Recenzja spektaklu „Osąd” (4,6 listopada 2010, Wrocław, Scena na Świebodzkim) i polemika krytyczna w ramach projektu Nisza Teatralna.
Krytyk w teatrze to nikt inny jak pisarz.
Jerzy Łukosz
„Osąd” – spektakl Wrocławskiego Teatru Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego ma wszelkie szanse być zapamiętanym jako jedno z najważniejszych wydarzeń kulturalnych roku 2010. Zaprojektowany jako tryptyk przez dyrektora Pantomimy – Zbigniewa Szymczyka, zainspirowanego obrazem Hansa Memlinga „Sąd ostateczny”; zrealizowany z rozmachem wg pomysłu trzech ważnych dla polskiej kultury twórców: Jerzego Kaliny, Pawła Passiniego i Leszka Mądzika; entuzjastycznie przyjęty zarówno przez publiczność jak i większość piszących o nim krytyków.
Spektakl odważny i podejmujący wyzwanie poszukiwania nowyego języka, nowych technik obrazowania i komunikacji z widzem. Pantomima podejmująca konfrontację i wchodząca nie tyle w dialog, co w mariaż z teatrem dramatycznym. Konceptualnie wysublimowana i eklektyczna estetycznie sztuka współczesna. Bardzo różne atrybuty dadzą się przypisać temu dziełu zbudowanemu z trzech części skupionych wokół jednego motywu. „Osąd” to spektakl spójny mimo wewnętrznych dynamizmów konfrontujących sprzeczności; mimo a może wręcz dzięki twórczemu ścieraniu się, współistnieniu i nawarstwianiu poetyk. Mimo, że katharsis jest możliwe tylko jako zwieńczenie, a przecież dlatego, że od samego początku… Jest w tym spektaklu porządek, peras i apeiron w świetnej, choć ryzykownej kompozycji.
Niestety większość komentarzy i wypowiedzi krytyków mówi o nierównym poziomie poszczególnych części przedstawienia, zbyt dużych różnicach, technik i konwencji, którymi posłużyli się reżyserzy. Największe wątpliwości i kontrowersje wzbudza najmłodszy z nich – Paweł Passini, który w realizacji swojej wizji posunął się do złamania klasycznej formy teatru pantomimicznego wprowadzając do spektaklu aktora dramatycznego i opierając jedną z głównych warstw przekazu na pokaźnej partii tekstu mówionego na żywo, dodając również film i animacje Marii Porzyc. Zderzenie klasyczności, współczesności i postmoderny w wydaniu offowym.
Pojawiły się głosy rozczarowania wizją Passiniego. W moim odczuciu są to głosy, których nie mógł nie przewidzieć sam Passini; głosy świadczące o nieco skostniałym stosunku do sztuki; głosy uzasadnione, jednak czerpiące źródło owego uzasadnienia z kategorii estetycznych i norm, które odnoszą się do przeszłości; głosy słuszne, jednak tylko o tyle, o ile uznajemy słuszność kanonicznych założeń albo wyobrażeń o nich, i nie potrafimy zdemitologizować swoich perspektyw. Dokonujemy więc osądu na odstępcy. Nad odstępstwem powinniśmy się jednak zastanowić . „Osąd” jest bowiem całością i na tę całość świetnie pracuje każda z jego części, również ta środkowa, najmniej zrozumiała, najbardziej osobista.
Sądzę, że w spektaklu „Osąd” propozycja Passiniego jest nie mniej ważna dla widza i nie mniej istotna dla całości przedsięwzięcia niż wspaniały i podniosły finałowy obraz Mądzika i spełniająca świetnie funkcję wprowadzenia część Jerzego Kaliny zatytułowana „Sąd idzie”. Dochodzę również do wniosku, że dynamizm konfrontacji tak różnych poetyk , który udało się tu wywołać i wykorzystać w budowaniu tempa całego projektu w dużym stopniu przesądził o sukcesie spektaklu.
Spróbujmy przyjrzeć się raz jeszcze każdej części tryptyku z osobna:
Cześć pierwsza: [wprowadzenie:] Sąd idzie
Pierwsza część tryptyku „Osąd” w reżyserii Jerzego Kaliny, z choreografią Zbigniewa Szymczyka, stworzyła wielonarracyjną przestrzeń i pole do popisu doskonale przygotowanym i zgranym ze sobą aktorom. Rzeźbiarskość scenografii, barwa i faktura atrybutów przestrzeni, doskonałe oświetlenie („sypiące się z pryszniców wodne świtało”), muzyka, efekty psychodeliczne. Gra wielu odwołań, z których najbardziej sensotwórcze to Wojna i Holokaust; pojawia się kadr z Tanga [wojny] Saury i sugestywne nawiązania do dzieł Tadeusza Kantora. Szybkie tempo z rewelacyjną Katarzyną Sobiszewską i świetnie dysponowanym Radomirem Piorunem, efektowne sekwencje solowe Artura Borkowskiego. Refleksyjny i magiczny w obrazie finał: oczyszczenie i przejście na drugą stronę „pod opieką” odzianej w krwistoczerwony kostium Izabeli Cześniewicz.
Druga część: [wypadek]:
Zgrzyt, film wyświetlany na telebimie i głos z offu, niezrozumiały, aktorzy już są na scenie, gdy widzowie wracają z antraktu. Coś się dzieje niespodziewanie, coś wytrąca z równowagi, zmusza zmysły i umysł do gonitwy, drażni.
Jako widz doznałem w pierwszym wejrzeniu szoku, jako krytyk zostałem zasypany gradem pytań, jako pisarz poczułem się sprowokowany. Nastąpił multimedialny atak na moją uważność i wrażliwość. Zostałem osadzony w pojedynczej historii, bliskiej, osobistej. Passini i jego „ponowoczesna” wizja, umiejscawiająca Sąd Ostateczny tu i teraz, na każdej ulicy, w każdym śmiertelnie rozbitym samochodzie, przeprowadza mnie – ryzykownym trybem – ze świata faszystowskiego terroru (w części pierwszej) w terror ulicznego ruchu i stan nieustannego zagrożenia w obliczu możliwej śmierci (sądnego dnia). Passini miażdży mnie nadmiarem szumu informacyjnego, komunikatów wysyłanych z głośników, zdjęć wyświetlanych na zbudowanym z „pogniecionej blachy” telebimie; drażni komendami wypowiadanymi w zautomatyzowany sposób przez zrobotyzowanych aktorów, których ciała zasłonięte są białymi plamami tablic. Reżyser każe mi uczestniczyć w dziejącej się jednocześnie na kilku planach opowieściach prowadzonych w zupełnie innych poetykach. Łamie konwencję pantomimy partiami wykrzyczanymi przez aktora szalejącego na wózku inwalidzkim. Wizualizacje, stylizowany reportaż zbiegają się z sekwencjami treningu i wspaniałymi etiudami gry aktorskiej. W tej części podniosłość i religijna groza przywoływana przez Archanioła Michała poprzetykana jest drwiną i żartem. Doskonałość jest pęknięta: czerwony piorunek i niebieska chmurka obrazka pojawiają się na ścianie. Reżyser na początku każe mi w szaleńcu kierującym ruchem ulicznym zobaczyć Archanioła Michała a na końcu uwierzyć, że tenże Archanioł dokonując osądu dusz przeżywa emocjonalne rozterki, a wręcz cierpi z powodu losu człowieka (sic!). Świetna klamra...
I po co to wszystko? Myślę, że również i po to, żeby zadawać pytania; byśmy mogli dokonać prywatnego osądu nad możliwością sądu jako takiego, Sądu Ostatecznego a przecież przedustawnego, wiecznie odbywającego się a przecież o wcześniej ustalonym werdykcie. W moim odczuciu ta wizja interpretacyjna obrazu Hansa Memlinga ale i chrześcijańskiej eschatologii jest swoistym ponowoczesnym „bluźnierstwem” przewartościowania. Jest zakwestionowaniem samej idei Sądu Ostatecznego i Apokalipsy, która nie jest w tym miejscu spektaklu mityczną groźbą czy natchnioną wizją św. Jana a dotyka mnie osobiście w mojej pojedynczości, w moim byciu pieszym, pasażerem i kierowcą, w moim dzisiejszym modusie istnienia. Jest wpisana w codzienność. W tym sensie jest to nie mniej inteligentna propozycja niż ta, nad której realizacją czuwali Jerzy Kalina i twórca choreografii – Zbigniew Szymczyk.
Część trzecia [finał]:
Majestatyczną i mistyczną wizję mistrza Leszka Mądzika oraz realizację tej wizji w trzeciej części spektaklu można nazwać arcydziełem. Obraz to oszałamiający, piękny i przerażający jednocześnie. Obraz walki wielu dusz o zabawienie i wniebowstąpienia tej jednej jedynej, która doznała łaski . Obraz wystawiony przez aktorów po mistrzowsku, z wykorzystaniem niezwykle udanych kostiumów (mimo nieoryginalności pomysłu) i monumentalnej, choć prostej scenografii. Doskonała symetria, duże czyste płaszczyzny, efektowna gra kontrastami barw, plan doskonale budowany światłem. Widok spadających z wysokości pięciu metrów ciał. Widok z obrazu Hansa Memlinga przy muzyce Arvo Pärta. „Mądzik”. Dzieło zbudowane z arcydzieł. Świetnie spełnia rolę wielkiego finału w tryptyku „Osąd” i dzięki temu właśnie, że jest częścią owego tryptyku, możemy w pełni docenić jego wartość.
Aktorzy Wrocławskiego Teatru Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego dokonali w tym spektaklu rzeczy nie mniejszych niż kierujący nimi Twórcy: Jarzy Kalina, Paweł Passini i Leszek Mądzik. Bez takiego zespołu nie byłoby na scenie synergii, nie byłoby cierpienia, nadziei i lęku. Bezsprzecznie jest to wielki sukces pomysłodawcy projektu – dyrektora Zbigniewa Szymczyka ale równie pewnie można powiedzieć, że jest to wielki sukces Marka Oleksego, na którym spoczywa główny ciężar prowadzenia spektaklu. Jego etiudy to popisy mistrza wcielającego się z równą precyzją i sugestywnością w rolę szaleńca i anioła, potępieńca i zbawionego.
„Osąd” to spektakl spełniony pod każdym względem . Inspirujący. Przywracający wiarę w potęgę sztuki.
Paweł Kaczorowski
............................
Premiera tryptyku „Osąd” odbyła się w marcu br. na Scenie na Świebodzkim Teatru Polskiego we Wrocławiu.
Kolejne części tworzyli:
1. Sąd idzie
Jerzy Kalina - reżyseria, scenografia
Zbigniew Szymczyk - choreografia
muzyka: Porter Ricks, Thomas Koener, Andy Mellwing, Brian Eno, Aphex Twin, Richard David James, Jacek Wierzchowski
2.
Paweł Passini - reżyseria, muzyka
Maria Porzyc - wizualizacje
3.
Leszek Mądzik - reżyseria, scenografia, choreografia
muzyka:
Arvo Pärt
obsada: Artur Borkowski, Izabela Cześniewicz, Maria Grzegorowska, Paulina Jóźwin, Agnieszka Kulińska, Mateusz Kowalski, Anna Nabiałkowska, Marek Oleksy, Radomir Piorun, Aneta Piorun, Monika Rostecka-Komorowska, Krzysztof Roszko, Katarzyna Sobiszewska,
gościnnie: Maciej Wyczański (neTTheatre),
udział uczniów Studia Pantomimy: Agnieszka Dziewa, Krzysztof Szczepańczyk
www.pantomima.wroc.pl