Ad Spectatores przyzwyczajają do niecodziennych pomysłów. Jazda po mieście w ramach spektaklu już chyba kiedyś była, jednak tym razem akcja nie toczyła się w samochodzie, a jedynie ten dotoczył się po charakterystycznych wybojach na miejsce akcji.
Moja wiewiórka doniosła mi, że w połowie aut ponoć miały miejsce urocze konwersacje o podróży do portu i perspektywie założenia betonowych butów. Choć ostatecznie sprawy przybrały odmienny obrót, grunt pod makabryczny obraz został położony. Z dziennikarskiego obowiązku dodam, że w drugiej połowie wehikułów dzięki fantazji mistrza Bułhakowa pewien lubieżny jegomość został zamieniony w wieprza.
Doprowadzeni z zawiązanymi oczami mogliśmy oczekiwać czegokolwiek. Wnętrze – przejściowe niczym poczekalnia – było wyjątkowo obskurne: odchodząca z brudnych ścian farba, nitki udające pajęczynę, w rzeczywistości zaś niewiadomego pochodzenia, strome schody czyhające na mniej ostrożnych. Zasady spektaklu zostały odczytane, a robienie tego w trzyosobowych grupach, a później pojedyncze wprowadzanie na miejsce akcji budowało atmosferę teatralnej niesamowitości. W końcu widzowie w liczbie odpowiadającej tytułowi zostali usadzeni lub położeni a światło zgaszone.
Kryminalne fabuły realizowane w pełnym oświetleniu i na otwartej scenie mają swój urok. Bez względu na jakość przedstawienia można dokładanie widzieć aktorów, zaś współwidzowie nie pełnią żadnej istotnej roli. Ot, niekiedy tylko zasłaniają, hałasują lub wydzielają woń. Tym razem wszyscy statystowali w bierny sposób, a jeśli zasłaniali, to nie przez nieuwagę, ale zgodnie z reżyserskim zamysłem. Takie bardzo nietypowe zaaranżowanie przestrzeni można uznać za ciekawy, udany pomysł. Operowanie światłem reflektorów przypominających zminiaturyzowane wersje stadionowych, błyskanie w ciemności, utrzymywanie półmroku – wszystko to tworzyło atmosferę ponurą i tajemniczą. Głośna muzyka, chwilami niczym z trzeszczącego adaptera, może nawet patefonu, budowała napięcie. Dwie snujące się i wymieniające uwagi postaci dopełniały tego obrazu niczym z horroru pełnego świeżych trupów. Nikłość i zwięzłość samej akcji nie przeszkadzała więc w stworzeniu interesującego, absorbującego widowiska.
Zdradzenie, co się właściwie stało, byłoby recenzenckim grubiaństwem, bo element zaskoczenia jednak w tym przedstawieniu został zachowany. Los dwojga detektywów specjalizującej się w medycynie kryminalnej w pewnym momencie wydawał się już oczywisty. Zamknięte drzwi w takich miejscach nie pozostawiają wyjścia. Fabuła nie wysączy się przecież przez pory w murach – musi rozegrać się na miejscu. Pozostaje pytanie nieodmienne w każdym kryminale i – może poza filmami z porucznikiem Colombo – pozostające bez odpowiedzi do końca: kto zabił? Te same nieotwierające się drzwi udzielają poważnej podpowiedzi. Jednak aby się dowiedzieć, należy wytrwać do końca w tiulu, bez ruchu i z tym pytaniem kołaczącym się po głowie: czyżbym to był(a) ja?
Przyszłych widzów przedstawienia 9 – rekonstrukcja mogę uspokoić – to nikt z Was. Zasady spektaklu nie przewidują aktywnego uczestnictwa widzów w akcji, a jedynie poddawanie się scenicznemu dzianiu. Na mojej ręce detektyw stwierdził wprawdzie ślady prochu, ale to nie byłem ja. Gdy wszystko się szczęśliwie zakończyło, z ulgą stwierdziłem też, że nie mam rany postrzałowej; jak widać sama sugestywna gra aktorska nie wystarczy do tego, aby się pojawiła. Postaci w gumowych rękawiczkach zaglądały starannie sprawdzały wszystkie ślady, jednej z ofiar nawet zajrzały do ust. Prawdziwie nieoczekiwany widok stanowiła jednak piękność w zaplamionej szacie z twarzą umazaną tak, jakby zjadła dużo czegoś krwistego. Makabryczny taniec w rytm nowoczesnej wersji Blue suede shoes, podobnie jak bardzo emocjonalny monolog, stanowił malownicze urozmaicenie dosyć statycznej, za to bardzo „klimatycznej” sztuki.
Ad Spectatores zaproponowało przedstawienie z pomysłem, z wyjątkową scenografią i zaskakującym przebiegiem, a przy tym bardzo brewilokwentne. Pozwoliło to wyeksploatować temat bez zbędnych dłużyzn i bez popełnienia większego błędu. A przecież nietrudno byłoby o taki o godzinie niemal dwudziestej trzeciej, podczas grania tego samego po raz czwarty w ciągu jednego dnia. Zapewne i pora, i dzienna liczba wystawień 9 stanowią swoisty rekord, podobnie jak udział tak niewielkiej i ściśle określonej wielkościowo grupy widzów. Kameralność jest prawie zawsze zaletą dobrych przestawień. W tym przypadku została doprowadzona niemal do ekstremum. Znamy teatr jednego aktora. Być może doczekamy się teatru jednego widza.
Jarosław Klebaniuk
„9” – rekonstrukcja. Reżyseria: Maciej Masztalski.
Teatr Ad Spectatores.
Premiera : 17 sierpnia 2011
25 sierpnia 2011, godz. 22.00
Fot. Maciej Masztalski