Dwadzieścia cztery lata zajęło „The Poster Handbook" doczekanie się polskiego wydania. Dość długo; pozostaje się domyślać, że końcówka lat 80. i początek 90. nie były w Polsce okresem szczególnie sprzyjającym reklamie w amerykańskim stylu.
Ręka w górę, kto dorastał w późnych latach 90. i wczesnych 00. i pamięta wydawaną przed Egmont serię Strrraszna historia? O matko, jak ja uwielbiałam te przewrotne książeczki! Z najgrubszej z nich, Wieku XX, zapamiętałam między innymi reklamowe hasło „Czy myłeś się już mydłem Pears?”, a oprócz niego historyjkę o na poły magicznej kostce rosołowej Oxo, która miała podobno moc zabijania zapachu alkoholu*. Dobra reklama, tak samo jak dobra książka, to kawał podróżnika – nigdy nie wiadomo, z której strony nagle wyskoczy, by spiąć jakieś dwa punkty w czasie zgrabną klamrą. Bardzo się więc ucieszyłam, kiedy podczas kartkowania Plakatu i reklamy dojrzałam dwie znane mi od bardzo dawna marki pod postacią dwóch kostek – małej i dużej.
Dwadzieścia cztery lata zajęło The Poster Handbook doczekanie się polskiego wydania. Dość długo; pozostaje się domyślać, że końcówka lat 80. i początek 90. nie były w Polsce okresem szczególnie sprzyjającym reklamie w amerykańskim stylu, w związku z czym i wydawanie takiego mini-albumu nie miało tyle sensu, ile ma go dzisiaj – ale to tak naprawdę zgadywanie. Jakiekolwiek byłyby powody opóźnienia, dobrze, że książka w końcu się ukazała (nakładem wydawnictwa Muza S.A.), bo to pozycja godna dokładnego przyjrzenia się i powracania. A pomiędzy okładkami dzieją się rzeczy niezwykłe! Wewnętrzny układ jest wprawdzie mało zaskakujący – miłościwie panujące ilustracje i przykucnięte to tu, to tam kępki tekstu – ale to dobrze; ostatecznie nie trzymam w ręku monstrualnego teoretycznego bucha, a poręczny i podręczny składzik z inspiracjami. Nie bardzo potrafię sobie również wyobrazić, po co miałoby się notować przy ilustracjach coś więcej, niż jest: zmiany w sposobie podejścia do reklamy i jej zadań są widoczne gołym okiem. To zresztą, z mojego punktu widzenia, zdecydowanie najciekawszy element Plakatu...: możliwość przyjrzenia się postępującemu przez lata procesowi wysubtelniania się reklamy, przejściu od prostych rycin i banalnych, dosłownych haseł do sloganotwórczości z prawdziwego zdarzenia, pełnej niespodzianek, ślepych tropów i hecy. Rzecz naprawdę fascynująca; poza tym dowód, że nie trzeba być wcale kopirajterem, by się przy tej książce świetnie bawić.
Jeżeli jest coś, do czego mogę się przyczepić i czego zupełnie nie pojmuję, to będzie to brak spisu treści. Nie jest to jakaś dyskwalifikująca wada, lecz utrudnia prędkie znajdowanie tego, co potrzebne, tym bardziej, że reklamy nie są uszeregowane chronologicznie, co dawałoby jako taką orientację, ale podzielone na bloki tematyczne, których umiejscowienia naprawdę trudno się intuicyjnie domyślać.
Istnieje cała masa ludzi, którzy są przekonani, że reklama nie ma i nie może mieć nic wspólnego ze sztuką, że zawsze jest podła, podstępna i kłamie. No jasne. A świstak siedzi i zawija je w te sreberka** . Polecam im Plakat i reklamę. Ale nie tylko im!
Errata
Jest: "brak spisu treści". Powinno być: "dziwaczne umiejscowienie spisu treści". Nie mogłam uwierzyć, że wydawca go po prostu pominął, więc siadłam nad książką jeszcze raz, postanawiając przejrzeć absolutnie każde miejsce, nawet takie, w którym za diabła spisu bym się nie spodziewała. Poskutkowało. Można go znaleźć stronę przed Przedmową, zaraz obok informacji na temat oryginalnego tytułu, tłumaczenia, korekty, adresu wydawnictwa i praw autorskich. Kuriozum! Miła Muzo, dlaczego?
Aleksandra Lubińska
Plakat i reklama. Przewodnik
praca zbiorowa
Wydawnictwo Muza S.A., 2012
Liczba stron: 320
________________________________________________________________________________
*Od razu rozwieję wszelkie wątpliwości: otóż nie, to nie zadziałało. Ani razu.
**Ten dowcip jest jak lokata. Bez sensu.