Pojedynek Japoński - nagrodzone prace

Dżastin
Dżastin
Kategoria sztuka · 23 lutego 2012

Obraz versus słowo - konkurs interdyscyplinarny

(aktualizacja 5.04.2012r.)

 

 

W kolejnym konkursie Wywroty.pl chcielibyśmy, abyście wykorzystali wyobraźnię, która w te ponure, zimowe dni pracuje pełną parą. Proponujemy Wam oderwanie się od szarej rzeczywistości i przeniesienie się w świat kwitnącej wiśni.

 

 


Pytanie konkursowe:
Co najbardziej cenicie w kulturze japońskiej?

 

 

 

Kierujemy je zarówno do miłośników kultury japońskiej, fantastyki, mangi, jak i do wszystkich innych, którzy czerpią inspiracje z bogatego dorobku Japonii. Czekamy na wszelkie przejawy ekspresji artystycznej: dowolne formy literackie, zdjęcia, rysunki, obrazy malowane dowolną techniką. Każda praca powinna mieć tytuł i treścią odpowiadać na pytanie konkursowe. Na odpowiedzi czekamy pod adresem justyna@wywrota.pl.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nagrodami w konkursie są książki Zakochany Samuraj "Mistrz Yuan", autorstwa Marcina Obuchowskiego

 

 

 

Autor o książce: „To czysta fantastyka. Samuraje walczący z demonami, zjednoczeni z zachodnią rycerską armią. Książka zawiera wiele fantastycznych postaci: trole, mutanty, bestie. Nawet magia i energia ducha występuje w niektórych scenach. A co mnie zainspirowało? Moje myśli. Po prostu jestem typem zamkniętego człowieka w swojej głowie, w której toczy się zawarta walka, i właśnie tę walkę opisuję w swoich powieściach.”
Czytaj więcej

 

 

 

 

 

 

 

--------------------------------------------------------------
REGULAMIN KONKURSU


1. Organizatorem konkursu jest Redakcja Portalu Wywrota.pl
2. Konkurs skierowany jest do wszystkich czytelników Wywroty.pl
3. Warunkiem uczestnictwa w konkursie jest wysłanie nienagradzanej ani niepublikowanej wcześniej pracy w formie pisemnej lub graficznej na adres justyna@wywrota.pl. Powinna również posiadać tytuł.
4. Prace konkursowe należy wysłać e-mailem do 31 marca 2012 w uniwersalnych formatach .doc .rtf .gif lub .jpg. Plik należy opatrzyć godłem, a dane osobowe zawrzeć w oddzielnym pliku tekstowym.
5. Wyniki zostaną ogłoszone na Wywrocie.pl w przeciągu tygodnia po zakończeniu konkursu.
6. Wybrane prace będą opublikowane na łamach Wywroty.pl, a nagrodzeni autorzy poinformowani e-mailem.
7. Nagrody dla zwycięzców przekazał Marcin Obuchowski.
8. Nagrody zostaną wysłane przez Redakcję pocztą na adres wskazany przez zwycięzcę.
 

          

          

 

 

 

 

 

***   WYNIKI POJEDYNKU ***

 

 

Z przyjemnością ogłaszamy zamknięcie Pojedynku Japońskiego. Na szczeście obyło się bez większych ofiar walki, czy też Seppuku. Udało nam się wyłonić dwie samurajki, ktore słowem, sprawniej niż z użyciem daishō, wywalczyły nagrody w postaci książek wspomnianych powyżej. Oto one:

 

 

Weronika Miksza Zuzanna Pełech 

 

 

SEDECZNIE GRATULUJEMY 

i zapraszamy do zapoznania się ze zwycięskimi pracami

 

 

 

Japonię cenię…nie po przecenie! Słowo o moich japońskich wartościach

Weronika Miksza


Powiedziano niegdyś, że pierwsze zdanie jest zawsze najtrudniejsze. Wzorem naszej polskiej noblistki, śp. Wisławy Szymborskiej mogę stwierdzić, że mam je już za sobą! Lecz – do meritum. Nawiązanie nie jest przypadkowe, sięgam bowiem do dość chwalebnego dorobku kultury polskiej. Chcę wierzyć, że Polska, mój ojczysty kraj, ma w sobie coś więcej poza sztampową muzyką typu rap czy hip-hop, miejscami fanatyczną religijnością i prawnymi absurdami. Chylę czoło przed jednym z najtrudniejszych języków, którym mam szczęście biegle władać. Język polski to zresztą jeden z trzech moich rozszerzonych przedmiotów maturalnych, niejako mój szkolny konik. Jednak to nie polska kultura jest moją pasją. To nie z nią wiążę przyszłość. Bo moją fascynacją od najmłodszych lat pozostaje kultura japońska. Jeśli się uda, stanie się moją przyszłością, gdyż chcę studiować japonistykę.


W dzisiejszych czasach taka deklaracja budzi albo zdezorientowanie (wśród osób zupełnie nieobeznanych z tematem) albo sceptycyzm (pośród lepiej zorientowanych). Często pojawiają się oskarżenia o idealizm i brak kontaktu z rzeczywistością. To zrozumiałe; zainteresowanie kulturą Nipponu w ostatnim czasie szczególnie przybrało na sile i nie słabnie, często bywa jednak powierzchowne i ograniczone do jednej dziedziny lub zasłyszanych stereotypów. Wiem, że już teraz bardzo trudno się na ten kierunek dostać (24 miejsca na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu czy 20 na Uniwersytecie Warszawskim mówią same za siebie). Dlatego nie oczekuję fanfar ani ciężkiego szoku, ani też żadnych dosadnych epitetów określających moje zdrowie psychiczne. Sądzę jednak, że warto zapytać: dlaczego właśnie Japonia i co jest w niej tak godnego podziwu? Zmierzam do odpowiedzi na to pytanie. Najpierw powiem jednak kilka słów o mojej fanowskiej ewolucji, gdyż to dłuższa historia, konieczna do wejścia głębiej w temat.


 Zaczęło się dość niewinnie. Miałam około 6-7 lat i – jak wiele polskich dzieci – czerpałam radość z oglądania serialu Pokémon. Codziennie, około godziny 15-tej, goniłam do ekranu telewizora, by świecącymi oczkami zgłębiać świat kolorowych stworków. Sporadycznie dochodziły do tego bajki z RTL 7; serie takie, jak Saint Seiya czy Dragon Ball Z. Szczególnie zostali mi w pamięci Rycerze Zodiaku i Andromeda machający łańcuchem… Pokémon pozostawił za to trwały ślad na psychice; do dziś co pamiętliwsi członkowie rodziny wspominają, jak recytowałam cały spis Pokémonów; wystarczyło mi podać numer, a ja bez cienia wątpliwości podawałam nazwę stworka. Zbierało się naklejki z rogalików i tazo z chrupek Cheetos. Niestety, kiedy RTL 7 stało się TVN 7, czyli w 2002 roku, sielanka się skończyła. Pozostał Polsat. I długo, długo nic. Ale gdzieś w pamięci dzwoniły mi smaki dzieciństwa. Powróciły na początku gimnazjum, kiedy uzyskałam dostęp do Internetu. Duża w tym zasługa mojej koleżanki, która przez przypadek została moim senpai w tym odkrywanym na nowo świecie. To wtedy pokochałam Naruto. I uświadomiłam sobie, że to przecież te same fascynacje, co niegdyś. Zaczęłam się uczyć japońskiego na własną rękę. Podczytywać skanlacje, choćby po angielsku. Zapamiętale kreśliłam katakanę i hiraganę, łapiąc w lot różne japońskie słówka, bez związku. Pojawiły się mangi i próby rysunku. Filmy Kurosawy i przygoda z azjatyckim kinem. Spróbowałam japońskiej kuchni i pokochałam ryż, próbując swoich sił w jedzeniu pałeczkami. Do gustów doszła japońska muzyka, która do dziś stanowi lwią część moich preferencji muzycznych. Pojawiła się literatura tematyczna, konwenty, lektura starych numerów Kawaii, a potem Otaku, ciche marzenia o trenowaniu karate, książki japońskich autorów, zabawy w ninja oraz własny, japoński nick, którym niezmiennie się posługuję. Zaczęłam marzyć o własnym bokkenie, kiedy podczas warsztatów kobudo na poznańskim Pyrkonie 2010 poznałam japońskie rodzaje broni i dostałam je do ręki. Jednak miecz to było coś, czym posługiwałam się najlepiej i bokken stał się moim marzeniem. Na początku liceum zaczęła we mnie dojrzewać myśl o japonistyce, lecz odsuwana, odrzucana. Dziś, u progu końca edukacji, odkrywam uroki aikido i akceptuję swoje marzenia. Chcę się zatracić w swojej fascynacji i nie wstydzić się tego. Tak to wygląda, w nieco przydługim skrócie. Jak widać, wiele jest tych dróżek, ale wszystkie prowadzą do Japonii. Jednak z dzisiejszej perspektywy warto rozwinąć pewne wątki, dopieścić komentarzem głębsze sentymenty.

 

Na początek – manga oraz anime. Po prostu magia. W moim odczuciu zawsze miały swój magnetyzm; zadecydowała też mnogość gatunków. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie – i nadal tak jest! Nie trzeba dodawać, że poziom bajek nadawanych w telewizji szybko osiągnął poziom dna. Czym tu cieszyć oko, kolejnymi gniotami bez kreatywności i siły przyciągania? Tylko anime było w stanie zaspokoić moje estetyczne potrzeby, nawet zanim miałam tego świadomość. Widziałam w tym coś głębszego; jakby antidotum na okrutny świat i na cięższe chwile. Niestety, nawet najgłębsza kopalnia pomysłów kiedyś się wyczerpuje. Dzisiejsze serie to nie to, co kiedyś. Ale nic nie szkodzi, ponieważ choć części tytułów udało się przejść do historii. Szczególny sentyment pozostał mi do shōnenów i takich tytułów, jak: Naruto, Fullmetal Alchemist czy Shaman King. Chciałam być silniejsza i szczęśliwa, tak jak oni; brać z nich przykład. Mniejszą siłę przyciągania miała manga, ale ciekawiła mnie. Zdumiewała mnie po prostu odmienność technik rysowniczych. A do tego, openingi i endingi... Coś zupełnie nowego i wrzynającego się w pamięć, w większości. Coś, czego słucha się potem jeszcze raz i jeszcze raz, często z poruszeniem serca. Coś, co na konwentach podczas karaoke czy pobytu w Ultrastarze staje się wspólnym rytmem bicia serca. Ale o muzyce jeszcze co nieco powiem, to odrębny atut.

 

Kolejną rzeczą, którą sobie cenię, jest sam język japoński. Przystępny w wymowie dla Polaków, tak cudownie egzotyczny i uprzejmy, a przede wszystkim – estetyczny w zapisie. W brzmieniu rodowitych Japończyków do tej pory brzmi dla mnie jak zaklęcie. Nie zniechęca mnie jego trudność, ambicja mi nie pozwala. Chcę go poznać, ponieważ w moim odczuciu jest po prostu dziełem sztuki. Z angielskimi naleciałościami, ale przecież nic do tego języka nie mam. A to, że psuje dobrą monetę, nie oznacza od razu awersji. Język mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni ma swoją logikę, którą dostrzegam coraz lepiej – pozory mylą, ale trzeba się wczuć. Gąszcz kanji wciąga mnie, sprawia, że chcę dążyć do doskonałości. Swego czasu namiętnie usiłowałam je nanieść czarnym atramentem i pędzelkiem na papier; niestety nie wyglądały tak pięknie, jak to się widzi na płótnach. Ale atrament nadal stoi na półce i od czasu do czasu wraca do łask. Może na studiach zyskam większą wprawę?

 

Nie mogę przejść obojętnie obok kultury samurajów. Naszpikowana filmami Akiry Kurosawy, pozostaję nimi oczarowana. Wyglądają tak dostojnie, a ich taniec z kataną to coś, co chciałabym kiedyś opanować (na razie pozostaje mi oswajanie bokkena.) Mają w sobie coś z naszych polskich szlachciców, a co najważniejsze – zasady, za którymi tęsknię we współczesnym świecie. Gdzie w dzisiejszej skorumpowanej rzeczywistości podział się honor; nawet niekoniecznie tak drastycznie wyrażany, jak w kodeksie bushidō? Gdzie się schowała odwaga; za brawurowymi wyczynami w stanie wstawienia? Nie byli idealni, to prawda; wiem, że często traktowali kobiety instrumentalnie czy też bywali zuchwali. Ale mieli przynajmniej wartości. Potrafili walczyć, zaimponować. I nieraz wykazywali się własną, unikatową mądrością. Myśleli innymi kategoriami. A ja cenię sobie odrębność.

 

Co do muzyki…zakochałam się, odkąd usłyszałam Rusty Nail zespołu X-JAPAN. Wsiąkłam wówczas kompletnie. Za co cenię akurat tę muzykę? Za nietypowe brzmienie, kreatywność i niebanalne teksty (choćby te zespołu X-JAPAN czy Dir en Grey). Za nurt visual kei, czarujący kolorami i swoją egzotyką. Brakuje tego pozytywnego szaleństwa. Taki efekt – moim zdaniem - tylko u Japończyków. Nie pamiętam, żeby jakiś nurt muzyki mnie tak trwale zaczarował. Kiedy słucham j-music, odżywam. Czuję wtedy w sobie wewnętrzną siłę, żeby żyć. Najczęściej takie bezczelne szczęście (nawet teraz, kiedy to piszę, słucham antologii openingów z anime i mam to uczucie.) Niezwykłość polega jednak na tym, że często smutne utwory wykonywane są tak, jakby kipiały wprost radością! To działa. Naprawdę. Gusta są różne; nie mogę powiedzieć, że chłonę japońską muzykę bezkrytycznie. Jedne zespoły przemawiają do kogoś bardziej, inne mniej. Ponadto, bardzo spodobały mi się japońskie ścieżki dźwiękowe do anime (zwłaszcza Naruto i Death Note). To świetna odskocznia od zachodniej papki, która mi się już dawno przejadła. Nie mogę patrzeć na hity z VIVY czy MTV, ponieważ serwowana tam muzyka zbyt często nic sobą nie reprezentuje. Oczywiście, ta obecna, gdyż żywię pewien szacunek do klasyki i lubię co niektórych zespołów posłuchać. Nie chodzi o tendencyjność, nie zrozumcie mnie źle. Ale to już było. Szkoda.

 

W ostatnim czasie, do tej listy dopisałam japońskie sztuki walki. Odkąd zaczęłam trenować aikido, zyskałam na szybkości i opanowaniu. Po treningu czuję się zrelaksowana i odciążona od intelektualnego bombardowania. Co z tego, że nie łapię wszystkiego od razu, w lot? Najważniejsze, że mam satysfakcję i zamierzam uzyskać przynajmiej 6 kyu (najniższy stopień uczniowski), a potem – kontynuować. Żeby się przekonać, trzeba spróbować. Wspaniała lekcja dyscypliny i harmonii, której dziś brakuje. Ciągle gdzieś pędzimy, wciąż gonimy. Zmieniamy się w toczące kłębki nerwów i niszczymy wszystko, co stanie nam na drodze, takie ludzkie tsunami. A ja tak nie chcę i cieszę się, że znalazłam w swoim życiu te trzy godziny harmonii. Choć ukemi czasem bolą, a waza nie zawsze wychodzą, dobrze się tam czuję. Japońskie wstawki językowe pozwalają mi wczuć się w klimat, którego czasem mi w swoim odosobnieniu brakuje. Żałuję tylko, że za parę miesięcy będę musiała opuścić sekcję, ze względu na czekające mnie studia.

 

W tym akapicie ujmę swoje drugorzędne zachwyty; nie tak istotne, jak wyżej wymienione, acz pominąć ich nie wypada. Mam na myśli tutaj sam krajobraz Japonii, sztukę (mimo wszystko, drzeworyty robią wrażenie) czy japońskie mądrości. Moja ulubiona jest autorstwa Ryūnosuke Akutagawy, który powiedział: Jeśli ktoś nie popełnia samobójstwa, nie znaczy, że wybrał życie. On tylko nie potrafi się zabić. Jest cos frapującego w japońskich baśniach, nieco innych od tych dobrze znanych. Coś niesamowitego w postępie technicznym czy japońskiej mentalności, tak odmiennej i bliskiej zarazem. Japończycy odrzucili tabu nagości, co - jak dla mnie – jest kamieniem milowym. O naturze potrafimy rozmawiać, ale tylko sztucznie. Coś zdumiewającego jest w swobodnym łączeniu elementów, z których powstaje jedyna w swoim rodzaju mozaika. Może i nie jestem otaku czy fangirl – mimo superlatyw, staram się być obiektywna – ale to nie przeszkadza mi marzyć i zagłębiać się w temat. I ta długowieczność… Po prostu – Japonię cenię… nie po przecenie – czyli upowszechnieniu tego tematu, jakie widzimy od jakiegoś czasu. To mit, że Japonia straciła na wartości poprzez swoją popularność. Każdy ma swoją indywidualną listę; każdy widzi inne walory. I choć wiem, że dla nich zawsze pozostanę gaijinem, nie przeszkadza mi to marzyć o uzyskaniu stypendium w Japonii. Takie rzeczy zarezerwowane są tylko dla najlepszych. Na pewno spróbuję, obrócę marzenia w ideały!
Kończąc swój wywód, czynię najgłębszy saikeirei, jaki jestem w stanie. Bardziej wymownie okazać szacunku po japońsku chyba się nie da.
 

 

 

 

 

 

Dorastałam w Japonii

Zuzanna Pełech 

 

Co najbardziej cenię w kulturze japońskiej? To pytanie stawało się dla mnie coraz mniej zrozumiałe, im bardziej próbowałam na nie jednoznacznie odpowiedzieć.

 

Nie jestem pewna, jak zaczęło się me zainteresowanie Japonią... Ale podejrzewam, że ciekawość została rozbudzona, gdy byłam kilkulatką, a w telewizji polskiej chętnie emitowano anime - jak chociażby "Candy, Candy.". Pamiętam popołudnia, spędzone na oglądaniu przygód tytułowej "Czarodziejki z Księżyca"... A kiedy zaczynał się odcinek "Dragon Ball", koledzy wracali z podwórka do domu. Te kreskówki rozbudzały wyobraźnię każdej i każdego z nas - w oczekiwaniu na kolejne odcinki naszych ulubionych "bajek", biegaliśmy po podwórkach, ratując świat przed złą królową Beryl, albo trenując sztuki walki. I wbrew obiegowej opinii niektórych dorosłych, że owe kreskówki uczą brutalnych zachowań, w czasie tych zabaw nikomu nie stała się krzywda.

 

Wszystko potoczyło się nadzwyczaj szybko - od oglądania anime, przeszłam do kolekcjonowania gadżetów z ulubionymi bohaterami. Były to kolorowe karteczki z notesów i wkładów do segregatora, plakaty z pierwszych w Polsce, czasopism o tematyce mangi i anime... Później przyszła pora na próby rysowania w owym stylu, który tak bardzo mnie zaintrygował. Próby, jak się okazało, niezbyt udane - nie zniechęciłam się jednak i zamiast rysować, zanurzyłam się w świat seyiuu, aktorów użyczających głosu animowanym postaciom. Byłam pełna podziwu dla talentu dorosłych kobiet, które potrafiły śpiewać głosem małych dziewczynek. Ale, po jakimś czasie, i taka wiedza przestała mi wystarczać - zaczęłam zadawać sobie pytania, jak to jest, mieszkać w egzotycznym kraju, o którym słyszałam dotąd jedynie na kilku lekcjach historii.

 

Coraz częściej sięgałam po azjatyckie (nie tylko japońskie) filmy, książki i muzykę. Interesowałam się mitologią i historią tego kraju. W nieznanych dotąd dziełach, odnajdowałam elementy, które inspirowały europejskich twórców - to sprawiło, że jeszcze z większą chęcią poznawałam dorobek kulturowy także i Europy. Owoce pracy artystów obu kontynentów są równie wartościowe i dopełniają się: to wspaniałe, że Puccini stworzył "Madame Butterfly", a Miyazaki czytywał Exupéry'ego. Każdego dnia, moja wiedza na temat Japonii była coraz większa - a przy tym, czułam mocniejszą więź ze spuścizną kulturową mych europejskich przodków. Obie cywilizacje jawiły się jako zgoła odmienne ale posiadały wiele wspólnych elementów.

 

Nigdy nie zdołam zgłębić całego bogactwa kulturowego danego państwa... Pozostaje mi poznawać je, krok po kroku - i zachwycać się różnorodnością, która rozbudza w nas ciekawość. A ta ciekawość rośnie w miarę, jak odkrywam kolejne niespodzianki odległych kultur. Mimo, że nie urodziłam się w Japonii, dorastałam w niej. Dojrzewałam do bycia człowiekiem, który zna i kocha kulturę kontynentu, z którego pochodzi, jednocześnie podziwiając i akceptując inny świat niż ten, który go dotąd otaczał. Nie umiem udzielić odpowiedzi na pytanie: "Co najbardziej cenię w kulturze japońskiej?" - tak samo, jak nie znam odpowiedzi na pytanie "Co najbardziej cenię w kulturze europejskiej?". Z obydwu czerpię to, co mają najlepszego do zaoferowania i są one dla mnie nierozłączne.
 

 

 

©Justyna Białogłowicz