Mateusz Sadowski pilnuje interpretacji swoich prac. Nie pozwala im rozrastać się ponad miarę. Stawia opór przesadnemu rozjaśnianiu kontekstów, dopisywaniu zgrabnych anegdotek czy malowniczych piętrowych analiz. Odżegnuje się od odniesień do starych mistrzów. Zdecydowanie zabrania i nie życzy sobie ujarzmiania swoich wideo przez wprowadzenie utartych pojęć i kategorii.
Żywi wielki szacunek dla prywatnego życia przedmiotów. Raz pozwala rzeczom pojawiającym się w filmach istnieć po swojemu, innym razem układa coś czego wcześniej nie było.
Utrzymuje się w stanie zdecydowanego oderwania od wszystkiego co nie wyszło spod jego rąk, co nie zostało przyszpilone nakierowanym na niego obiektywem kamery.
Świat jego filmów wylęga się dopiero, kiedy jest przetwarzany, filtrowany przez jego czujne oko.
Efekty tych obserwacji są dawkowane widzowi równie oszczędnie, podawane w zwolnionym tempie, jakby Sadowski zastanawiał się na ile może odsłonić wynik swoich zaawansowanych estetycznych badań.
Interesuje go to co przeczulone i cieplarniane, to co bierze się z nudy, z trwania w zbyt dużej bliskości w stosunku do rzeczy, przyprawiającej o nadwrażliwość na rytmy i faktury. W tych widzianych kątem oka, rozmazujących się kształtach-miejscachwydarzają się dramatyczne historie, zachodzą wielkie katastrofy: lawiny, trzęsienia ziemi, roztopy i powodzie. Wszystko dzieje się na przestrzeni kilkunastu centymetrów, bo Sadowski w swoich eksperymentach z tekturą, gumą i tworzywem sztucznym nie wydziera dla siebie nigdy zbyt wiele miejsca. Nie potrzebuje rozległych przestrzeni. Pracuje na małych obszarach, z wycinkami rzeczywistości, jej najbardziej bazowymi przejawami. Jakby chciał uszczypnąć świat w jak najdrobniejszej porcji. Szara jednolita wykładzina jest w jego wideo jak zamglony gęsty las, poduszki wyglądające jak odłamujące się płaty góry lodowej. Kawałek kartonu staje się murem nie do przebicia, a cienkie paseczki gumy zamieniają się w groźne węże pożerające wszystko, co napotykają na drodze.
Przy tych mikroobserwacjach ważne pozostaje samo śledzenie procesu tworzenia. W programowym snuciu się po pracowni splatają się momenty otępienia i aktywności, których Sadowski nie rozdziela. Pozwala wszystkim niejasnym stanom przez jakie przechodzi płynąć w swoich pracach jednocześnie: od oczekiwania, pojawiania się, poznawania przez wychowywanie, naświetlanie, tęsknienie, umiejscowienie aż do rozczulania.
Odsłonięty mechanizm jego narzędzi do przeżywania budowanych bez sprecyzowanego przeznaczenia, Sadowski pozostawia do przejęcia zdezorientowanemu i oczarowanemu widzowi, który może je wykorzystać jakkolwiek zechce. Często jednak nie znajduje do tego wystarczającej odwagi.
Kuratorka: Marta Lisok