Demirski napisał a Strzępka zaordynowała spektakl na miarę „Dziadów. Ekshumacji”, być może nawet lepszy. Przesłanie ideowe nie sprowadza się do potępienia kołtuństwa, zaś różnorodność scenicznych środków i aktorska doskonałość sprawiają, że trzy i pół godziny mijają w kwadrans.
Tematyka gejowska, czy – jak chce rezygnując z politycznej poprawności Demirski – pedalska, w teatrze obecna jest co najmniej od czasu Kotki na gorącym blaszanym dachu Tennessee Williamsa. Niedawne realizacje Kupca weneckiego i Przytulonych we Wrocławskim Teatrze Współczesnym zawierają wyraźne homoseksualne tropy, a Gay love story w reżyserii Anny Ilczuk, wystawiany przez Ad Spectatores, w całości poświęcony jest rosyjskim homoseksualistom. Jednak Tęczową Trybunę 2012 można uznać nie tylko wyrazisty głos na temat seksualnej inności, lecz także za bieżący komentarz polityczny, nie stroniący od czytelnych aluzji i radykalnych ocen. Przewrotny pomysł fabularny polega tutaj na zderzeniu piłki nożnej jako męskiego sportu z niemęskością gejów (pozostając przy tym ostatnim określeniu, zachowam polityczną poprawność, choć wprowadzone przez Michała Witkowskiego w Lubiewie rozróżnienie na homoseksualistów nowoczesnych czyli gejów i z minionej epoki czyli cioty, sprawia, że mogę w ten sposób niekiedy mijać się z prawdą). Gej-kibic wydaje się tworem niemożliwym w świecie, gdzie stereotypowy kibic to agresywny „kark” umawiający się na krwawe ustawki z udziałem „naszych” i „obcych”, a więc skonfliktowanych ze sobą kibiców różnych drużyn. A jednak to właśnie ta niemożliwość stała się osią narracyjną spektaklu. Ekspresja orientacji seksualnej w czasie rozgrywek piłkarskich to koncept przewrotny, ale przecież nie aż tak odległy od Parad Równości i podobnych imprez publicznych. Różnica polega na tym, że w przypadku wyodrębnienia specjalnego sektora stadionu eksponowana jest grupa nieakceptowana w konserwatywnym społeczeństwie. „Jesteśmy tacy sami jak wy, tak samo interesujemy się futbolem, tak samo doświadczamy narodowego czy lokalnego patriotyzmu” – komunikowałaby taki sektor samym faktem zaistnienia. A taka ostentacyjna obecność oznaczałaby złamanie tabu, może nawet zapowiedź inkluzji w miejsce tradycyjnego wykluczenia.
Tytułowy pomysł zbudowania specjalnej trybuny na Mistrzostwa Europy w 2012 roku to także odpowiedź na trybuny dla VIP-ów i na prorodzinną transformację stadionów piłkarskich, które stają się mniej dostępne dla zaangażowanych kibiców, agresywnych lub nie, a zamieniają się raczej w stelaże dla autoprezentacji możnych i bogatych oraz okazje dla niedzielnych pikników klasy średniej. Idea konstruowania tożsamości poprzez przynależność do społeczności kibiców traci sens, jeśli w praktyce zabroni im się wchodzenia na stadion – czy to za pomocą zaporowych cen biletów, czy to poprzez surową penalizację wybryków. Publiczność przestanie więc dopingować zawodników do sportowej walki. Stanie się jedynie źródłem zysków dla show businessu, konsumentem bezwartościowego jedzenia i gadżetów, docelową grupą reklamodawców. Stadion w tym sensie stanowi swoistą metaforę społeczeństwa, w którym podziały klasowe, pozornie nieobecne, budowane są w oparciu o moc nabywczą, a nie – jak niegdyś – w oparciu o role pełnione w społecznym podziale pracy.
Komentarz zawarty w sztuce Demirskiego dotyczy zatem nie tylko komercjalizacji futbolu, za sprawą której cierpi realna (lub jedynie potencjalna) wspólnota kibiców i duch szlachetnej sportowej rywalizacji – uczciwej, opartej na kryteriach umiejętności i motywacji, bez fizycznych ofiar. Drapieżność Tęczowej Trybuny polega na totalnej krytyce panujących relacji społecznych. Politycy, w tym przypadku związani ze stołecznym Ratuszem, przedstawieni są jako cyniczni, obojętni na sprawy zwykłych ludzi, udający jedynie zainteresowanie, tolerancyjni wobec seksualnej odmienności jedynie w ramach fasadowej politycznej poprawności, w rzeczywistości zaś pozbawieni otwartości i empatii. Pani Prezydent (Jolanta Zalewska) – a wszyscy wiedzą, o którą Hannę może w Warszawie chodzić – ukazana została jako zblazowana, kapryśna matrona, czerpiąca niemal fizyczną przyjemność ze swojej religijności, a może jedynie aseksualna (z ”kolczatką religijną na udzie”). Niczym anegdotyczni monarchowie z czasów świetności Rzeczypospolitej schodzi ta sztucznie szerokozada włodarka w nocy do ludu, by zza „weneckiej woalki” pooglądać „kibicowskie bydło”. Nie dostrzega niedoli ani tym bardziej potencjału rewolucyjnego w tym swoim pogardliwie traktowanym ludzie. Zapatrzona w solidarnościową przeszłość, z sentymentem wspominając „chłopców z NZS-u” stwierdza, że „nie ma już przecież prawdziwych demonstracji (…) no bo w imię czego by miały być”. Dla niej historia się skończyła. Gotowa jest, otoczona polityczną koterią pochlebców, zachować władzę na zawsze. Jej intelektualne tęsknoty znajdują ujście choćby w słowach: „brakuje mi sióstr [zakonnych], jeśli chodzi o tę swędzącą na niepogodę duchowość”. Nic więc dziwnego, że zachowuje sporo dystansu wobec „homoseksualnie usposobionych demokratów”.
Groteskowe przedstawienie znanej postaci życia politycznego nie wyczerpuje arsenału drwin w dyspozycji autorów przedstawienia. Zakonnica, która bardzo chciała zostać Księdzem (Agata Skowrońska) i rozdawać prawdziwą komunię, a nie, jak w dzieciństwie, misiom, z plasterków ogórka, poddała się operacji zmiany płci. Jako spowiednik posiadła wiedzę o zaskakująco częstym wśród ludzi na eksponowanych stanowiskach homoseksualizmie. To właśnie może przyczynić się do zwiększenia szans realizacji szalonego pomysłu budowy trybuny. Jednak transseksualny (sic!) Ksiądz, który do końca opowiada się za modlitwą, nie znajduje zrozumienia u żądnych energicznego działania gejowskich aktywistów.
Ironicznie został także przedstawiony podlizujący się Pani Prezydent Urzędnik (Michał Opaliński). Cwany, dwulicowy, egoistyczny, w gruncie rzeczy okazał się konformistycznym tchórzem, gotowym poświęcić osobistą godność, aby tylko uniknąć kłopotliwego skandalu. Reprezentuje najgorszy sort podręcznych pochlebców, lojalnych wobec zwierzchniczki, konformistycznych i, choć należy w gruncie rzeczy do elit samotnych i nieszczęśliwych, nie budzi współczucia ani litości. Ucieleśnia obłudę, chwilami też ambiwalencję, w postawie wobec homoseksualistów.
Szyderstwo nie omija jednak i samych gejów. Niektórzy, jak Kibic (Michał Mrozek) są nadmiernie zaabsorbowani własnym wyglądem i seksualnością. Inni, jak Ikona (Igor Kujawski), przechwalający się, że jest reliktem z Lubiewa, dobrze się czują w kapitalizmie i korzystają z pozycji, którą dają im pieniądze. Geje we wzajemnych relacjach bywają też przewrażliwieni i małostkowi, jak Kelner (Marcin Pempuś) czy też ukrywają swoją orientację za pomocą małżeństwa i uciekają się w świat rodzinnej fikcji, jak Nauczyciel (Adam Cywka). Nawet najbardziej transgresyjny pomysł, jakim było uczynienie z piłkarza ukrywającego swój transwestytyzm Dragqueen (Michał Chorosiński), w realizacyjnych szczegółach razi podartymi pończochami i upiornie rozmazaną szminką.
Zdecydowanie większa część spektaklu jest zabawna. Plejada charakterystycznych postaci wchodzi ze sobą w żywe i zaskakujące interakcje. Gra aktorska nie pozostawia nic do życzenia, a wprowadzenie karaoke na scenę dało niezwykle udany efekt. Nie tylko znany z wokalnych umiejętności (Dwadzieścia najśmieszniejszych piosenek na świecie) Mariusz Kilian (Hetero), ale też i Chorosiński, i Cywka, i Kujawski zademonstrowali zadziwiające możliwości zróżnicowanego śpiewania. Znakomicie w pijackie role wcielili się Michał Majnicz (Pan Spisek) i Katarzyna Strączek (Pani Sędzia). Po raz kolejny zachwycił też aktorskim kunsztem, znany zwłaszcza z czytań na Scenie Kameralnej, Pempuś. Swoją drogą, autor, reżyserka i twórca kostiumów dali mu do tego – podobnie jak paru kolegom – znakomitą okazję. Nie chodzi jedynie o zabawne, chwilami poruszające, wyraziste role, lecz także o sceniczną oprawę.
Jak w telewizyjnym Tygodniku Kulturalnym powiedział Jacek Sieradzki z „Dialogu”, Demirski i Strzępka budują barykadę i wszystko zależy od tego, czy się z nimi na tę barykadę wybieramy. Sądzę, że choć widzowie o konserwatywnych poglądach rzeczywiście mogą zachować chłód wobec Trybuny lub nawet nabrać do niej niechęci (w trakcie oklasków nie wszyscy wstali z miejsc), to jednak należy podkreślić, że spektakl artystycznie jest niezwykle udany. O ile na przykład z – podobnie politycznie zaangażowanej – Śmierci podatnika wychodziło się z mieszanymi uczuciami, to w najnowszej produkcji nagradzanej pary dramatopisarsko-reżyserskiej trudno znaleźć słabsze momenty, a niektóre sceny po prostu zachwycają. Tak jest choćby z momentami żywiołowej radości, „rozbieganymi”, z odpowiednią muzyką w tle. Tak jest ze sceną z demonstracji, w której z grupy leżących niewidzialne ręce wyciągają po kolei, za różne części ciała, poszczególne osoby. Tak jest w rzucaniu klątwy w lisich czapkach. Tak jest wreszcie w genialnej, odwołującej się do najlepszych tradycji literackich, sceny w mieszkaniu Urzędnika. Pająki w przezabawnych kostiumach z wielkimi odwłokami to pomysł zabawny i widowiskowy. Takie koncepty są markerami widowisk naprawdę wielkiego formatu.
Ważny aspekt przedstawienia stanowi też dobrze dobrana, rockowa muzyka, niekiedy, jak już wspomniano, śpiewana. Jeden z utworów – You’ll never walk alone (Nigdy nie zostaniesz sam) stanowi hymn kibiców wielu słynnych klubów piłkarskich. Inna piosenka, kojarzona z walką o demokrację za komuny, w nowym kontekście, gdzie neoliberalne porządki nie okazały się szczególnie prodemokratyczne, także robi wielkie wrażenie. Ale cytatów i aluzji jest w sztuce znacznie więcej. W zabawnej scenie pada hasło „Akcja Hiacynt” (nie wszyscy widzowie muszą kojarzyć je z milicyjną nagonką na homoseksualistów w PRLu), a Głębokie Gardło w kontekście ujawnienia tajemnicy spowiedzi gejom (wskazania ukrywających swoją orientację prominentnych homoseksualistów) brzmi przewrotnie, bo z jednej strony to pseudonim informatora w Aferze Watergate, z drugiej zaś – tytuł słynnego (heteroseksualnego) filmu pornograficznego, z tego samego 1972 roku.
Z kolei „Nie palcie naszych stadionów, zbudujcie nowe, własne” jest trawestacją słynnej wypowiedzi Jacka Kuronia o komitetach (w domyśle – PZPR). Także zrzucanie z samolotu do oceanu, którego obawia się jeden z bohaterów zaproszonych na lotnisko, jest – trudno powiedzieć na ile czytelną dla przeciętnego odbiorcy – aluzją do sposobu, w jaki chilijski reżim Pinocheta pozbywał się przeciwników politycznych. Znacznie łatwiej o wiedzę, że marka piwa, którym raczą się bohaterowie, nie jest przypadkowa i należy do czołowego sponsora międzynarodowych imprez piłkarskich.
Najbardziej aktualnym nawiązaniem do niedawnych wydarzeń jest jednak likwidacja gejowskiego klubu „Madame” w Warszawie. Fałszywy pretekst i polityczno-kolesiowski kontekst sprawy zostały odpowiednio wyeksponowane, a rola Pani Prezydent zasugerowana wprost. Zdarzenie to, swego czasu bardzo głośne, jest nie tylko przykładem interesowności i nietolerancji, ale i obłudy stołecznych elit. Powiązania władzy, tym razem lokalnej, z Kościołem rzymskokatolickim i tamtym razem okazały się silniejsze niż zobowiązanie władzy do służenia obywatelom i przynajmniej nie przeszkadzania w relizacji ich aspiracji.
Nie wszystkie fragmenty tekstu są aluzyjne i wymagają znajomości odległych niekiedy kontekstów. Chwilami język staje się dosadny („Jak chcesz, żeby cie neoliberalny porządek w dupę jebał, to zapisz się do jakiejś młodzieżówki partyjnej”), a niemal przez cały czas jest dziwaczny, jakby nieco kaleki („Przestań za mną poruszać się w mojej obecności”), czemu służą nielogiczności, mieszanie mowy potocznej z urzędową lub kontrastowanie rejestru mowy z sytuacją, wreszcie nagminne inwersje. Trochę to chwilami przypomina język wprowadzony do obiegu kulturowego w Wojnie polsko-ruskiej… przez Dorotę Masłowską. Efekt, choć nie zawsze oryginalny, jest wciąż bardzo dobry – zabawny i nieco odrealniający teatralne dzianie się.
Pod koniec sztuki jest kilka scen poważniejszych. Oskarżycielski monolog Ikony jest wprawdzie odległym echem doskonałych wariacji na temat Wielkiej Improwizacji w dramacie Dziady. Ekshumacja, ale i tak wyróżnia się na tle przeważających komediowych klimatów. Także rozstanie Kelnera z Nauczycielem ma wyraźnie dramatyczny charakter. Takich wymian serio lub możliwych do różnorakiego (także buffo) odczytania znalazłoby się zapewne jeszcze parę, ale nie równoważą one innych, które pozwalają na pochłaniającą uwagę dobrą, chwilami nieco refleksyjną zabawę.
W przedstawieniu wykorzystano duży ekran. Pewne obawy, że zostanie nadużyty wzbudził kilkuminutowy film, który otworzył całość. Maniera zastępowania teatru kinem w wielu spektaklach, w tym również Teatru Polskiego, bywała irytująca. Na szczęście nie tym razem. Ekran był wykorzystywany głównie do wskazywania miejsca akcji, ewentualnie do prezentacji tekstów śpiewanych po angielsku piosenek. W ten sposób przynajmniej w tym przypadku została zachowana należna tradycyjnym teatralnym bywalcom zawartość teatru w teatrze.
Pełni spektaklowi dodaje scenografia. Przypominająca bieżnię autostrada i trawa oczywiście budzą skojarzenia ze stadionem; piasek, po którym zdjąwszy szpilki wychodzą eleganckie kobiety niekoniecznie jest już tak bardzo sportowy – rodzi asocjacje z placem budowy. Jednak naprawdę widowiskowe jest wspinanie się po ziemnym osypisku postaci w różnych kostiumach: od eleganckiego garnituru po tandetny transwestycki strój. Kostiumy, m.in. sutanna i motocyklowe skóry, i rekwizyty, m.in. piłki i kanapa w kształcie czerwonych ust, przydają przedstawieniu lekkości, która byłaby trudna do osiągnięcia samym tylko zdeformowanym językowo tekstem. Dzięki tym zabiegom ciężar ideologiczny sztuki nie jest odczuwalny. Poważne rzeczy opowiadane są z dystansem i zyskują dodatkową wieloznaczność.
Tęczowa Trybuna 2012 stanowi przykład tego, jak można połączyć oryginalny, społecznie zaangażowany tekst, z pełną twórczych fajerwerków realizacją sceniczną. Pokazuje też, że i o kontrowersyjnych, drażliwych sprawach da się opowiedzieć lekko, bez patosu i nachalnej dydaktyki. Trafna obsada, wyrazista gra aktorska i porywająca oprawa muzyczna przyczyniły się do tego, że spektakl Demirskiego i Strzępki tchnie energią i w przemożny sposób utrzymuje widza w napięciu przez, wydawałoby się, niemożliwie długi czas. Ten żywy, pełen niesamowitych pomysłów, a przy tym niebłahy seans teatralny zasługuje na miano wybitnego.
Jarosław Klebaniuk
Tęczowa Trybuna 2012, Reżyseria i światła: Monika Strzępka
Na podstawie dramatu Pawła Demirskiego.
Scenografia i kostiumy: Michał Korchowiec, wideo: Jacek Zachodny, muzyka: Jan Suświłło, choreografia: Rafał Urbacki.
Teatr Polski we Wrocławiu, Scena im. Jerzego Grzegorzewskiego. Premiera: 5 marca 2011 r.
8 kwietnia 2011 r.