Beksiński po robocie.

Jan Sebastian Wieczorek
Jan Sebastian Wieczorek
Kategoria sztuka · 4 maja 2009

 

Beksiński po robocie.

(Wywiad z Piotrem Dmochowskim przyjacielem, propagatorem i wielkim entuzjastą Z.Beksińskiego)

 

 

Jan Wieczorek/ - Szanowny Panie Piotrze Pragnę Panu zadać szereg pytań dotyczących naszego polskiego wybitnego malarza jakim był Zdzisław Beksiński, jednak na wstępie bardzo proszę, aby przedstawił nam Pan swoją równie ciekawą sylwetkę.

 

 

Piotr Dmochowski/ -Nazywam się Piotr Dmochowski. Urodziłem się w Warszawie w 1942 roku. Pochodzę z rodziny inteligenckiej. Mój ojciec był profesorem biochemii na Uniwersytecie łódzkim, a matka pisarka katolicką. Po czwartym roku studiów prawniczych w Warszawie wyemigrowałem do Francji. Tu powtórnie zrobiłem studia i poświęciłem się karierze naukowej na jednym z paryskich uniwersytetów. Nie mam dzieci, co jest o tyle istotne, że tym samym nie mam spadkobierców dla całej kolekcji dziel sztuki, jaką wraz z żona Anną zebrałem w ciągu całego życia.

 

Od 1983 roku związałem się ze Zdzisławem Beksińskim umową, której celem miała być popularyzacja jego malarstwa we Francji.

 

Od tego czasu, choć z kilkuletnią przerwa staram się sprostać temu zadaniu. W tym celu nie tylko wielokrotnie wystawiałem prace Beksińskiego w rożnych miejscach we Francji, Belgii i Niemczech, ale również otworzyłem w Paryżu moją własną galerie nazywającą się „Galerie Dmochowski, musée-galerie de Beksiński” i trwającą od 1990 roku do 1996 roku.

Jeszcze przed śmiercią Beksińskiego zorganizowałem szereg jego wystaw w Polsce oraz wydałem książkę pod tytułem „Zmagania o Beksińskiego”, która relacjonuje moje wysiłki we Francji by upowszechnić dzieło tego wielkiego człowieka.

 

W 2003 roku otworzyłem wirtualna galerie sztuki w Internecie pod nazwą „Dmochowski Gallery”

( www.dmochowskigallery.net ) gdzie pokazuję systematycznie prace Beksińskiego, a obok nich prace rożnych innych artystów, którzy w jakiś tam sposób moim zdaniem mają estetyczny związek z nim.

 

 

J W/ -Panie Piotrze proszę powiedzieć jak Pan prywatnie widzi dzieło Z.Beksińskiego, jakie impulsy czy estetyczne wartości, być może nie uświadomione przekazy spowodowały, że Beksiński jest przygodą Pańskiego życia?

 

Piotr Dmochowski/ -Trudno mi na to odpowiedzieć, bo tak jak Beksiński wywalał wszystko, co się działo w jego podświadomości na wierzch malując, tak ja w podświadomości musiałbym szukać przyczyn mojej fascynacji dla jego sztuki. W każdym razie wrażenie, jakie wywarły na mnie jego obrazy, gdy po raz pierwszy się z nimi zetknąłem nie minęło nigdy i trwa równie mocne do dziś dnia. Przed godziną wyszedłem z Luwru gdzie poszedłem zobaczyć pewnego artystę współczesnego, którego tam pokazują. Skorzystałem z okazji, by pooglądać obrazy „wielkich mistrzów”, które zresztą znam od dawna. Ani jeden, dosłownie ani jeden mnie nie urzekł, a przecież te obrazy uważane są za arcydzieła. Natomiast po powrocie do domu z niezmiennym zachwytem oglądałem dziś cały wieczór obrazy Beksińskiego, które, są zawieszone na moich ścianach.

 

JW./ - Zdzisław Beksiński był introwertykiem, ciężka „czarna robota” pewnie potęgowała jego „izolację” ze światem rzeczywistym, który jak często malarz stwierdzał nie pociągał go na tyle, aby dawać temu wyraz w swojej twórczości. Czy nazwałby Pan wobec tego Beksińskiego surrealistą; jakby Pan zakwalifikował jego sposób malowania? Czy są przesłanki do tego, aby przypisywać Beksińskiego do jakiegoś konkretnego kierunku? Czy jego wyłaniającą się z głębin podświadomości sztukę, można „nazwać” sztuką „automatyczną”, kiedy to ręka malarza, poety lub innego artysty prowadzi konteksty bez głębszej uświadomionej analizy?

 

Piotr Dmochowski/ - Beksińskiego nie potrafiłbym zaliczyć do żadnego gatunku. Oczywiście najbliższy jest malarstwu fantastycznemu, ale to tylko powinowactwo powierzchowne. Nie jest to też surrealizm taki jak u Salwadora Daliego, Maxa Ernsta czy André Bretona, bo tu nie ma niczego założonego z góry, iż ma to być transpozycja luźnych sennych skojarzeń. Wydaje mi się, że jedynie głęboka psychoanaliza mogłaby odpowiedzieć skąd to pochodzi, bo żaden kierunek sztuki nie był dla Beksińskiego wzorem i do nikogo w swojej twórczości nie nawiązywał. On malował to, co mu samo wychodziło spod pędzla. A na dodatek nie chciał analizować tego skąd, to pochodzi i do czego to można byłoby porównać, bo sądził, że to tylko by hamowało jego swobodną wyobraźnię.

Jak słusznie kiedyś powiedział: „To nie ja maluje, to się mnie maluje”.

 

 

JW./ - Czy mógłby Pan przedstawić czytelnikowi na podstawie częstych kontaktów z malarzem tło kulturowe, w jakim wyrastał, żył i tworzył Z.Beksiński. - Rys artysty, żyjącego w surrealistycznym kraju, jakim był PRL (może jakaś anegdota), jego wcześniejsze zmagania zawodowe edukacja, praca, projekty autobusów w Autosanie, klimat małego miasteczka na południowym wschodzie Polski. (osobiście niegdyś w tym rejonie fotografowałem oryginalny cmentarz, podobne transpozycje zauważam w obrazach Beksińskiego) i wreszcie okres życia w Warszawie, kiedy, to artysta tworzył w jednym z mieszkań wielkiego blokowiska; aż ciśnie się do głowy cytat z F. Dostojewskiego: ”Niskie powały i ciasne pokoje dławią duszę i umysł” (Zbrodnia i Kara). - Niekiedy urbaniści są świadomi, że mogą manipulować w ten sposób ludzkim spojrzeniem na świat. W czasie komunizmu system budował np. w blokach zaślepione małe kuchnie, było to powodowane m.in. tym, żeby ludzie zaprzestali wrodzonych nawyków i zaczęli jadać w stołówkach zakładowych czy barach mlecznych, gdzie była większa kontrola państwa nad nimi. Więc pytanie o rys kulturowy?

 

 

Piotr Dmochowski/ - Beksiński był zawsze samotnikiem, który ani z ludźmi ani z trendami kulturalnym się nie łączył. Miał małą grupę przyjaciół, z którymi lubił rozmawiać, ale nie mieszał się ani do życia politycznego ani do życia kulturalnego. Jego własna żona wystarczała mu zupełnie jako cały świat. Toteż prawie wcale nie wychodził ze swego maleńkiego mieszkania i choć narzekał stale na ciasnotę to tam czul się najlepiej i najbezpieczniej. Ironia chciała, że właśnie w tym bezpiecznym gnieździe, które nareszcie poszerzył, tak, iż można się było w nim swobodnie poruszać i które obwarował domofonem, kamerą przed wejściem i opancerzonymi drzwiami wejściowymi zginął tragicznie.

 

Poglądy polityczne miał bardzo niewyraźne. Pogardzał komunizmem, ale nie chwalił żadnego ustroju i widział ich wszystkich wady. Nie udzielał się publicznie, a jedynie czytał gazety i oglądał telewizję. Z tym, że oglądał nie informacje telewizyjne a raczej głupie amerykańskie filmy, przy których nie musiał się ani skupiać ani niczego analizować. Nigdy nie udało mi się go wyciągnąć na obiad do jakiejś restauracji i tylko dwukrotnie poszedł ze mną do Muzeum Narodowego gdzie, jak twierdził, nigdy przedtem nie był.

 

Mimo iż odcięty od świata, był to człowiek o niezwykłym umyśle, znakomitej pamięci i wielkim oczytaniu. Za młodu pasjonował się ciemną magią, szamanami, tarotem, naukami dalekiego wschodu również i psychoanalizą, psychiatrią oraz psychologią. Był w tych dziedzinach nie do pobicia i potrafił o nich mówić nie tylko w szalenie interesujący sposób, ale i z wielkim znawstwem.

 

Gdy mówił, uśmiechał się bardzo często i żartował wzbudzając u słuchaczy homeryckie wybuchy śmiechu, bo był wyjątkowo dowcipny.

 

 

J.W./ - Proszę przybliżyć historię promocji Beksińskiego podczas pierwszej wystawy i jak to się skończyło dla Pana jako miłośnika sztuki. Ile trwały przygotowania, jak wystawa była przyjęta, jakie miał Pan wyobrażenia o promowaniu polskiego artysty w świecie zachodnim, jak patrzył na to sam malarz?

 

 

Piotr Dmochowski/ - Zabierając się do promocji Beksińskiego nie miałem najmniejszego pojęcia jak się to robi i na czym to polega. Byłem tylko święcie przekonany, że znalazłem największy diament na świecie i że każdy oczywiście, kto to zobaczy wybuchnie zachwytem. Cala sprawa wydawała mi się ewidentna i nie miałem cienia wątpliwości, że świat wstanie z krzeseł i zacznie nam bić brawo.

Toteż pierwszą wystawę organizowałem z wielkim rozmachem i starannością zadłużając się w banku z każdym dniem bardziej. A to katalog, a to ramy jak najwspanialsze, a to reklama w pismach artystycznych, a to specjalne światła w galerii etc., etc. Przez prawie dwa lata przygotowywałem tę wystawę zważając na każdy detal i podpatrując jak to robią muzea i galerie.

Na koniec wystawiłem tak absurdalnie wysokie ceny na kilka zaledwie obrazów (inne wyłączyłem ze sprzedaży, bo chciałem je sobie zatrzymać), że nikt niczego nie kupił, a ja obudziłem się z mego snu „z ręką w nocniku”. Po prostu pozostałem bez grosza i z ponad milionem franków długów w banku.

 

Na tę klęskę Beksiński zareagował bardzo nieprzychylnie, bo sądził, że ona go tylko ośmieszyła w Polsce. Sądził też, że ja natychmiast zrezygnuje z przedsięwzięcia i że tym samym on odzyska wolność. Otóż, ja nie dałem za wygraną, co go tylko poirytowało, bo miał już dość wysłuchiwania ode mnie jak to we Francji na niego wybrzydzają i jak to znowu narażam go na śmieszność proponując jego prace tutejszym muzeom sztuki nowoczesnej. Miał on, bowiem ogromną dozę realizmu i jasności spojrzenia, której ja nie miałem i wiedział, że jego malarstwo nie może się podobać tym, którzy decydują o zachodnio europejskiej kulturze, tym, którzy wychowali się na Picasso czy na Matisie. Dlatego też do końca życia nie wierzył, że mi cokolwiek, z moich stale ponawianych prób wyjdzie i to do tego stopnia, że cały swój dorobek zostawił swej małej mieścinie, Sanokowi, gdzie się urodził 24 II 1929 roku, a nie mnie, ani żadnemu większemu muzeum. Do końca był sceptyczny i nie wierzył, że komukolwiek uda się go uczynić WIELKIM MALARZEM znanym na cały świat. Wolał małe, ale pewne i to właśnie zapewniał mu Sanok.

 

Nie podejrzewał jednak wielkiej mocy Internetu. O ile żadne francuskie muzeum nie chciało palcem kiwnąć, by go dać poznać tysiącom ludzi, o tyle zrobił to Internet. Dziś, dzięki mojej stronie internetowej, jak również dzięki dziesiątkom innych stron internetowych, które pokazują jego prace Beksiński jest znany na całym świecie i to lepiej niż byłby wystawiony w Luwrze.

 

 

J.W./ - Dlaczego, to, co wydaje się nam za bezdyskusyjnie reprezentatywne jako nośnik polskiej kultury, myślę o obrazach Beksińskiego, nie może zdobyć należytego uznania w świecie? Współczesne galerie na świecie nie zabiegają o obrazy Beksińskiego, jak Pan uważa, dlaczego tak się dzieje? Czy to kwestia mody czy raczej aury po „Beksińskim”, z którego zrobiono za sprawą pop-kultury np.:„horrorystę” szkodząc mu tym samym?

 

 

Piotr Dmochowski/ -Tak naprawdę, to mogę się tego tylko domyślać, bo jeśli Pan czytał moja książkę „Zmagania o Beksińskiego”, to Pan wie, że choć napisałem do DZIESIĄTEK galerii na świecie i nie dostałem ŻADNEJ, nawet odmownej odpowiedzi. Natomiast kilka galerii belgijskich amerykańskich i francuskich odwiedziłem sam i tam w rozmowie dostałem fragmenty odpowiedzi, które później posklejałem w całość.

Tak wiec zarzucano mu: „tani horror”, zarzucano mu zbyt staranny warsztat, zarzucano mu „anegdotyczność”, zarzucano mu, że przypomina denne okładki książek „science fiction” płodzone głównie przez Siudmaka, zarzucano mu, że tak już malowano dawniej i nie ma, co do tego wracać, zarzucano mu, że tego nikt nie kupi, bo to tchnie śmiercią i straszy i wreszcie zarzucano mu (i tu się godzę), że go nie ma na miejscu tak, by sobie wytworzyć tu (w Paryżu) grupę przyjaciół i żeby ci przyjaciele promowali go ze swej strony, żeby pozbył się swego chorobliwego lęku przed światem, zaczął sam podróżować i nauczył się obcych języków, by pisał, dawał wywiady nie tylko polskiej prasie, ale i prasie poza granicami... I tak dalej.

 

Wydaje mi się jednak, że główną przyczyną było przekonanie bez wyjątku galerii, że nie będą miały z Beksińskiego pieniędzy, ponieważ jego obrazów nikt nie kupi, bo tak straszą. Otóż galerie nie są po to, by promować trudnych artystów, a po to by zarabiać pieniądze. To prawda oni wszyscy absolutnie nie wierzyli, że na obrazach Beksińskiego będzie można zarobić pieniądze.

 

Jest taki rozdział w mojej książce „Zmagania o Beksińskiego”, w którym relacjonuje prawie słowo w słowo spotkanie i rozmowę z właścicielem pewnej dużej galerii paryskiej. Dobrze byłoby, żeby czytelnik z tym się zaznajomił, można tam znaleźć echo tych wszystkich zarzutów, które przed chwilą wyliczyłem, a które porobił obrazom Beksińskiego ( trzy dzieła przyniosłem ze sobą na spotkanie) ów właściciel galerii.

 

Gdy już wybudowałem w Paryżu moją własną galerie, udało mi się sprzedać Japończykom 59 obrazów Beksinskiego za milion dolarów. Wówczas, przez przypadek, powtórnie spotkałem  owego właściciela galerii. Pochwaliłem się przed nim sprzedażą i przypomniałem mu jak odradzał mi zajmowanie się tym artystą „bo nigdy nie uda się Panu go sprzedać”. Był mocno zażenowany, gęsto się tłumaczył, że tak naprawdę, to on wierzył, że to się sprzeda tylko, że niedokładnie się wyraził etc.

 

Tak naprawdę, to tylko ja wierzyłem, że to się kiedyś będzie sprzedawało lepiej niż Picasso. I tak samo jestem o tym dzisiaj przekonany, jednak, to stanie się dopiero za wiele, wiele dziesiątków lat, gdy wiele się jeszcze wydarzy na świecie i ów „horror” Beksińskiego znajdzie swe historyczne uzasadnienie. Wtedy ludzie docenią jego prace i będą się o te obrazy - przedstawienia bili.

 

 

 

 

 

 

J.W./ - Czy Beksiński na fali mody, na neospirytzym w kulturze może zyskać czy Pana zdaniem stracić?

 

Piotr Dmochowski/ - Jakie są powody czyjegoś sukcesu można (i to bardzo w przybliżeniu) odpowiedzieć tylko post factum. Jest tyle parametrów, z których składa się powodzenie, sława, owczy pęd publiczności i renoma wielkości wśród elit, że nie sposób z góry przewidzieć, który z tych parametrów lub zespołu parametrów wypali.

 

Pewnym jest ze Beksińskiego lubi młodzież. Ale czy jest to związane z jak Pan to nazywa, neospirytyzmem, czy tez modą na „gotyk” i muzykę heavy metal, nie wiem? Pewnym jest, że ci ludzie lubią Beksińskiego i najlepszym tego dowodem jest ilość wizyt, jakie składają mi codziennie czytelnicy pisma „Tatuaż”, które kiedyś zrobiło ze mną wywiad i opublikowało adres mojej strony internetowej.

 

Tą fascynacją młodzieży kieruje, jak mi się wydaje, pewien jej swoisty stosunek zarówno do śmierci jak i do niezwykłości.

 

W każdym jednak razie, jak to już napisałem kilka lat temu komuś, kto mi zadał podobne do pańskiego pytania; wydaje mi się, że o ile sprawdzą się prognozy naukowców zapowiadających nam kataklizm środowiskowy, a w związku z tym nieuniknione wojny, głód, zagładę i miliony trupów (a ja w to wierze i nie mam wątpliwości, że tak to właśnie się odbędzie), to Beksiński (o ile jeszcze w ogóle będzie kogoś wówczas interesowała sztuka) stanie się uosobieniem wizjonera, który, to wszystko przeczuł. Tak było ze słynnym obrazem Edvarda Muncha pt.: „Krzyk”. Po Oświęcimiu i horrorach Drugiej Wojny Światowej, ten obraz i jego autor stali się niezwykle sławni, ponieważ postać na tym obrazie ubrana jest w pasiaki.

 

Jeśli chodzi o odbiór Beksińskiego, osobiście prócz niezwykłego wrażenia piękna i uznania dla warsztatu, dopatruje się w tym malarstwie dwóch rzeczy: fascynacji śmiercią i katastrofizmu.

 

Sam Beksiński niczego programowo nie robił i o tym wszystkim świadomie nie myślał, a nawet irytował się, gdy tego się dopatrywano w jego obrazach. On, jak pisałem, nie malował, a jemu SIĘ MALOWAŁO. Ale w jego podświadomości, jestem tego pewien, działały takie właśnie mechanizmy i takie same lęki i fascynacje zagładą, śmiercią, katastrofą i zniszczeniem. Beksiński powiadał, że malowanie tego, co malował jest dla niego „bardziej atrakcyjne”, niż malowanie ładnych pejzaży. Ale ta „atrakcyjność” wynikała u niego właśnie z tych pokładów podświadomych lęków przed śmiercią, obaw przed unicestwieniem, a jednocześnie fascynacja nimi. Beksiński był katastrofistą z charakteru. I ci, którzy w głębi serca są tacy sami, a jest to częste u młodzieży, w jego obrazach znajdują ilustracje tego, co się dzieje w ich własnych podświadomych lękach przed śmiercią, i jednoczesnym jej samobójczym pragnieniu.

 

J.W./ - Zdecydował się Pan robić ze swojej strony wszystko, aby dzieło Beksińskiego zostało odpowiednio na poziomie rozpropagowane również i w Internecie. Ma Pan Galerię internetową  http://www.dmochowskigallery.net/ poświęconą Beksińskiemu, w której jest niemal kopalnia wiedzy o malarzu, zdjęcia, filmy, fonoteka, ma Pan w zamiarze windować to wszystko na wyższy poziom?

 

            Piotr Dmochowski/ - Jak już pisałem w blogu mojej galerii wezwania typu „Miłośnicy Beksińskiego z wszystkich krajów, łączcie się” i zachęcałem ich do przekazywania sobie nawzajem informacji o istnieniu mojej strony. Ale i bez tego owa informacja idzie swoją drogą poprzez wiele cudzych stron internetowych, które doradzają swojej publiczności udanie się pod mój adres.

Ten adres niedługo będzie uproszczony, a droga do niego ułatwiona. Bowiem stwierdziłem, że wielu moich gości, nie wiele się interesuje innymi twórcami, których czasem pokazuje i chciałoby natychmiast dotrzeć do Beksinskiego. Dlatego też za kilka tygodni, w łonie mojej galerii będzie stworzona druga galeria, wyłącznie poświecona Beksińskiemu. Będą tam jego wystawy, które w przeszłości pokazałem na mojej stronie, dokumenty filmowe, audio i biblioteka z dokumentami jego dotyczącymi.

Ma to szczególnie służyć Japończykom i innym Azjatom, którzy nie rozumieją znaków europejskiego alfabetu i wchodząc na moja stronę nie umieją się w jej strukturze rozpoznać. Chcą oni dotrzeć do Beksińskiego a nie wiedzą, co poszczególne hasła mówią. Tak wiec zaraz po haśle „JĘZYKI” będzie znajdowało się hasło „BEKSIŃSKI”, w które będzie wystarczało kliknąć, by od razu odnaleźć wszystkie wystawy, które mu poświęciłem i całą dokumentację, która jego osoby dotyczy, a która na razie znajduje się w rożnych miejscach mojej galerii.

 

Ta wyłącznie jego galeria w mojej „dmochowskigallery.net” będzie stale powiększana i wzbogacana, bo choć już teraz zwiera około osiemdziesięciu godzin nagranych rozmów z nim, kilkanaście filmów i migawek filmowych, trzy tomy mojej korespondencji z Mistrzem, moją książkę o nim, „Zmagania o Beksińskiego” oraz dokumentacje dotyczącą moich prób rozpowszechnienia jego geniuszu, to i tak jest jeszcze wiele elementów, które posiadam, a które z czasem będą dodawane, tak by na koniec w pełni przedstawić obraz jego postaci.

 

Może kiedyś, gdy uśmiechnie się do mnie fortuna, uda mi się przetłumaczyć wszystkie książki i dokumenty na angielski, bo większość gości, którzy mnie odwiedzają posługuje się tym językiem. No, ale to jeszcze jest w sferze marzeń.

 

 

J.W./ - Panie Piotrze może na koniec jakieś Pana wolne stwierdzenia.

 

 

Piotr Dmochowski/ - Co do Beksińskiego, to raz mu się malowało dobrze, a raz źle. Nigdy zasiadając do sztalug nie wiedział czy coś z tego wyjdzie, czy też będzie to tylko bohomaz. Był trzeźwym i zdolnym do obiektywności człowiekiem, który zaraz po namalowaniu wiedział czy obraz się udał czy nie.

 

A sprzedawał większość swych prac dla pieniędzy, bo z tego żył. Gdyby jednak miął inne źródło dochodu, to prawdopodobnie nie sprzedałby niczego, bo lubił swoje obrazy i najlepiej czul się w ich otoczeniu. Oczywiście, gdy mu ktoś zaświecił dużym plikiem banknotów, to brała w nim gore chęć zysku. Lecz na ogół nie o wielki zysk mu chodziło, gdy sprzedawał swoje prace, a o zdobycie takich pieniędzy, które by mu pozwoliły o pieniądzach zapomnieć i swobodnie sobie malować. Malowanie było jego życiową pasją. O sławie oczywiście marzył, ale o tej wielkiej, takiej jak zdarzyła się np. P. Picasso.

Dobrze jednak wiedział, że taka sława wynika raz na wiek ze zbiegu dziesiątków, jeśli nie setek okoliczności i że takie prezenty zdarzają się równie rzadko jak zdarza się wygranie głównej wygranej w „Eurmiliony”. A z małą sławą byłoby wprawdzie jemu przyjemnie, ale nie był gotów walczyć o nią  i w znoju ją zdobywać. Najlepszym dowodem na to był fakt, że jeśli ktoś; tak jak przykładowo ja Piotr Dmochowski, ganiał za jego sprawami, by nadać mu rozgłosu i uczynić go sławnym, to nigdy nie powiedział mu nawet najbanalniejszego „dziękuje”. Bo choć z lekka go łechtała - mała sława, to z drugiej strony go krępowała i przeszkadzała w pracy. A to dla tego, że zmuszała malarza do wynajdowania stale czegoś nowego, tylko po to by nie zawieść swych fanów. Toteż z wystawy na wystawę Bekiśński zmuszony był (lub raczej czul się zmuszony) do „strzelania czymś nowym”. No i wreszcie nie cierpiał być zauważanym na ulicy. To, co innych wprawia w stan euforii, to znaczy odwracające się w jego stronę wszystkie twarze gdziekolwiek byłby się znalazł, było dla niego krępujące. Był, to człowiek bardzo nieśmiały, a sława wymaga mocnych nerwów i wielkiej pewności siebie, których cech Beksiński mimo talentu nie posiadał.

 

Co do malowania na zamówienie, to zrobił to tylko raz w życiu, na moja prośbę i to po wielu, wielu naciskach. Zgodził się więc malować prze cztery lata cztery obrazy rocznie, bez czaszek, kości i trupów, tak by pomóc mi w sprzedaży, gdyż ryłem w tym czasie finansowo nosem o ziemie. Miały, te obrazy być opłacone (o ile pamiętam) 1200 dolarów każdy, zamiast umówionych 1000 $, tyle kosztowały wszystkie inne obrazy, które od niego nabywałem. Lecz malowanie pod zamówienie, Beksińskiemu było wstrętne, tak że odpędzlował od razu wszystkich 16, by mieć spokój. Są to obrazy, które oznakowane są z tyłu literą Z i cyfrą od 1 do 16. („Z” jak „zamówienie”). Z tych 16 tylko dwa były dobre i jeden znośny. Reszta była denna, tak, iż ze złości zagroziłem mu że zapłacę mu za nie tylko zwykłą cenę 1000 dolarów od sztuki, a nie cenę podwyższoną do 1200 $, na jaką się umówiliśmy, co do tej wyjątkowej serii. Oczywiście w końcu zapłaciłem tyle ile żądał, ale od tego czasu nawet nie wspominałem mu o malowaniu na zamówienie, bo wiedziałem, że byłby mnie pchnął nożem gdybym znów nalegał.

 

J.W./ - Serdecznie Dziękuję za udzielony wywiad i za udostępnienie zdjęć obrazów Zdzisława Beksińskiego na potrzeby tego wywiadu.

 

 

 

 

Linki Dmochowski Gallery :

http://www.dmochowskigallery.net/index.html

http://www.polishartworld.com/galleries.php?lang=pl&gId=51

 

 

www.wieczorek.doop.pl