W ramach nowego wywrotowego projektu „Rewolucje wewnętrzne” mającego m.in. na celu przyjrzenie się twórczości artystów wystawiających reprodukcje i fotografie swoich dzieł i dziełek w naszej serwisowej Galerii, prezentujemy dziś Loobeensky
– artystkę zauważoną i docenioną wyróżnieniem „praca miesiąca” przez moderatora Galerii – Grzegorza Cezarego Skwarlińskiego za pracę z dziedziny hand-made, ale i autorkę bardzo ciekawych tekstów krytycznoliterackich ostatnio publikowanych na głównej stronie naszej witryny. Panie i Panowie, Drodzy Wywrotowicze, oto Loobeensky Super Star!
Redakcja
*
Niby oczywiste, ale mimo wszystko napiszę: to nie będzie żadna obiektywna prawda, której nie ma. To będzie garstka moich wyobrażeń na swój temat, a także na temat mojej (i nie tylko) sztuki. Nie wiem, od czego zacząć, więc może zacznę od środka…
Mam 22 lata i jestem idiotą [podkr. – Redakcja], ale to standard. Jestem studentem filologii polskiej. Jestem także człowiekiem od paradoksów – robię wiele, chociaż nie wierzę, by taka wszechstronność popłacała. Szyję więc, fotografuję, rysuję, zdarzało mi się rzeźbić, grać na tym i tamtym, pisać, i tak dalej, i tak dalej. Najbardziej interesują mnie finezyjne, piękne, kompletnie bezużyteczne bzdury. Są ciekawe dopóki wiem, że nie m u s z ę ich znać. Pod naporem konieczności i musu staję się obrzydliwym pragmatykiem. Nie ufam ludziom, ani ich motywacjom. To chyba tyle. Aha, uwielbiam gry komputerowe.
Trochę cyferek dla fanów cyferek: fotografuję od 2003, czyli nie jakoś imponująco długo, ale i nie krótko (właściwie, gdybym była wystarczająco głupia, mogłabym używać tego jako argumentu w sporach. Pewnie pobiłabym erystycznie niejedną wystawę w MDK), rysuję jeszcze dłużej (za to rzadziej), szyję od września 2009; kilka miesięcy po swoim nitczano-igielnym debiucie stworzyłam coś, co można nazwać marką: Loobeensky Filtz Productions. Potem zaczęłam współpracować z jedną galerią, kilka tygodni później z drugą. Właściwie to w tym momencie ma swój początek sprzedaż mojego rękodzieła i jego promocja w ponad dziesięciu miejscach, zarówno w Internecie (Pakamera,
DECObazaar, Wylęgarnia, Filuteria, Eclect i inne), jak i w świecie realnym: w Warszawie (Las Rąk, DADA) i we Wrocławiu (Ashama). W 2010 roku wzięłam, wraz ze swoimi broszkami, udział w wystawie HandmadePOLAND w Barcelonie; pojawiłam się też (w ramach stoiska Filuterii) na Silos Falami Feście w Katowicach.
Koniec cyferek i wyliczanek. Teraz będzie o sztuce.
Czasami miewam bardzo jasny i chwilami „faszystowsko” pewny obraz tego, co jest dla mnie sztuką, a co nią nie jest, chociaż sama wolę to nazywać świadomością tego, w czym chcę brać udział i w czym widzę głębszy sens. Nie dostrzegam go w realizmie rodem z krainy gipsowego Papieża na meblościance, w przerysowywaniu nieswoich fotografii, czy wszelakim naśladownictwie. Na-śla-do-wni-ctwo! Nie wyobrażam sobie, jak można zadowalać się naśladowaniem i dążeniem do uzyskania możliwie dokładnej repliki pierwowzoru, gdy można tworzyć. To jest więc to, z czym nie chcę mieć nic wspólnego. Nie wiem, czy nie mam. Nie chcę mieć. Niech inni sobie mają za mnie. Z fotografią fashion (zwaną dalej po prostu 'fashion') też nie*. Z „rękodziełem”, montowanym naprędce z prefabrykatów – również. Ale jest coś gorszego, niż to. Bardziej beznadziejnego, niż moda, landszafty i gotowizna razem wzięte. K o n s t r u k t y w n a k r y t y k a.
Inspiracje, inspiracje... To może zabrzmieć zabawnie, megalomańsko i z kosmosu, ale usilnie staram się nie inspirować, na ile tylko mogę. Ze skutkiem średnim. Znaczy to mniej więcej tyle, że nie bywam i nie oglądam za dużo, głównie z obawy przed niezamierzonym wzorowaniem się, które bardzo gładko potrafi się maskować i przebierać w piórka własnego pomysłu. Mimo to mam ulubionych artystów - Basquiat, Schostok, tacy modni, od innych modnych odróżniający się tym, że mają talent. Z bardziej klasycznych - św. Picasso. Oprócz tego odlatuję przy sztuce średniowiecznej, więc wszystko jest ze sobą dość mocno powiązane estetycznie. W dziedzinie fotografii buduję ołtarzyki Erwittowi oraz Halsmannowi, lubię bardzo błyskotliwe narracje i koncepty nie do końca serio. Rzygam na widok (większości) fashion (Nie wiem, czy już mówiłam. Mówiłam?), a pejzaże to dla mnie co najwyżej ładne, nudnawe obrazki. Bełty w kolorze wyblakłej pasteli, jeżeli wiedzą Państwo, co mam na myśli.
Zostaje jeszcze litera: Flaubert, Nabokov, Proust, Tuwim, z zajęć z literatury XVI i XVII wieku został mi sentyment do utworów sowizdrzalskich. Lubię też czytać głupie książki, które próbują sprowadzić ludzi do przypadków statystycznych, na przykład: „Socjologiczna teoria tego i tamtego”, albo „Dlaczego każdy w społeczeństwie musi to lub tamto” lub „50 rzeczy, które obowiązują wszystkich”. O muzyce nie będę pisać; jak każdy idiota, mogłabym wymieniać w nieskończoność. To jest to z czym się stykam i co mnie kształtuje. Mnie, więc i w jakimś stopniu moją sztukę. Pardon, moje broszki.
Dziękuję za uwagę.
Loobeensky
*O fashionie miło i bardzo składnie wypowiedział się Erwitt:
-What do you think about fashion photography?
-It's the simplest-minded photography of all. I loathe the mystique that surrounds it - all those silly people taking silly pictures. The most necessary attribute of a fashion photographer is to be an excellent salesman. He is essentially taking identification photographs of women who've been carefully prepared by great designers, hairdressers and the finest make-up artists. Then the fashion photographer comes along with his wind machines and motor drives and records the models. They're not doing much, but they have to pretend they are. It's quite enterprising in a way. I'm not against people making a living by taking fashion pictures - or passport photographs - but I'm against the pretension that goes with it, although from a marketing viewpoint I suppose it's necessary. Without all that mystique they probably wouldn't earn anything!
Link do konta Autorki na Wywrocie:
http://www.wywrota.pl/ludzie/loobeensky