Fotografia w jego życiu była obecna od dawna, ale zawodowo związał się z nią czystym przypadkiem. Realizuje sesje zdjęciowe, robi własne projekty, publikuje, choć nie uważa siebie za artystę, nie goni za popularnością. Z Michałem Gromadą o jego pasji i pracy rozmawia Ewelina Włodarczyk.
Skąd pomysł na to, aby zająć się fotografią?
Dawno temu fotografia była dla mnie tylko dobrą zabawą. Nigdy nie publikowałem, ani nawet nie pokazywałem nikomu moich fotografii, ponieważ traktowałem to bardziej jako swoją prywatną pasję. Nawet wtedy, kiedy zacząłem się poważniej zajmować fotografią i zdjęcia były upubliczniane, to pierwotnie bardzo nie chciałem, aby nie było pod nimi mojego nazwiska.
Dlaczego?
Czułem się trochę zawstydzony. Nigdy nie pomyślałem o byciu fotografem i wydawało mi się, że nie mam o tym pojęcia. Aż tu nagle coś mojego miało być opublikowane. Tak naprawdę dopiero niedawno nauczyłem się szanować swoją pracę oraz poświęcony czas. A własne nazwisko przy zdjęciu jest m.in. tego odzwierciedleniem.
Co w takim razie zadecydowało o tym, że postanowiłeś pochwalić się światu swoją pasją?
Od zawsze uważam, że życiem rządzi przypadek i tym razem również się to sprawdziło. Mniej więcej dwa lata temu współpracowałem z kilkoma portalami kulturalnymi, dla których przeprowadzałem wywiady. Przy okazji rozmowy robiłem także kilka fotografii, żeby dopełnić materiał, który miał iść do publikacji. Któregoś dnia zadzwonił telefon i okazało się, że pewna organizatorka wydarzeń kulturalnych, którą poznałem już wcześniej, zapytała, czy nie chciałbym zrobić autorskiej wystawy. Na początku nie chciałem się zgodzić, ale z czasem dałem się namówić. Później już nie przeprowadzałem wywiadów – zostały tylko fotografie. A wspomniana wystawa jednak nie doszła do skutku.
Co lubisz fotografować najbardziej?
To banalne, ale moim ulubionym tematem są po prostu ludzie. Kwiatki, robaczki czy inne tego typu zdjęcia mnie zwyczajnie nudzą, bo nie ma w nich emocji takich, jakich ja poszukuję. Ale zapewne niejeden odnajdzie to, czego szuka, właśnie w fotografii o takiej tematyce. I bardzo to szanuję. Wszystko jest kwestią gustu, zainteresowań i wrażliwości.
W jaki sposób wywołujesz emocje u swoich modeli?
Wydaje mi się, że pokazanie emocji podczas zdjęć to pewna forma ekshibicjonizmu. Chciałbym, aby były to własne i szczere emocje osób, które fotografuję, dlatego też staram się raczej nie ingerować, a jedynie uchwycić ten moment, w którym pozujący pokazują kawałek siebie. To wszystko zależy również od tego, co chcemy przedstawić. A podczas sesji ważna jest dobra, przyjazna atmosfera. Ja z natury tak mam, że lubię się wydurniać, żartować, robić głupie miny i udawać takiego stereotypowego fotografa gwiazd, który się ekscytuje, krzyczy i podnieca tym, że nawet paluszek jest dobrze ustawiony. Świadkowie moich sesji często wypominają moje okrzyki w stylu „Tak! Świetnie wyglądasz! Super! Dajesz, dajesz”.
Czy uważasz, że w tej sytuacji jesteś nie tylko fotografem, ale również aktorem?
Aktorem na pewno nie, bo to nie jest celowa gra. Raczej jestem gościem, który ma w sobie coś z wariata (śmiech).
Jak myślisz, jakie cechy powinno mieć udane zdjęcie?
Wiele szkół mówi o tym, co powinno być zawarte w fotografii, żeby była dobra. Ja jednak wychodzę z założenia, że każde światło czy kadr wyrażają coś zupełnie innego. Wszystko zależy od koncepcji autora, od tego, co chce wyrazić. Nie ma jednego właściwego przepisu, można jedynie nauczyć się techniki fotografowania. Ja sam bardzo lubię szukać czegoś nowego, być może czasem jest to wbrew powszechnie panującym zasadom fotografii.
Fotografia jest dla ciebie sposobem na zobrazowanie emocji fotografowanej osoby?
Tak, jest to jakiś sposób na przedstawienie emocji. Myślę, że m.in. o to chodzi w fotografii portretowej. Chcę pokazywać coś na swoich zdjęciach, dążę do tego, zapewne jak wszyscy fotografowie. Każdy chce, aby jego prace miały jakiś konkretny przekaz. Wszystko zależy od tego, na czym polega projekt, który realizujemy. Moim celem jest to, aby na fotografii chociaż odrobinę odzwierciedlić osobowość człowieka, którego fotografuję. Staram się sportretować daną osobę w taki sposób, w jaki ja ją widzę. Często modelki lub modeli poznaję chwilę przed sesją, więc de facto nie znam ich. Moje wyobrażenie portretowanej osoby opiera się jedynie na tej jednej godzince, kiedy to nasze drogi się przecięły. I to jest piękne, bo robiąc zdjęcie, próbuję przedstawić człowieka takiego, jakiego ja znam. Czy on taki jest na co dzień? Tego nie wiem. Potem każdy idzie dalej, wraca do swoich spraw, swojego życia.
Jak długo trwają sesje, które przeprowadzasz?
To wszystko jest zależne m.in. od tego, co robimy, w jakich warunkach, jak wiele osób pracuje przy danej sesji. No i najważniejsze – nigdy nie wiadomo, kiedy nadejdzie „ten” moment i powstanie najlepszy kadr, który usatysfakcjonuje obie strony – mnie oraz modelkę lub modela. Niektóre sesje, które robiłem, trwały 20 minut, a inne nawet do dziesięciu godzin.
Jesteś samoukiem?
Tak. Nigdy nie chodziłem do żadnej szkoły kształcącej w kierunku fotograficznym, ani nawet na żadne kursy tego typu. To, co robię, wcześniej było tylko moją pasją i jak mówiłem, przypadki zadecydowały, że teraz się tym zajmuję. Przypadki i odrobina szczęścia. Jeszcze dwa lata temu w życiu nie pomyślałbym, że tak to się potoczy.
Jak myślisz, jesteś artystą?
Myślę, że nie mnie o tym sądzić. Nazywanie samego siebie artystą to według mnie pewien przejaw snobizmu. Jedynie odbiorcy twórczości mogą mianować twórcę tym zaszczytnym określeniem. Inni mogą, ja siebie samego – nie. Podobne poglądy mam na słowo „poeta”. Nazywać siebie poetą mogą tylko naprawdę wybitni twórcy jak np. Szymborska. Nawet Wojciech Młynarski określał siebie tylko tekściarzem, a przecież był wielkim poetą. Ja uważam siebie za fotografa, który stara się robić zdjęcia tak, jak je czuje i najlepiej jak potrafi. Do głowy nie przyszłoby mi nazywać siebie fotografikiem czy artystą. To są słowa o naprawdę wielkiej wadze. Na takie tytuły pracuje się długimi latami.
Z jakimi opiniami na temat zdjęć się spotykasz?
Ku mojemu zaskoczeniu z reguły słyszę pozytywne opinie na temat moich fotografii, choć może nie we wszystkie wierzę, bo przecież w cztery oczy raczej prawi się komplementy. Jednak póki co dostaję propozycje współpracy przy różnych projektach, więc chyba nie jest tak źle (śmiech).
Z kim najlepiej ci się współpracuje?
Ostatnio głównie działam z aktorami, wokalistkami, czasem z modelkami. To są osoby, z którymi lubię pracować m.in. ze względu na ich doświadczenie – one wiedzą, co mają robić przed obiektywem, jak się zachowywać. Dopiero, kiedy zacząłem poważniej zajmować się fotografią, zrozumiałem, że modeling to też pewien rodzaj aktorstwa. Trudny, bo zrobienie zdjęcia trwa tylko ułamek sekundy, w przeciwieństwie do ujęcia czy sceny, które jednak trwają trochę dłużej, więc trzeba tak zapozować, tak zagrać, aby w tym jednym krótkim ułamku pokazać jak najwięcej. Czasem świetni aktorzy średnio sobie radzą przed obiektywem aparatu, podobnie bywa z najlepszymi modelkami czy modelami, którym z kolei nie wychodzi aktorstwo. I to jest zrozumiałe.
Niedawno zwieńczeniem twojego projektu charytatywnego była wystawa i premiera kalendarza na 2018 rok pt. „Wczesne wykrycie to życie”. Co możesz powiedzieć na jego temat?
Tutaj nasza rozmowa zatacza koło, ponieważ kwestia tego kalendarza zaczęła się od tego, że wspomniana na początku naszej rozmowy propozycja wystawy, którą dostałem, stała się nieaktualna. Ta organizatorka wyjechała nagle z Polski, a ja zostałem z pierwszymi sesjami, które zrealizowałem do projektu oraz z głową pełną następnych pomysłów. Wraz z ludźmi, których wcześniej już zaprosiłem do pracy przy projekcie, postanowiliśmy go kontynuować sami, ale w zmienionej formie. Zdecydowaliśmy, że sami zorganizujemy wystawę i wydamy album, a pieniądze z jego sprzedaży przekażemy na leczenie chorych na raka. Ciężko jest zrobić coś samemu, bez organizacji, która się tym zajmie. No i niestety ten projekt też nam upadł. Ale ja obiecałem samemu sobie, że spróbuję pomóc przez to, czym się na co dzień zajmuję. I tak trafiłem do Polskiej Koalicji Pacjentów Onkologicznych. Cały ten proces trwał niemal rok. Aż w końcu w Polskiej Agencji Prasowej odbyła się premiera kalendarza razem z wernisażem.
Jaka jest idea tego kalendarza?
Ma on zachęcać do regularnych badań profilaktycznych. Na zdjęciach pozują razem pacjenci oraz artyści. Starałem się zrobić jak najprostsze zdjęcia, bez dodatkowych efektów artystycznych, tak, aby uwaga odbiorcy skupiała się tylko na bohaterach fotografii oraz więzi, przyjaźni między nimi. Taka była tego idea. Każdy miesiąc jest związany z innym rodzajem nowotworu i profilaktyką przeciw niemu. Dlatego też każde zdjęcie nawiązuje do danego rodzaju choroby, oczywiście w sposób niedosłowny.
Czy artyści zgłaszają się do ciebie sami, czy ty proponujesz im współpracę?
Różnie. Na początku głównie to ja się zgłaszałem, teraz się to trochę odwróciło, chociaż nadal zdarza mi się wyjść z inicjatywą, zwłaszcza przy moich autorskich projektach. Jest też trzecia opcja – propozycja pojawia się z zewnątrz od kogoś, kto daje nam możliwość współpracy. Wydaje mi się, że jednak zostałem łaskawie obdarzony jakimś zaufaniem, zwłaszcza wśród aktorek i aktorów młodego pokolenia. Być może nawet za dużym. Jestem za to wdzięczny, bo naprawdę lubię z nimi współpracować. Czasem dają mi w kość, czasem to ja jestem nieznośny i upierdliwy. (śmiech) Ale dzięki temu robimy coś fajnego, tak myślę.
Czujesz się popularny?
(śmiech) Nie… Miałem kilka sytuacji, że ktoś mnie zaczepił na ulicy i mówił, że ogląda moje prace. Raz słyszałem jak dwie dziewczyny rozmawiały za moimi plecami, wskazując na mnie: „ej, to ten fotograf od gwiazd”. To jest naprawdę bardzo miłe, ale do dziś zastanawiam się skąd te osoby wiedziały jak wyglądam. Przecież ja stoję po drugiej stronie obiektywu. (śmiech) Zauważyłem, że ludzie zaczynają mnie kojarzyć, ale tylko w pewnych środowiskach, nie jest to z całą pewnością popularność medialna. Wszystko to bardzo mnie cieszy, ale przecież nie jestem sławny. Nikt na ulicy nie krzyczy: „O Boże, o Boże! To ten Gromada!”, w przeciwieństwie do niektórych moich znajomych, których zawsze ktoś na chodniku zaczepi. Niedawno byłem z moją dosyć popularną kumpelą w McDonaldzie i tak się złożyło, że frytka jej upadła. Niektórzy ludzie dookoła przeżyli prawdziwy szok, że jej aż taka wpadka mogła się przytrafić. Ale na szczęście nikt jeszcze nie jest zszokowany, kiedy to ja zgubię frytkę. I dobrze mi z tym.
Czy chciałbyś, żeby fotografia stała się twoją pracą na całe życie?
Na chwilę obecną tak jest, chociaż życie może potoczyć się różnie i gdzieś po drodze mogę znaleźć jeszcze milion innych pomysłów na swoją przyszłość.
A co przed tobą?
Poza zdjęciami, które robię na co dzień, realizuję teraz projekt pod roboczym tytułem „Kobiecość”. Zaprosiłem i dalej zapraszam do niego m.in. aktorki, wokalistki, modelki. Celem tego jest pokazanie różnych aspektów kobiecości, ale w taki sposób, w jaki rozumieją ją same fotografowane dziewczyny. Każda z pozujących kobiet sama określa, czym dla niej jest kobiecość i według jej definicji robimy zdjęcia. To kobiety określają, czym jest kobiecość. Wydaje mi się, że to duży atut tego przedsięwzięcia. Kobiecość w naszym wypadku to absolutnie nie jest tylko chuda laska w bieliźnie, bikini, albo i bez. Nie przeczę, że ciało jest atrybutem kobiecości, bo jest, sam uważam, że akty to piękny rodzaj fotografii, ale w naszym projekcie nie o to chodzi. Próbujemy stworzyć szerszą definicję kobiecości i umieścić ją w wielu kontekstach. Temu projektowi będzie towarzyszyć kampania społeczna dotycząca praw kobiet i ich roli w społeczeństwie. Na razie więcej wolałbym nie zdradzać.
Ale to ciekawe, że mężczyzna zajmuje się kobiecością.
Gdyby nie kobiety, to świat byłby o połowę smutniejszy. Myślę, że podobnie może być w wypadku mężczyzn (śmiech).
W takim razie trzymam za ciebie mocno kciuki i dziękuję bardzo za rozmowę!
Dzięki! Cieszę się, że to ty ze mną rozmawiałaś. Znamy się już przecież z tysiąc lat.
Ewelina Włodarczyk