszyscy o tym wiedzieli? Wszyscy mieli prokuratorskie zarzuty? To było czynne lotnisko czy nie? Chwyciłem za telefon. Pierwsza rozmowa z Moskwą. Robimy.
Wiesz, że w środowisku mają was za żądnych sławy cyników − usłyszałem. Zrobiłem “Nangar Khel”, bo dopadła mnie rzeczywistość. Smutna, to fakt, ale nie miałem na to wpływu. Jedyne, co mogę zrobić, to spektakl. Taki mam zawód. Teatr to takie lustro, w którym odbija się świat. Nie moja wina, jaki jest.
Nie boicie się, że was przetrącą, zjedzą, zniszczą? − spytał pewien pan. A niby za co? Dlaczego? A nawet jeśli, to niech to wszystko trafi szlag. Dziesięć lat pracy, pięćdziesiąt premier, 160 spektakli rocznie. Jaki sens trwać w tym z kneblem, który się samemu założyło? Nie ma sensu.
Szanuję twórców teatru Doc. za odwagę w podejmowaniu trudnych tematów. Tematów, o których my Polacy nie mamy najmniejszego pojęcia. Mam nadzieję, że po premierze oni będą szanować i mnie. Moja część nosi tytuł “Fakty zapominane”. Nie skorzystałem z niczego, czego by nie wydrukowano.
Andrzej Ficowski:
„Jeżeli powrócę do swoich wspomnień myśliwskich, to powiedziałbym, że społeczeństwo polskie przypominało mi zawsze kacze towarzystwo, zbierające się w rodzinnym błotku. Kaczki, jak wiadomo, przelatują w czasie zórz. W ciągu dnia siedzą w jednym miejscu w obawie przed drapieżnikami dziennymi. A że kaczki są żarłoczne, więc wyjadają koło siebie prawie wszystko… Siedząc podczas zórz na zasadzce w oczekiwaniu przelotu ptaków, wyobrażałem sobie zawsze, że na pewno w rodzinnym błotku kaczki gdakają nie w inny sposób, a w taki: „Wylecieć trzeba ani za wcześnie, ani za późno. Ten, kto wyleci wcześnie, zginąć niechybnie musi”.
Józef Piłsudski, Kielce, 1926 r.
Swój esej sceniczny nazwałem „Rashomon. Antybaśń”, który nawiązuje do filmu Kurosawy. Mówi o tym, że nie ma jednej, raz zadekretowanej wersji prawdy. Moja opowieść jest świadectwem wielu spekulacji, rojeń i nonsensów, jakie po katastrofie smoleńskiej zagościły w umysłach ludzi żyjących nad Wisłą. Jest również zachętą do tego, aby po prezydenckiej katastrofie spróbować mówić innym językiem – bez manipulacji i politycznych strategii.
Przedstawiam Państwu obrazy docierające jakby zza porywistego wiatru, obrazy nieskończone, pochodzące z oddali - raz historyczne, uznane za prawdziwe, raz fikcyjne, uznane za intuicję duszy. Mam nadzieję, że moja historia skłoni widza, aby zajrzał do zbiornika zbiorowej pamięci, która weryfikuje przeszłość, ale i zakreśla przyszłość. Ale każda historia jest i jej zarazem nie ma. Sekret w tym, aby groźna wiosna nie spłoszyła ludu.
Jestem przekonany, że po 10 kwietnia pojawiła się szansa, aby społeczeństwo polskie wybić z letargu i gnuśności rodem z Obłomowa.
Gombrowicz pewnie by powiedział, że katastrofa smoleńska stwarza szansę uczynienia z Polaka anty-Polaka, który wreszcie stanie się człowiekiem. Z tego też powodu mój esej jest również upiorną anty-baśnią. Gdy w jednej ze scen wypowiadamy umowę społeczną duchowi króla (prezydenta), jednocześnie pytamy: czy Polską muszą rządzić duchy i trumny?
O uczestnikach projektu:
ALEKSANDER RODIONOW
Urodził się w roku 1978 w Moskwie, gdzie nadal mieszka.
Dramaturg, scenarzysta filmowy, tłumacz (m.in. Dramatów Marka Ravenhilla). Stypendysta londyńskiego Royal Court Theatre. Autor scenariuszy filmowych: „Miłość z pagera”, „Dziennik zabójcy”, „Pływanie w stylu dowolnym” - które prezentowane było na festiwalu w Wenecji i obsypane nagrodami w Rosji. Jako dramaturg związany z moskiewskim Teatrem doc. Tu miała premierę jego głośna sztuka „Wojna Mołdawian o tekturowe pudełko” oraz – napisane wspólnie z Maksymem Kuroczkinem - „Pieśni narodów Moskwy”. Kilkakrotnie, na zaproszenie Ad Spectatores, bywał we Wrocławiu. Prowadził tu, w ramach projektu „Moskale”, warsztaty na temat metody verbatimu ('dosłownego' zapisu rzeczywistości wykorzystywanego przez współczesny teatr dokumentalny) oraz współtworzył polsko-rosyjski spektakl laboratoryjny - „Linia Wrocław – Moskwa”.
KRZYSZTOF KOPKA
Rocznik 1958. Mieszka we Wrocławiu.
Reżyser, dramaturg, scenarzysta. Od lat zainteresowany tematyką rosyjską. Poświęcił jej dramat „Palę Rosję! Opowieść syberyjska” (z grającym ten tytuł teatrem legnickim odbył liczące ponad 12 000 km tournee po Syberii). Współtwórca spektaklu „1612” (Ad Spectatores/Teatr doc.). W wydawnictwie „Słowo/Obraz. Terytoria” ukazała się przygotowana przez niego antologia „Lepsi! I cztery inne kawałki dramatyczne o współczesnej Rosji”. Tłumaczył sztuki: Olgi Darfi, Jeleny Greminy, Jeleny Isajewej, Jekateriny Narshi, Olega Bogajewa, Michaiła Durnienkowa, Maksyma Kuroczkina, Aleksandra Rodionowa, Aleksandra Wartanowa. Na scenie teatru Ad Spectatores przygotował dwie polskie prapremiery rosyjskich dramatów współczesnych - „Doc.tora” Jeleny Isajewej oraz „Public relations” Olgi Darfi. Był kuratorem dużych projektów prezentujących współczesny teatr rosyjski: „Saison russe” w Teatrze Wybrzeże oraz „Wiatr od wschodu”, przygotowanego przez Teatr Ad Spectatores i Kolegium Europy Wschodniej we Wrocławiu, w ramach którego przedstawiono kilkadziesiąt współczesnych dramatów i filmów rosyjskich.
MACIEJ MASZTALSKI
Urodzony w 1978 roku. Mieszka we Wrocławiu.
Z wykształcenia fotografik i teatrolog. Studiował w Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu i Akademii Teatralnej we Wrocławiu. Założyciel i lider Teatru Ad Spectatores. Na jego scenie stworzył przeszło czterdzieści spektakli autorskich (autor tekstu, reżyser, niekiedy – scenograf i aktor.)
ANDRZEJ FICOWSKI
Rocznik 1971. Mieszka we Wrocławiu.
Absolwent Akademii Teatralnej w Warszawie. Redaktor kwartalnika literacko-artystycznego „Rita Baum”. Publicysta, organizator festiwali teatralnych, reżyser. Założyciel Stowarzyszenia „Nikt” Ruch Kulturotwórczy.