Beksiński
po robocie.
(Wywiad z Piotrem Dmochowskim przyjacielem, propagatorem i wielkim entuzjastą Z.Beksińskiego)
Jan
Wieczorek/ - Szanowny Panie Piotrze Pragnę Panu
zadać szereg pytań dotyczących naszego polskiego wybitnego malarza jakim był
Zdzisław Beksiński, jednak na wstępie bardzo proszę, aby przedstawił nam Pan
swoją równie ciekawą sylwetkę.
Piotr
Dmochowski/ -Nazywam się Piotr Dmochowski. Urodziłem się w Warszawie w 1942
roku. Pochodzę z rodziny inteligenckiej. Mój ojciec był profesorem biochemii na
Uniwersytecie łódzkim, a matka pisarka katolicką. Po czwartym roku studiów
prawniczych w Warszawie wyemigrowałem do Francji. Tu powtórnie zrobiłem studia
i poświęciłem się karierze naukowej na jednym z paryskich uniwersytetów. Nie
mam dzieci, co jest o tyle istotne, że tym samym nie mam spadkobierców dla
całej kolekcji dziel sztuki, jaką wraz z żona Anną zebrałem
w ciągu całego życia.
Od 1983 roku związałem się ze Zdzisławem
Beksińskim umową, której celem miała być popularyzacja jego malarstwa we
Francji.
Od tego czasu, choć z kilkuletnią przerwa
staram się sprostać temu zadaniu. W tym celu nie tylko wielokrotnie wystawiałem
prace Beksińskiego w rożnych miejscach we Francji, Belgii i Niemczech, ale
również otworzyłem w Paryżu moją własną galerie nazywającą się „Galerie Dmochowski, musée-galerie de Beksiński” i
trwającą od 1990 roku do 1996 roku.
Jeszcze przed śmiercią Beksińskiego
zorganizowałem szereg jego wystaw w Polsce oraz wydałem książkę pod tytułem
„Zmagania o Beksińskiego”, która relacjonuje moje wysiłki we Francji by
upowszechnić dzieło tego wielkiego człowieka.
W 2003 roku otworzyłem wirtualna galerie
sztuki w Internecie pod nazwą „Dmochowski Gallery”
( www.dmochowskigallery.net
) gdzie pokazuję
systematycznie prace Beksińskiego, a obok nich prace rożnych innych artystów,
którzy w jakiś tam sposób moim zdaniem mają estetyczny związek z nim.
J W/ -Panie Piotrze proszę powiedzieć jak Pan prywatnie widzi dzieło Z.Beksińskiego, jakie impulsy czy estetyczne wartości, być może nie uświadomione przekazy spowodowały, że Beksiński jest przygodą Pańskiego życia?
Piotr
Dmochowski/ -Trudno mi na
to odpowiedzieć, bo tak jak Beksiński wywalał wszystko, co się działo w jego
podświadomości na wierzch malując, tak ja w podświadomości musiałbym szukać
przyczyn mojej fascynacji dla jego sztuki. W każdym razie wrażenie, jakie
wywarły na mnie jego obrazy, gdy po raz pierwszy się z nimi zetknąłem nie
minęło nigdy i trwa równie mocne do dziś dnia. Przed godziną wyszedłem z Luwru
gdzie poszedłem zobaczyć pewnego artystę współczesnego, którego tam pokazują.
Skorzystałem z okazji, by pooglądać obrazy „wielkich mistrzów”, które zresztą
znam od dawna. Ani jeden, dosłownie ani jeden mnie nie urzekł, a przecież te
obrazy uważane są za arcydzieła. Natomiast po powrocie do domu z niezmiennym
zachwytem oglądałem dziś cały wieczór obrazy Beksińskiego, które, są zawieszone
na moich ścianach.
JW./ - Zdzisław Beksiński był introwertykiem, ciężka „czarna
robota” pewnie potęgowała jego „izolację” ze światem rzeczywistym, który jak
często malarz stwierdzał nie pociągał go na tyle, aby dawać temu wyraz w swojej
twórczości. Czy nazwałby Pan wobec tego Beksińskiego surrealistą; jakby Pan
zakwalifikował jego sposób malowania? Czy są przesłanki do tego, aby
przypisywać Beksińskiego do jakiegoś konkretnego kierunku? Czy jego wyłaniającą
się z głębin podświadomości sztukę, można „nazwać” sztuką „automatyczną”, kiedy
to ręka malarza, poety lub innego artysty prowadzi konteksty bez głębszej
uświadomionej analizy?
Piotr
Dmochowski/ - Beksińskiego nie potrafiłbym zaliczyć do żadnego gatunku.
Oczywiście najbliższy jest malarstwu fantastycznemu, ale to tylko powinowactwo
powierzchowne. Nie jest to też surrealizm taki jak u Salwadora Daliego, Maxa
Ernsta czy André Bretona, bo tu nie
ma niczego założonego z góry, iż ma to być transpozycja luźnych sennych
skojarzeń. Wydaje mi się, że jedynie głęboka psychoanaliza mogłaby odpowiedzieć
skąd to pochodzi, bo żaden kierunek sztuki nie był dla Beksińskiego wzorem i do
nikogo w swojej twórczości nie nawiązywał. On malował to, co mu samo wychodziło
spod pędzla. A na dodatek nie chciał analizować tego skąd, to pochodzi i do
czego to można byłoby porównać, bo sądził, że to tylko by hamowało jego swobodną
wyobraźnię.
Jak słusznie kiedyś powiedział: „To nie ja maluje, to się mnie maluje”.
JW./ - Czy mógłby Pan przedstawić czytelnikowi na podstawie
częstych kontaktów z malarzem tło kulturowe, w jakim wyrastał, żył i tworzył
Z.Beksiński. - Rys artysty, żyjącego w
surrealistycznym kraju, jakim był PRL (może jakaś anegdota), jego wcześniejsze
zmagania zawodowe edukacja, praca, projekty autobusów w Autosanie,
klimat małego miasteczka na południowym wschodzie Polski. (osobiście niegdyś w
tym rejonie fotografowałem oryginalny cmentarz, podobne transpozycje zauważam w
obrazach Beksińskiego) i wreszcie okres życia w Warszawie, kiedy, to artysta
tworzył w jednym z mieszkań wielkiego blokowiska; aż ciśnie się do głowy
cytat z F. Dostojewskiego: ”Niskie powały i ciasne pokoje dławią duszę i
umysł” (Zbrodnia i Kara). - Niekiedy urbaniści są świadomi, że mogą
manipulować w ten sposób ludzkim spojrzeniem na świat. W czasie komunizmu
system budował np. w blokach zaślepione małe kuchnie, było to powodowane m.in.
tym, żeby ludzie zaprzestali wrodzonych nawyków i zaczęli jadać w stołówkach
zakładowych czy barach mlecznych, gdzie była większa kontrola państwa nad nimi.
Więc pytanie o rys kulturowy?
Piotr
Dmochowski/ - Beksiński
był zawsze samotnikiem, który ani z ludźmi ani z trendami kulturalnym się nie
łączył. Miał małą grupę przyjaciół, z którymi lubił rozmawiać, ale nie mieszał
się ani do życia politycznego ani do życia kulturalnego. Jego własna żona
wystarczała mu zupełnie jako cały świat. Toteż prawie wcale nie wychodził ze
swego maleńkiego mieszkania i choć narzekał stale na ciasnotę to tam czul się
najlepiej i najbezpieczniej. Ironia chciała, że właśnie w tym bezpiecznym
gnieździe, które nareszcie poszerzył, tak, iż można się było w nim swobodnie
poruszać i które obwarował domofonem, kamerą przed wejściem i opancerzonymi
drzwiami wejściowymi zginął tragicznie.
Poglądy polityczne miał bardzo niewyraźne.
Pogardzał komunizmem, ale nie chwalił żadnego ustroju i widział ich wszystkich
wady. Nie udzielał się publicznie, a jedynie czytał gazety i oglądał telewizję.
Z tym, że oglądał nie informacje telewizyjne a raczej głupie amerykańskie
filmy, przy których nie musiał się ani skupiać ani niczego analizować. Nigdy
nie udało mi się go wyciągnąć na obiad do jakiejś restauracji i tylko
dwukrotnie poszedł ze mną do Muzeum Narodowego gdzie, jak twierdził, nigdy
przedtem nie był.
Mimo iż odcięty od świata, był to człowiek o
niezwykłym umyśle, znakomitej pamięci i wielkim oczytaniu. Za młodu pasjonował
się ciemną magią, szamanami, tarotem, naukami dalekiego wschodu również i
psychoanalizą, psychiatrią oraz psychologią. Był w tych dziedzinach nie do
pobicia i potrafił o nich mówić nie tylko w szalenie interesujący sposób, ale i
z wielkim znawstwem.
Gdy mówił, uśmiechał się bardzo często i
żartował wzbudzając u słuchaczy homeryckie wybuchy śmiechu, bo był wyjątkowo
dowcipny.
J.W./ - Proszę przybliżyć historię promocji Beksińskiego
podczas pierwszej wystawy i jak to się skończyło dla Pana jako miłośnika
sztuki. Ile trwały przygotowania, jak wystawa była przyjęta, jakie miał Pan
wyobrażenia o promowaniu polskiego artysty w świecie zachodnim, jak patrzył na
to sam malarz?
Piotr
Dmochowski/ - Zabierając
się do promocji Beksińskiego nie miałem najmniejszego pojęcia jak się to robi i
na czym to polega. Byłem tylko święcie przekonany, że znalazłem największy
diament na świecie i że każdy oczywiście, kto to zobaczy wybuchnie zachwytem.
Cala sprawa wydawała mi się ewidentna i nie miałem cienia wątpliwości, że świat
wstanie z krzeseł i zacznie nam bić brawo.
Toteż pierwszą wystawę organizowałem z
wielkim rozmachem i starannością zadłużając się w banku z każdym dniem
bardziej. A to katalog, a to ramy jak najwspanialsze, a to reklama w pismach
artystycznych, a to specjalne światła w galerii etc., etc. Przez prawie dwa
lata przygotowywałem tę wystawę zważając na każdy detal i podpatrując jak to
robią muzea i galerie.
Na koniec wystawiłem tak absurdalnie wysokie
ceny na kilka zaledwie obrazów (inne wyłączyłem ze sprzedaży, bo chciałem je
sobie zatrzymać), że nikt niczego nie kupił, a ja obudziłem się z mego snu „z
ręką w nocniku”. Po prostu pozostałem bez grosza i z ponad milionem franków
długów w banku.
Na tę klęskę Beksiński zareagował bardzo
nieprzychylnie, bo sądził, że ona go tylko ośmieszyła w Polsce. Sądził też, że
ja natychmiast zrezygnuje z przedsięwzięcia i że tym samym on odzyska wolność.
Otóż, ja nie dałem za wygraną, co go tylko poirytowało, bo miał już dość
wysłuchiwania ode mnie jak to we Francji na niego wybrzydzają i jak to znowu narażam
go na śmieszność proponując jego prace tutejszym muzeom sztuki nowoczesnej.
Miał on, bowiem ogromną dozę realizmu i jasności spojrzenia, której ja nie
miałem i wiedział, że jego malarstwo nie może się podobać tym, którzy decydują
o zachodnio europejskiej kulturze, tym, którzy wychowali się na Picasso czy na
Matisie. Dlatego też do końca życia nie wierzył, że mi cokolwiek, z moich stale
ponawianych prób wyjdzie i to do tego stopnia, że cały swój dorobek zostawił
swej małej mieścinie, Sanokowi, gdzie się urodził 24 II 1929 roku, a nie mnie,
ani żadnemu większemu muzeum. Do końca był sceptyczny i nie wierzył, że
komukolwiek uda się go uczynić WIELKIM MALARZEM znanym na cały świat. Wolał
małe, ale pewne i to właśnie zapewniał mu Sanok.
Nie podejrzewał jednak wielkiej mocy
Internetu. O ile żadne francuskie muzeum nie chciało palcem kiwnąć, by go dać
poznać tysiącom ludzi, o tyle zrobił to Internet. Dziś, dzięki mojej stronie
internetowej, jak również dzięki dziesiątkom innych stron internetowych, które pokazują
jego prace Beksiński jest znany na całym świecie i to lepiej niż byłby
wystawiony w Luwrze.
J.W./ - Dlaczego, to, co wydaje
się nam za bezdyskusyjnie reprezentatywne jako nośnik polskiej kultury, myślę o
obrazach Beksińskiego, nie może zdobyć należytego uznania w świecie? Współczesne galerie na świecie nie
zabiegają o obrazy Beksińskiego, jak Pan uważa, dlaczego tak się dzieje? Czy to kwestia mody
czy raczej aury po „Beksińskim”, z którego zrobiono za sprawą pop-kultury
np.:„horrorystę” szkodząc mu tym samym?
Piotr Dmochowski/ -Tak naprawdę, to mogę się tego tylko
domyślać, bo jeśli Pan czytał moja książkę „Zmagania o Beksińskiego”, to Pan
wie, że choć napisałem do DZIESIĄTEK galerii na świecie i nie dostałem ŻADNEJ,
nawet odmownej odpowiedzi. Natomiast kilka galerii belgijskich amerykańskich i
francuskich odwiedziłem sam i tam w rozmowie dostałem fragmenty odpowiedzi,
które później posklejałem w całość.
Tak wiec zarzucano mu: „tani
horror”, zarzucano mu zbyt staranny warsztat, zarzucano mu „anegdotyczność”,
zarzucano mu, że przypomina denne okładki książek „science fiction” płodzone
głównie przez Siudmaka, zarzucano mu, że tak już malowano dawniej i nie ma, co
do tego wracać, zarzucano mu, że tego nikt nie kupi, bo to tchnie śmiercią i
straszy i wreszcie zarzucano mu (i tu się godzę), że go nie ma na miejscu tak,
by sobie wytworzyć tu (w Paryżu) grupę przyjaciół i żeby ci przyjaciele
promowali go ze swej strony, żeby pozbył się swego chorobliwego lęku przed
światem, zaczął sam podróżować i nauczył się obcych języków, by pisał, dawał
wywiady nie tylko polskiej prasie, ale i prasie poza granicami... I tak dalej.
Wydaje mi się jednak, że główną przyczyną
było przekonanie bez wyjątku galerii, że nie będą miały z Beksińskiego
pieniędzy, ponieważ jego obrazów nikt nie kupi, bo tak straszą. Otóż galerie
nie są po to, by promować trudnych artystów, a po to by zarabiać pieniądze. To
prawda oni wszyscy absolutnie nie wierzyli, że na obrazach Beksińskiego będzie
można zarobić pieniądze.
Jest taki rozdział w mojej książce „Zmagania
o Beksińskiego”, w którym relacjonuje prawie słowo w słowo spotkanie i rozmowę
z właścicielem pewnej dużej galerii paryskiej. Dobrze byłoby, żeby czytelnik z
tym się zaznajomił, można tam znaleźć echo tych wszystkich zarzutów, które
przed chwilą wyliczyłem, a które porobił obrazom Beksińskiego ( trzy dzieła
przyniosłem ze sobą na spotkanie) ów właściciel galerii.
Gdy już wybudowałem w Paryżu moją własną
galerie, udało mi się sprzedać Japończykom 59 obrazów Beksinskiego za milion
dolarów. Wówczas, przez przypadek, powtórnie spotkałem owego właściciela galerii. Pochwaliłem się
przed nim sprzedażą i przypomniałem mu jak odradzał mi zajmowanie się tym
artystą „bo nigdy nie uda się Panu go sprzedać”. Był mocno zażenowany, gęsto
się tłumaczył, że tak naprawdę, to on wierzył, że to się sprzeda tylko, że
niedokładnie się wyraził etc.
Tak naprawdę, to tylko ja wierzyłem, że to
się kiedyś będzie sprzedawało lepiej niż Picasso. I tak samo jestem o tym
dzisiaj przekonany, jednak, to stanie się dopiero za wiele, wiele dziesiątków
lat, gdy wiele się jeszcze wydarzy na świecie i ów „horror” Beksińskiego
znajdzie swe historyczne uzasadnienie. Wtedy ludzie docenią jego prace i będą
się o te obrazy - przedstawienia bili.
J.W./ - Czy Beksiński na fali
mody, na neospirytzym w kulturze może zyskać czy Pana zdaniem stracić?
Piotr Dmochowski/ - Jakie są powody czyjegoś sukcesu można (i
to bardzo w przybliżeniu) odpowiedzieć tylko post factum. Jest tyle
parametrów, z których składa się powodzenie, sława, owczy pęd publiczności i
renoma wielkości wśród elit, że nie sposób z góry przewidzieć, który z tych
parametrów lub zespołu parametrów wypali.
Pewnym jest ze Beksińskiego lubi młodzież.
Ale czy jest to związane z jak Pan to nazywa, neospirytyzmem, czy tez modą na
„gotyk” i muzykę heavy metal, nie wiem? Pewnym jest, że ci ludzie lubią
Beksińskiego i najlepszym tego dowodem jest ilość wizyt, jakie składają mi
codziennie czytelnicy pisma „Tatuaż”, które kiedyś zrobiło ze mną wywiad i
opublikowało adres mojej strony internetowej.
Tą fascynacją młodzieży kieruje, jak mi się
wydaje, pewien jej swoisty stosunek zarówno do śmierci jak i do niezwykłości.
W każdym jednak razie, jak to już napisałem
kilka lat temu komuś, kto mi zadał podobne do pańskiego pytania; wydaje mi się,
że o ile sprawdzą się prognozy naukowców zapowiadających nam kataklizm
środowiskowy, a w związku z tym nieuniknione wojny, głód, zagładę i miliony
trupów (a ja w to wierze i nie mam wątpliwości, że tak to właśnie się
odbędzie), to Beksiński (o ile jeszcze w ogóle będzie kogoś wówczas
interesowała sztuka) stanie się uosobieniem wizjonera, który, to wszystko
przeczuł. Tak było ze słynnym obrazem Edvarda Muncha pt.: „Krzyk”. Po
Oświęcimiu i horrorach Drugiej Wojny Światowej, ten obraz i jego autor stali
się niezwykle sławni, ponieważ postać na tym obrazie ubrana jest w pasiaki.
Jeśli chodzi o odbiór Beksińskiego, osobiście
prócz niezwykłego wrażenia piękna i uznania dla warsztatu, dopatruje się w tym
malarstwie dwóch rzeczy: fascynacji śmiercią i katastrofizmu.
Sam Beksiński niczego programowo nie robił i
o tym wszystkim świadomie nie myślał, a nawet irytował się, gdy tego się
dopatrywano w jego obrazach. On, jak pisałem, nie malował, a jemu SIĘ MALOWAŁO.
Ale w jego podświadomości, jestem tego pewien, działały takie właśnie
mechanizmy i takie same lęki i fascynacje zagładą, śmiercią, katastrofą i
zniszczeniem. Beksiński powiadał, że malowanie tego, co malował jest dla niego
„bardziej atrakcyjne”, niż malowanie ładnych pejzaży. Ale ta „atrakcyjność”
wynikała u niego właśnie z tych pokładów podświadomych lęków przed śmiercią,
obaw przed unicestwieniem, a jednocześnie fascynacja nimi. Beksiński był
katastrofistą z charakteru. I ci, którzy w głębi serca są tacy sami, a jest to
częste u młodzieży, w jego obrazach znajdują ilustracje tego, co się dzieje w
ich własnych podświadomych lękach przed śmiercią, i jednoczesnym jej
samobójczym pragnieniu.
J.W./ - Zdecydował się Pan robić
ze swojej strony wszystko, aby dzieło Beksińskiego zostało odpowiednio na
poziomie rozpropagowane również i w Internecie. Ma Pan Galerię
internetową
http://www.dmochowskigallery.net/ poświęconą Beksińskiemu, w której jest
niemal kopalnia wiedzy o malarzu, zdjęcia, filmy, fonoteka, ma Pan w zamiarze
windować to wszystko na wyższy poziom?
Piotr
Dmochowski/ - Jak już pisałem w blogu mojej galerii wezwania typu
„Miłośnicy Beksińskiego z wszystkich krajów, łączcie się” i zachęcałem ich do
przekazywania sobie nawzajem informacji o istnieniu mojej strony. Ale i bez
tego owa informacja idzie swoją drogą poprzez wiele cudzych stron
internetowych, które doradzają swojej publiczności udanie się pod mój adres.
Ten adres niedługo będzie uproszczony, a
droga do niego ułatwiona. Bowiem stwierdziłem, że wielu moich gości, nie wiele
się interesuje innymi twórcami, których czasem pokazuje i chciałoby natychmiast
dotrzeć do Beksinskiego. Dlatego też za kilka tygodni, w łonie mojej galerii
będzie stworzona druga galeria, wyłącznie poświecona Beksińskiemu. Będą tam
jego wystawy, które w przeszłości pokazałem na mojej stronie, dokumenty
filmowe, audio i biblioteka z dokumentami jego dotyczącymi.
Ma to szczególnie służyć Japończykom i innym
Azjatom, którzy nie rozumieją znaków europejskiego alfabetu i wchodząc na moja
stronę nie umieją się w jej strukturze rozpoznać. Chcą oni dotrzeć do
Beksińskiego a nie wiedzą, co poszczególne hasła mówią. Tak wiec zaraz po haśle
„JĘZYKI” będzie znajdowało się hasło „BEKSIŃSKI”, w które będzie wystarczało
kliknąć, by od razu odnaleźć wszystkie wystawy, które mu poświęciłem i całą
dokumentację, która jego osoby dotyczy, a która na razie znajduje się w rożnych
miejscach mojej galerii.
Ta wyłącznie jego galeria w mojej
„dmochowskigallery.net” będzie stale powiększana i wzbogacana, bo choć już
teraz zwiera około osiemdziesięciu godzin nagranych rozmów z nim, kilkanaście
filmów i migawek filmowych, trzy tomy mojej korespondencji z Mistrzem, moją
książkę o nim, „Zmagania o Beksińskiego” oraz dokumentacje dotyczącą moich prób
rozpowszechnienia jego geniuszu, to i tak jest jeszcze wiele elementów, które
posiadam, a które z czasem będą dodawane, tak by na koniec w pełni przedstawić
obraz jego postaci.
Może kiedyś, gdy uśmiechnie się do mnie
fortuna, uda mi się przetłumaczyć wszystkie książki i dokumenty na angielski,
bo większość gości, którzy mnie odwiedzają posługuje się tym językiem. No, ale
to jeszcze jest w sferze marzeń.
J.W./ - Panie Piotrze może na koniec jakieś Pana wolne
stwierdzenia.
Piotr Dmochowski/ - Co do
Beksińskiego, to raz mu się malowało dobrze, a raz źle. Nigdy zasiadając do
sztalug nie wiedział czy coś z tego wyjdzie, czy też będzie to tylko bohomaz.
Był trzeźwym i zdolnym do obiektywności człowiekiem, który zaraz po namalowaniu
wiedział czy obraz się udał czy nie.
A sprzedawał
większość swych prac dla pieniędzy, bo z tego żył. Gdyby jednak miął inne
źródło dochodu, to prawdopodobnie nie sprzedałby niczego, bo lubił swoje obrazy
i najlepiej czul się w ich otoczeniu. Oczywiście, gdy mu ktoś zaświecił dużym
plikiem banknotów, to brała w nim gore chęć zysku. Lecz na ogół nie o wielki
zysk mu chodziło, gdy sprzedawał swoje prace, a o zdobycie takich pieniędzy,
które by mu pozwoliły o pieniądzach zapomnieć i swobodnie sobie malować.
Malowanie było jego życiową pasją. O sławie oczywiście marzył, ale o tej
wielkiej, takiej jak zdarzyła się np. P. Picasso.
Dobrze jednak
wiedział, że taka sława wynika raz na wiek ze zbiegu dziesiątków, jeśli nie
setek okoliczności i że takie prezenty zdarzają się równie rzadko jak zdarza
się wygranie głównej wygranej w „Eurmiliony”. A z małą sławą byłoby wprawdzie
jemu przyjemnie, ale nie był gotów walczyć o nią i w znoju ją zdobywać. Najlepszym dowodem na to był fakt, że
jeśli ktoś; tak jak przykładowo ja Piotr Dmochowski, ganiał za jego sprawami,
by nadać mu rozgłosu i uczynić go sławnym, to nigdy nie powiedział mu nawet
najbanalniejszego „dziękuje”. Bo choć z lekka go łechtała - mała sława, to z
drugiej strony go krępowała i przeszkadzała w pracy. A to dla tego, że zmuszała
malarza do wynajdowania stale czegoś nowego, tylko po to by nie zawieść swych
fanów. Toteż z wystawy na wystawę Bekiśński zmuszony był (lub raczej czul się
zmuszony) do „strzelania czymś nowym”. No i wreszcie nie cierpiał być
zauważanym na ulicy. To, co innych wprawia w stan euforii, to znaczy odwracające
się w jego stronę wszystkie twarze gdziekolwiek byłby się znalazł, było dla
niego krępujące. Był, to człowiek bardzo nieśmiały, a sława wymaga mocnych
nerwów i wielkiej pewności siebie, których cech Beksiński mimo talentu nie
posiadał.
Co do
malowania na zamówienie, to zrobił to tylko raz w życiu, na moja prośbę i to po
wielu, wielu naciskach. Zgodził się więc malować prze cztery lata cztery obrazy
rocznie, bez czaszek, kości i trupów, tak by pomóc mi w sprzedaży, gdyż ryłem w
tym czasie finansowo nosem o ziemie. Miały, te obrazy być opłacone (o ile
pamiętam) 1200 dolarów każdy, zamiast umówionych 1000 $, tyle kosztowały
wszystkie inne obrazy, które od niego nabywałem. Lecz malowanie pod zamówienie,
Beksińskiemu było wstrętne, tak że odpędzlował od razu wszystkich 16, by mieć
spokój. Są to obrazy, które oznakowane są z tyłu literą Z i cyfrą od 1 do 16.
(„Z” jak „zamówienie”). Z tych 16 tylko dwa były dobre i jeden znośny. Reszta
była denna, tak, iż ze złości zagroziłem mu że zapłacę mu za nie tylko zwykłą
cenę 1000 dolarów od sztuki, a nie cenę podwyższoną do 1200 $, na jaką się
umówiliśmy, co do tej wyjątkowej serii. Oczywiście w końcu zapłaciłem tyle ile
żądał, ale od tego czasu nawet nie wspominałem mu o malowaniu na zamówienie, bo
wiedziałem, że byłby mnie pchnął nożem gdybym znów nalegał.
J.W./ - Serdecznie Dziękuję za udzielony wywiad i za udostępnienie zdjęć obrazów Zdzisława Beksińskiego na potrzeby tego wywiadu.
Linki
Dmochowski Gallery :
http://www.dmochowskigallery.net/index.html
http://www.polishartworld.com/galleries.php?lang=pl&gId=51
www.wieczorek.doop.pl