Spostrzeżeniami i wątpliwościami po obejrzeniu tryptyku „Osąd” dzieli się Ewelina Dybowska, biorąca udział w projekcie Nisza Teatralna.
Zmierzenie się z kwestią Sądu Ostatecznego nie jest lekkie, łatwe i przyjemne. Może powodować pełne obaw podrapanie się w głowę i chęć zgrabnego uniknięcia tematu. Przedstawienie „Osądu” za pomocą pantomimy sprawy nie ułatwia. Tryptyk Kaliny, Passiniego i Mądzika, wystawiany przez Wrocławski Teatr Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego to wyzwanie zarówno dla emocji jak i dla intelektu. To trzykrotna próba poruszenia obrazu Hansa Memlinga „Sąd Ostateczny”. Próba, która w sferze pomysłu i wykonania powiodła się przynajmniej w dwóch trzecich.
Pierwszym z ojców „Osądu” jest Jerzy Kalina, u którego „koniec świata” jest doświadczeniem jednostkowym, przeżywanym na różnych etapach – za życia. Śmierci u Kaliny jest tyle, co nadziei, że można się z niej wydostać –pokazuje symboliczne wykluwanie się na nowo z bezkształtu. Człowiek poddawany jest osądowi w każdym momencie życia, Kalina widzi swoisty sąd w szkolnej klasie, w związku, w pracy i w relacjach między ludźmi. To człowiek jest u niego najwyższym sędzią, który uzurpuje sobie prawo do oceniania i kierowania innymi. Kalina pozostawia nam pytanie: kto jest sędzią a kto sądzonym? Kiedy to się zmienia i o czym może decydować człowiek? Sugestywna scena, w której grupa podnosi za nogi kobietę i nią potrząsa każe się zastanowić nad tym, co wytrząsa człowiek z człowieka. Duszę czy pieniądze? O destrukcyjnej ludzkiej naturze świadczy również przejmująca scena, w której aktorzy stają pod prysznicami. Nie sposób nie ulec wrażeniu, że jest to oczywiste odwołanie do obozów zagłady i losu, który ludzie zgotowali ludziom. Czy może być gorszy koniec świata dla człowieka niż doświadczanie go z rąk równej sobie osoby? I o czym świadczy przekonanie odbiorcy, że scena ta nie dowodzi, że w momencie ostatecznego rozstrzygnięcia to nie oczyszczenie nas czeka? Człowiek u Kaliny jest pozostawiony sam sobie, sam mierzy się z własnymi wyborami, lgnie do ludzi, ale jest sam. Niesie przez życie swój dobytek – Kalina ogranicza się do zaopatrzenia człowieka w drewnianą europaletę – i to jest wszystko, co ma.
Paweł Passini – drugi ojciec „Osądu” – zerwał z klasyczną pantomimą i do swojej wizji wprowadził słowo (przeradzające się w krzyk) i multimedia – wyświetlane w czasie trwania przedstawienia nagrane sceny z codzienności i powielane zdjęcia. Reżyser posadził na wózku inwalidzkim aktora, którego uczynił narratorem. „A gdy otworzył pieczęć siódmą, zapanowała w niebie cisza, prawie na pół godziny” – i może tej ciszy zabrakło u Passiniego, dla którego koniec świata przychodzi nagle, dzieje się w następstwie wypadku samochodowego. Cytowane przez niepełnosprawną ofiarę wypadku wersety Apokalipsy, w połączeniu z wykrzykiwanymi przez aktorów komendami „kluczyki!”, „wsiadam!”, „jadę!” oraz przytaczana instrukcja postępowania w czasie wypadku samochodowego odbierają skupienie na istocie rzeczy. Passiniego „pantomima plus” to przedobrzenie, bardziej przypominające czterdziestominutową kampanię promującą bezpieczną jazdę niż ostateczne osądzenie człowieka. Passini odebrał aktorom należną im w pantomimie uwagę, zostawił im jej tyle, ile potrzeba do przeliczenia statystycznych 15 osób, które giną w Polsce w wyniku wypadków samochodowych.
Jeśli można wartościować ojców, to Leszek Mądzik jest najlepszym rodzicem „Osądu”. Na dobrą sprawę przedstawił on tylko jedną scenę – moment wychodzenia z piekła. W rzeczywistości jednak sprowokował niewiarygodną ilość skojarzeń. To część, która dostarcza najwięcej nadziei – cztery drabiny Jakuba prowadzące do nieba przez samą obecność zakładają możliwość wydostania się z piekieł. Mądzik pokazał powtarzalność prób, niezliczoną ilość razy ludzie wychodzili z piekła i do niego spadali, z różnych wysokości na drabinach. Niektórzy nigdy nie doszli nawet do połowy drogi. Znamienne jest to, że pomimo niepowodzeń, swoich lub innych, ludzka natura nie zgadza się na zły stan rzeczy i dąży do jego poprawy. Mądzik skonfrontował także sytuację, w której człowiek radzi sobie sam, nie oglądając się na innych wpędza się w chaos, a brak współpracy uniemożliwia dojście do celu. Reżyser w finalnej scenie swojego „Osądu” pozwala jednak jednej osobie dojść do nieba (na brawa zasługuje niesamowicie ekspresyjna gra Marka Oleksego) kosztem ogromnego wysiłku i bliskich porażek. Jednocześnie przejmująco pokazuje wystający z płomieni rząd nóg ludzi, którym nie udało się wydostać. Mnie Leszek Mądzik pozostawił z pytaniami – Czy to ciężar grzechu zrzuca człowieka z powrotem na dno? – Czy do niepowodzenia przyczynia się trudna droga? – Czy może ktoś z góry przyczynia się do porażki? – Czy z piekła, raz „osiągniętego” po prostu nie ma powrotu? – Czy możliwość wydostania się jest pochodną chęci i wysiłku? – Czy „góra” jest odwieczną tęsknotą człowieka i czy piekło jest na pewno piekłem a nie ziemią? Wśród części Tryptyku, ta należąca do Mądzika wyróżnia się najbardziej. To niesamowita kompozycja wizualizacji i prostoty idei.
Ewelina Dybowska
„Osąd” – spektakl Wrocławskiego Teatru Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego. Reżyseria: Jerzy Kalina, Paweł Passini, Leszek Mądzik.
więcej na:
www.pantomima.wroc.pl