Spektakl ma wiele twarzy: z jednej strony brutalność, nagość, sceny intymne i narkotyki w niemałych ilościach, z drugiej strony świat fantazji i subtelności z tańcem, nastrojową muzyką i fantastycznymi wizualizacjami.
HollyDay w reżyserii Michała Siegoczyńskiego miało być nawiązaniem do Breakfast at Tiffany's Trumana Capoty'ego, ale chyba nie może być tu mowy o jakimkolwiek porównaniu, gdyż, tak naprawdę, jedyne co łączyło aktorów na scenie z postaciami książkowymi, to imiona głównych bohaterów. Czy to źle, że spektakl nie jest podobny do książki czy filmu? Myślę, że nie. HollyDay w ten sposób staje się zupełnie nową, świeższą opowieścią i przestaje mieć twarz Audrey Hepburn.
Widz patrzy na historię zagubionej i niedojrzałej kobiety – Holly, która przybywa do wielkiego miasta w celu zrobienia oszałamiającej kariery w świecie show-biznesu. Holly to mała dziewczynka, która nie dorosła do ciała dorosłej, atrakcyjnej kobiety. Szuka raczej ojca, niż partnera, pragnie spokoju i bezpieczeństwa, rzucając się jednocześnie w wir show-biznesu, czyli antonimu słowa azyl. Co nią kieruje i do czego takie postępowanie ją doprowadzi? Oto zagadka całego spektaklu. A jak poradziła sobie Magdalena Boczarska, odtwórczyni tej roli? Oceńcie Państwo sami, powiem tylko, że zadanie miała niełatwe, gdyż wcieliła się w postać złożoną i rozchwianą emocjonalnie.
Ale HollyDay to nie tylko Holly, to również Jim (Antoni Pawlicki) i Fred (Piotr Wawer). W pamięć szczególnie zapadł mi ten pierwszy (nie tylko ze względu na rozbierane sceny!), ponieważ wreszcie mogliśmy oglądać go w nietypowej, innej roli. Początkowo „cwaniakowaty” playboy – później wrażliwy homoseksualista (w dodatku wiarygodny i zabawny).
Co się tyczy postaci drugoplanowych, a mianowicie Rity (Ewa Błaszczyk) i Maksa (Mirosław Zbrojewicz) – chyba niewiele można o nich powiedzieć, bo ich rysy charakterologiczne poprowadzone były wybiórczo i niedokładnie. W każdym razie są to aktorzy uznani, a ich nazwiska mówią same za siebie. I chociaż w HollyDay pierwszoplanowe role odgrywa młode pokolenie to starsi na pewno nie dali o sobie zapomnieć i mimo, że ich role były niewielkie, to jednak miały zdecydowanie kluczowy wpływ na rozwój wydarzeń.
Jeśli chodzi o stronę techniczną, niezwykle istotnym elementem okazała się muzyka, świetnie oddająca nastroje bohaterów i sytuacje w jakich się znajdowali. Szczególna uwaga należy się wizualizacjom wyświetlanym w trakcie spektaklu, one również miały na celu przybliżenie nam stanu umysłowego bohatera.
HollyDay to nowoczesny spektakl, jest w nim chyba wszystko, co możemy spotkać w dzisiejszym teatrze: wizualizacje, śpiew, taniec oraz oczywiście nagość i seks w różnych konfiguracjach. To bardzo duże wyzwanie dla aktorów, a dla widzów ciekawe widowisko, chociaż, jak to już w życiu bywa, co za dużo, to niekoniecznie zdrowo – tu niestety przytoczone porzekadło sprawdza się idealnie, gdyż niektóre elementy nie mogą łączyć się z resztą a inne są zwyczajnie nudne.
Spektakl ma wiele twarzy: z jednej strony brutalność, nagość, sceny intymne i narkotyki w niemałych ilościach, z drugiej strony świat fantazji i subtelności z tańcem, nastrojową muzyką i fantastycznymi wizualizacjami. Bohaterowie, ciesząc się przyjemnościami, pragną krainy marzeń, w której nie będzie zła i samotności. Wielość elementów i tematów sprawia, że z pewnością każdy znajdzie tu coś dla siebie, i kto wie – może w którymś z bohaterów ujrzy swoje własne odbicie?
Agnieszka Wąsik/Nisza Teatralna
HollyDay
Reżyseria: Michał Siegoczyński
Scenografia: Wojciech Stefaniak
Kostiumy: Ewa Gdowiok
Muzyka: The Calog
Choreografia:Iwona Olszowska światło: Piotr Pawlik
Projekcje: Krzysztof Liwiński