Nisza Teatralna: „Osąd” – pierwsze wejrzenia.

Nisza Teatralna
Nisza Teatralna
Kategoria teatr · 10 listopada 2010

„Osąd” Wrocławskiego Teatru Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego – notatki adeptów Niszy Teatralnej – grupy warsztatowo-krytycznej prowadzonej przez Pawła Kaczorowskiego; cz. I: pierwsze wejrzenia.

*


„Osąd”, czyli trzy (mniej lub bardziej luźne) interpretacje ważnego dla kultury obrazu Memlinga – Sąd ostateczny, ponownie zagościł na scenie Wrocławskiego Teatru Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego. Przedstawienie, albo raczej tryptyk sceniczny, nawiązuje nie tylko do dzieła sławnego niderlandzkiego malarza. Reżyserzy sięgają po tak odmienne i nieraz bardzo delikatne odniesienia, jak „Koncert morski” Kantora czy twórczość malarska Boscha.


Pierwsza część, należąca do Jerzego Kaliny, nosi własny tytuł – Sąd idzie. Trudno oprzeć się jej interpretacji przez doświadczenia wojenne. Aktorzy, odgrywający ciężką rolę zbiorowości (na indywidualizację postaci pozwolił sobie tylko Marek Oleksy) korzystają z dwóch ważnych rekwizytów: europalet i pryszniców. Te pierwsze stanowią jednocześnie różne części scenografii, zależnie od potrzeby zamieniają się w koje, szkolne ławki czy platformę. Między innymi dlatego Sąd idzie otwarty jest na interpretacje – zależne od używanych narzędzi. Najwiarygodniejsza to ukazanie Sądu Ostatecznego w kontekście II wojny światowej, cierpień jednostki wtłoczonej w okrutną machinę mordu i zagłady.


Drugą częścią zajął się Paweł Passini. Spotkałem się z wieloma nieprzychylnymi zdaniami na temat tego aktu. Nie mogę się nie zgodzić, że jest najprostszy, bazuje na banalnych motywach, a choreografia jest zbyt sugestywna. Wypadek samochodowy też jest pewnego rodzaju Apokalipsą, ale takie zestawienie razi łatwizną. Czytanie ustępów ze św. Jana przy wrzaskach: „pasy!” „lusterko!” oraz hałaśliwej muzyce zatraca cały urok tej literatury.


Ostatnią, najbardziej udaną, trzecią część reżyserował Leszek Mądzik. Wizyjne sceny, porównywalne do obrazów. Równie dobrze spektakl ktoś mógłby namalować – i nie jest to tylko powtórzenie gestów, jakie poczynił Hans Memling; te sceny żyją własnym życiem. Akcja dzieje się tu powoli, sekwencje są powtarzane. Długo po ich obejrzeniu pozostaje się pod wrażeniem wykorzystanych środków, upiornych i podniosłych zarazem strojów, gry aktorskiej. Wrażenie kumuluje patetyczna muzyka Estończyka Arvo Pärta.


Cieszę się, że każdy z reżyserów tryptyku starał się pokazać widzom coś innego. Pomimo, że są to trzy części związane ze sobą tylko na planie formy i odniesienia, nie można stwierdzić żadnej niespójności. Raczej uzupełniają się, niż wykluczają, nawet gdy jeden jest słabszy od drugiego. Ale czy ta słabość nie staje się w pewien sposób siłą? Warto przekonać się samemu.


Marcin Sierszyński


 

*


I zapadło w niebie milczenie na około pół godziny ̶ tyle też czasu trwa każda z części spektaklu „Osąd”. W pierwszej odsłonie dzieje się dużo, dzieje się intensywnie; akcję chłonie się z zapartym tchem, w świadomości widza następuje istna pogoń myśli. Jerzy Kalina ze szczegółami zadbał o to, by widz jeszcze długo po widowisku nie mógł się otrząsnąć z wrażenia. Proces interpretacji właściwie nie może (i nie powinien!) się skończyć nigdy ̶ a już na pewno nie po jednorazowym obejrzeniu.


Zupełnie inaczej sprawa ma się z częścią wyreżyserowaną przez Pawła Passiniego. Nie jest to klasyczna pantomima: mamy tu i słowo (zarówno te mówione na żywo, jak i nagrane wcześniej), i multimedia. Akcja nie ma takiego tempa jak w pierwszej częsci tryptyku, ale i tak wymaga wielkiego skupienia; w pewnym momencie widz zostaje postawiony przed dylematem: skupić się na słowie, czy ruchu? Poniekąd dość trudno jest w tym przypadku pogodzić obie te czynności.


Na szczęście, Leszek Mądzik nie daje nam takiego ultimamtum. Jego obraz to niebywałe widowisko, mistrzostwo gry światłem i nastrojem. Od pierwszego momentu ma się wrażenie uczestnictwa w ceremonii, a każdą kolejną chwilę celebruje się nie tylko z zachwytem i zdumieniem, ale także i poczuciem grozy.

 

Magdalena Czuczwara


 

*


Przerósł mnie „Osąd”, spektakl „mówiący językami”: kodem nawiązań i odniesień, pojedynczych znaków, gestów, ich wydzielonych całości, a także sygnałów powstających przez samo zestawienie trzech części spektaklu – z których każda ma potencjał, by istnieć samodzielnie.

 

Przerosła mnie i przytłoczyła odległość między historią przedstawianą przez Jerzego Kalinę, nieskończenie krótkim momentem prywatnej Apokalipsy rozciągniętym i przybliżonym przez Pawła Passiniego – oraz wizją Leszka Mądzika: ruchomym, monumentalnym malowidłem, które „dzieje się” w innej przestrzeni i czasie, dając widzowi pozór uczestnictwa w tajemnicy, a zarazem odsuwając go od sacrum poza zasięg ramion.

„Osąd” to nie suma, lecz wypadkowa trzech części scenicznego tryptyku, a to, co dzieje się między nimi, nie tylko przerasta, ale też wzbudza chęć dorośnięcia i dotknięcia (choćby nieudolnego) słowami.

 

Michał Słotwiński

 

 

 

 

*


 

Premiera tryptyku „Osąd” odbyła się w marcu br. na Scenie na Świebodzkim Teatru Polskiego we Wrocławiu.

 

Kolejne części tworzyli:

 

1. Sąd idzie

 

Jerzy Kalina - reżyseria, scenografia
Zbigniew Szymczyk - choreografia
muzyka: Porter Ricks, Thomas Koener, Andy Mellwing, Brian Eno,
Aphex Twin, Richard David James, Jacek Wierzchowski

 

2.

Paweł Passini - reżyseria, muzyka
Maria Porzyc - wizualizacje


3.

Leszek Mądzik - reżyseria, scenografia, choreografia
muzyka:
Arvo Pärt



obsada: Artur Borkowski, Izabela Cześniewicz, Maria Grzegorowska, Paulina Jóźwin, Agnieszka Kulińska, Mateusz Kowalski, Anna Nabiałkowska, Marek Oleksy, Radomir Piorun, Aneta Piorun, Monika Rostecka-Komorowska, Krzysztof Roszko, Katarzyna Sobiszewska,
gościnnie: Maciej Wyczański (neTTheatre),
udział uczniów Studia Pantomimy: Agnieszka Dziewa, Krzysztof Szczepańczyk.


Nisza Teatralna