„HOLLYDAY” w reżyserii Michała Siegoczyńskiego w Teatrze Studio

Nisza Teatralna
Nisza Teatralna
Kategoria teatr · 23 listopada 2010

Ekipę Niszy Teatralnej współtworzy Kinga Warszawska. Niniejsza recenzja to debiut krytyczny Autorki na Wywrocie.pl.

Hollyday ma opowiadać o samotności, nieubłaganym przemijaniu, trudnych związkach międzyludzkich i sztucznej, lukrowanej rzeczywistości w którą jesteśmy upychani, a która ujawnia się gdzieś pomiędzy pustymi rozmowami bohaterów, wypowiedziami mającymi de facto wydźwięk aforyzmów .

 

Kim jesteś?

Dzieckiem.

A świat?

Domem dziecka.

 

Hollyday to inspirowana powieścią Śniadanie u Tiffany'ego Trumana Capote'a historia czarująco szalonej, pięknej Holly, która przyjeżdża do Nowego Jorku na zaproszenie ekskluzywnego magazynu dla kobiet Starlight. Holly będąc u szczytu sławy, musi zmierzyć się ze swoimi marzeniami. Słynne zdanie Andy'ego Warhola: <<W tym kraju każdy miał lub będzie miał swoje dziesięć minut>>, w przypadku Holly jest jak wyrok, który wraz z wygaśnięciem kontraktu skazuje ją na zniknięcie. Jej krótka przyjaźń z Fredem ­ niespełnionym kompozytorem i początkującym pisarzem, to jednocześnie nadzieja utrwalenia tych kilku minut sławy poprzez stworzenie legendy Holly. ” − tyle dowiemy się ze strony www Teatru Studio o nowej sztuce Michała Siegoczyńskiego. A jak jest naprawdę?

 

Główną rolę w spektaklu gra Magdalena Boczarska, która dość szczodrze epatuje swoimi wdziękami, znajdującymi się także na plakacie w nieco bardziej odsłoniętej wersji. Bywały momenty, kiedy słuchało się jej całkiem przyjemnie, bo i jej role na wielkim ekranie w jakiś sposób nawiązują do postaci Holly.

 

W obsadzie znalazły się takie osobistości, jak Ewa Błaszczyk (która może zagrać przysłowiowe drzewo, a i tak zrobi to rewelacyjnie) i Mirosław Zbrojewicz – zdecydowanie najjaśniejszy punkt całego przedstawienia. W rolę Freda wcielił się Piotr Wawer, a w postać Jimmy'ego − Antoni Pawlicki. Ostatni spisał się naprawdę przyzwoicie miał zagrać „cwaniaczka-przystojniaczka”, naćpanego Kena-geja z chamskimi żarcikami i zrobił to dobrze. W scenie prysznicowej objawił swój „dział produkcyjny” więc można nazwać go aktorem pełną gębą − w końcu pokazanie gołego tyłka (i nie tylko) w teatrze to nie byle co.

 

Ogólnie biorąc, na scenie pełno jest biegania w bieliźnie, wymiany śliny w różnych konfiguracjach postaciowych, bluzgów i nibymowy z życia wziętej. Ostatnie tendencje pokazują, że sztuka współczesna ma polegać po części  i na tym, że ten właśnie zestaw rekwizytów musi być obecny. Hollyday ma opowiadać o samotności, nieubłaganym przemijaniu, trudnych związkach międzyludzkich i sztucznej, lukrowanej rzeczywistości w którą jesteśmy upychani, a która ujawnia się gdzieś pomiędzy pustymi rozmowami bohaterów, wypowiedziami mającymi de facto wydźwięk aforyzmów .

 

Ważnym elementem sztuki jest ekran, na którym wyświetlane są przeróżne wizualizacje, mające w jakiś sposób ilustrować treść sztuki. Jest to chyba zabieg wszechobecny w dzisiejszym teatrze. To rozwiązanie sprawdza się chociażby w scenie śmierci Holly. Duże znaczenie ma też obecność muzyki. Bruce Springsteen ze swoim utworem Streets of Philadelphia towarzyszy pierwszej intymnej scenie pomiędzy Fredem i Jimmym (jest to chyba swoiste odniesienie się do filmu Jonathan'a Demme'a, ale także do miasta rodzinnego Freda) a No Suprises Radiohead stanowi depresyjnie piękne zakończenie całej historii.

 

Podsumowując: Hollyday to spektakl niejednoznaczny, na temat którego warto wyrobić sobie swoje własne zdanie można zrobić to tylko w jeden sposób.

 

Kinga Warszawska

 

Nisza Teatralna

 

HollyDay

 

Reżyseria: Michał Siegoczyński 
scenografia: Wojciech Stefaniak 
kostiumy: Ewa Gdowiok 
światło: Piotr Pawlik 
muzyka: The Calog 
choreografia: Iwona Olszowska 
projekcje: Krzysztof Liwiński

Więcej informacji o spektaklu:

 

http://www.teatrstudio.pl/hollyday/tworcy.htm