Piękna ale nieznośnie pusta „Pani z morza”

Nisza Teatralna
Nisza Teatralna
Kategoria teatr · 18 kwietnia 2011

„Pani z morza” w teatrze Polskim stanowi na pewno ciekawą próbę zmierzenia się z genialnym, dotykającym ponadczasowych kwestii tekstem Ibsena. Jest w tym spektaklu jakaś lekkość i wolność, podkreślona z niezwykłym wyczuciem pięknem subtelnej scenografii i wspaniałych kostiumów.

 

Jest taki obraz pewnego francuskiego symbolisty, którego nazwisko noszę ukryte gdzieś bardzo głęboko, zapewne w tym samym miejscu, w którym przechowuje się obraz pierwszej pocałowanej osoby, smak dawno już zapomnianych, świątecznych potraw czy też zapach nieżyjących, starszych od samego wszechświata krewnych.

 

Rudowłosa dziewczyna leży bezwładnie na piasku, z dłonią opartą na kolanie, z martwym wzrokiem wpatrzonym tępo w przestrzeń. Rudowłosa dziewczyna opiera się na łokciach, leniwie obserwując bliżej niesprecyzowany przedmiot, daleko wykraczający poza malarską przestrzeń, poza „jej” przestrzeń. Rudowłosa dziewczyna stoi na brzegu morza, odwrócona tyłem do widza, ukrywając kierunek, w którym podążają jej niewidzące oczy. Wolna.

 

Jest taki dramat pewnego norweskiego dramaturga, który już na zawsze będzie dla mnie związany z owym obrazem: poprzez główną bohaterkę, równie barwną i równie rozczłonkowaną, rozdartą pomiędzy dzikością właściwą naturze a harmonią wymaganą przez wprzęgnięcie się w tryby znormalizowanego społeczeństwa, jednocześnie zachwycającą i irytującą w swojej delikatno-dzikiej kobiecości.

 

„Pani z morza” w teatrze Polskim stanowi na pewno ciekawą próbę zmierzenia się z genialnym, dotykającym ponadczasowych kwestii tekstem Ibsena. Jest w tym spektaklu jakaś lekkość i  wolność, podkreślona z niezwykłym wyczuciem pięknem subtelnej scenografii i wspaniałych kostiumów. Wspaniała jest rudowłosa Marta Zięba w ukazywaniu tych wszystkich odcieni Elidy, w tym jej jednoczesnym dążeniu do uzależnienia od drugiej osoby, ale i wyzwolenia samej siebie, w tym ciągłym poszukiwaniu pędu, wiatru. Wspaniały jest Dariusz Maj jako jej mąż, człowiek, który, oswoił smoka, ale nie wie za bardzo, jak i czy w ogóle powinien go hodować. Wyjątkowo dobrym pomysłem jest zabieg rozszerzenia przestrzeni scenicznej i ukazania aktorów obserwujących siebie nawzajem, znajdujących się jakby „w kolejce” do odgrywania kolejnych scen.

 

Niestety, pomimo wielu świetnych rozwiązań scenicznych oraz udanych konceptów nie sposób nie odnieść wrażenia, iż jest to sztuka przywodząca na myśl niektóre obrazy nieudolnych francuskich symbolistów – piękna, ale nieznośnie pusta. Próby łamania jej formy popkulturowymi do bólu piosenkami Lady Gagi czy Marlina Masona, czy też tragicznie rozwleczona puenta pozostawiają widza obojętnego wobec sytuacji oraz bohaterów, których problemami zdążył się już odrobinę przejąć. O wiele bardziej, niż sam spektakl, udane są dyskusje na temat wątków, które są w nim poruszane.

 

A szkoda, ponieważ odnoszę wrażenie, że to już któryś z kolei spektakl w Teatrze Polskim, który mógłby być wybitny, ale poprzez przeróżne kombinacje podążające w stronę hasła „nowoczesność” stał się jedynie spektaklem przeciętnym.

 

Katarzyna Rutowska/Nisza Teatralna

 

„Pani z morza” Henrika Ibsena

Teatr Polski we Wrocławiu, Scena im. Jerzego Grzegorzewskiego;

Premiera: Wrocław 25 – 26 czerwca 2010.

Spektakl  z  dnia 20.02.2011

Przekład: Anna Marciniakówna;

reżyseria i opracowanie muzyczne: Piotr Chołodziński;

dramaturgia: Jagoda Hernik-Spalińska;

scenografia i kostiumy: Bård Thorbjørnsen;

wideo: Michał Matoszko;

światło: Kamil Płocki;

występują:

Dominika Kojro (gościnnie), Dagmara Mrowiec, Marta Zięba, Michał Chorosiński, Jakub Giel, Igor Kujawski, Dariusz Maj (gościnnie).

 

Fotografie: ©Maciej Łącki [fotografie pochodzą z przedpremierowej próby prasowej]