Nie tylko o islandzkich peregrynacjach: z Michaliną Bigaj rozmawia Agnieszka Jankowska-Marzec
A.J.M: Jak narodził się pomysł wystawy „Wyspa”?
M.B: Pomysł wystawy związany jest z moimi pobytami na Islandii. Po raz pierwszy pojechałam tam po pierwszym roku studiów, czyli w 2011 roku. To był wyjazd turystyczny, choć nie było to typowe zwiedzanie z przewodnikiem. Przez miesiąc jeździłam stopem, z plecakiem no i - co dla mnie najważniejsze - była to samotna podróż.
A.J.M.: Sama? Nie bałaś się?
M.B: Nie. Jak mówią statystyki, przestępczość na Islandii jest znikoma. Poza tym chyba działał na mnie uspokajająco mit skandynawskiego bezpieczeństwa, otwartych zamków drzwi własnego domu czy samochodu, zostawiania kluczyków w stacyjce podczas zakupów. Oczywiście to bardzo przejaskrawiona wizja sprzed dobrych 20 lat, wiele się zmieniło, ale wciąż są na Islandii miasteczka i wyspy, gdzie nie ma posterunków policji.
A.J.M: No dobrze, samotna 19-latka podróżująca po Islandii? Dlaczego właśnie tam?
M.B.: Generalnie ta moja wakacyjna wędrówka związana była z chęcią wyciszenia się, pobycia samej ze sobą i przemyślenia kilku problemów, z którymi się wówczas borykałam.
A.J.M: Udało Ci się je rozwiązać?
M.B.: Tak, mam wrażenie, że to miejsce sprzyja podejmowaniu decyzji. Chociaż tak naprawdę, w czasie takiej podróży właściwie nie jest się samotnym, nieustannie spotyka się nowych ludzi, którzy często opowiadają o swoim życiu, problemach. Jest się znacznie bardziej otwartym na to co dzieje się wokół, na innych ludzi, krajobraz, przyrodę. Właściwie stąd wzięła się narracja wystawy Wyspa, bo ich historie zaczęły mi się przypominać i inspirować do budowania wizualnej opowieści.
A.J.M.: Na Islandię wróciłaś w 2013 roku?
M.B.: Tak, powtórzyłam poprzednią trasę. Jakby to tak policzyć to te moje spotkania z Islandią, odbywają się w dwuletnich cyklach. Gdy rozpoczęłam pracę nad wystawą mijały właśnie dwa lata po ostatnim pobycie na wyspie i chociaż z różnych powodów nie udało mi się fizycznie tam znaleźć, to w jakiś sposób na pewno się tam przeniosłam.
A.J.M.: Czy coś na Islandii Cię negatywnie zaskoczyło?
M.B: Pierwsze, co mam ochotę odpowiedzieć to pogoda :) Jest takie islandzkie powiedzenie, że jak nie podoba ci się pogoda, to poczekaj pięć minut. Tak naprawdę, jak tak teraz o tym myślę, gdyby nie te zmienności pogodowe, mogłabym mieć dużo mniej materiału wyjściowego do pracy. Najbardziej zachowawcze rozmowy o pogodzie często rozwijały się w ciekawe opowieści, inspirujące mnie do działań już w pracowni. Pewnego dnia, jechałam z poznaną w drodze rodziną dłuższą trasę i opowiadali mi, że w miejscu w którym mieszkają, na wschodnich fiordach przez większą część roku nie ma słońca. To znaczy ono jest, codziennie robi się jasno, ale oni go nie widzą, bo ich dom ulokowany jest w takim miejscu, że otaczające góry zwyczajnie je zasłaniają, więc większość roku spędzają tak naprawdę w cieniu. Słuchając takich historii i podobnych, zauważyłam pewien schemat: Islandczycy przywiązani są do natury, ale równocześnie odniosłam wrażenie, że czasami czują się przez nią przytłoczeni, jakby żyli w pewnej opresji. Ciekawy aspekt poruszył też w Hawaikum Filip Springer, pisząc, że surowy spektakularny krajobraz Skandynawii dla kogoś kto się w takim klimacie wychował, determinuje świadomość, że nie jest najważniejszy, że jego obecność nie ma jednostkowego znaczenia. Na pewno się z tym zgadzam. Przyjęłam więc wyspę jako taki topos pojawiający się w filmie czy literaturze jako miejsce, które trochę prowokuje coś złego. Tylko u mnie tym najpotężniejszym czarnym charakterem jest właśnie natura. Tytułowa Wyspa jest miejscem w którym tę potęgę natury czuć bardzo wyraźnie.
A.J.M.: Czy w czasie swoich pobytów poznałaś trochę współczesną sztukę islandzką?
M.B: Niezwykłe jest już samo zainteresowanie sztuką społeczeństwa. Widać, że jest ono znacznie większe niż w Polsce. Są miejsca takie jak Seyðisfjörður gdzie działa niewielkie, ale za to bardzo ciekawe centrum kultury z programem rezydencyjnym, co roku odbywa się LungA festiwal, a mieszka tam zaledwie 800 osób. I najważniejsze czuć że, te zjawiska nie są tam obce, że one są głęboko zakorzenione, widać dialog. Ale mam wrażenie, że trudno mówić o wyjątkowych cechach sztuki islandzkiej, myślę że teraz stanowi ona po prostu wypadkową tego, co dzieje się w sztuce europejskiej.
A.J.M.: No, ale w potocznej świadomości, artyści związani z Islandią, jak choćby Olafur Eliasson czy Roni Horn inspirację czerpią przede wszystkim z islandzkiego krajobrazu?
M.B: Wydaje mi się, że ich twórczość jest znacznie bardziej wymiarowa. Natomiast, dla mnie ciekawy jest fakt, że Roni Horn, po raz pierwszy odwiedziła wyspę mając 19 lat (tak jak ja w czasie mojego pierwszego pobytu) i podróżowała samotnie. Wielokrotnie na nią wracała, mieszkała i pracowała, no i ja mam też nadzieję, że mnie także uda się tego doświadczyć.
A.J.M: Na zakończenie, chciałabym Cię zapytać co sądzisz o „boomie” na tematy związane z przyrodą we współczesnej sztuce polskiej?
M.B.: Na pewno cieszy mnie fakt, że coraz więcej artystów podejmuje taką tematykę i stara się badać relację między człowiekiem i naturą, szczególnie, że w obrębie tych poszukiwań widać dużą różnorodność w podejściu. Bałabym się jednak stawiać jakąś globalną diagnozę z czego ten zwrot ku naturze tak naprawdę wynika, bo mogę mówić tylko za siebie. Moje działania są osadzone w takim właśnie kulturowo przyrodniczym kontekście, więc może mi też brakować dystansu, chyba łatwiej takie zjawiska obserwuje się z Twojej perspektywy :) .
A.J.M.: Dziękuję za rozmowę.
Informacje o wystawie tutaj.