Po wielu latach opozycja kultury niskiej i kultury wysokiej odchodzi do lamusa. W takim razie co nam pozostaje?
Europa uwielbia dualizmy i wewnętrzne napięcia, tak więc gdy tylko stwierdzono pojawienie się kultury popularnej, potraktowano ją jako głupszą, sprzedającą się siostrę kultury wysokiej. Im dłużej jednak, ostatnimi czasy, obie te kultury flirtowały ze sobą i wymieniały się kochankami, tym wyraźniej było widać, że nie stoją wobec siebie w opozycji, a granica pomiędzy jest potwornie płynna. Krytyka kultury niskiej, która potem potrafiła przerodzić się w kulturę wysoką (ja to się stało np. w przypadku Sienkiewicza czy Tolkiena) na przestrzeni lat mogła doprowadzić naukowców do schizofrenii. Poza tym koniec końców okazało się, że kultura popularna otacza nas właściwie ze wszystkich stron i nie do końca wiadomo, co powinniśmy z tym wszystkim zrobić.
Pod koniec XX i na początku XXI wieku odnaleźliśmy się w sieczce kultur: wysokiej, ludowej, ale i popularnej, masowej, czy niskiej, którą przez długi czas nauka starała się nie zajmować (poza poddawaniem jej krytyce ex definitione). W momencie najostrzejszej globalizacji kultury (kiedy na przestrzeni bardzo krótkiego czasu zostaliśmy zalani przez kulturę Amerykańską, zyskaliśmy wolność słowa i zaczęliśmy wątpić w zdobycze socjalizmu) pogubiliśmy się zupełnie w terminologii i próbach obiektywnego opisu kulturowej rzeczywistości. W dużej mierze chaos ten trwa po dziś dzień – dla większości osób kultura masowa i popularna to to samo, naukowcy natomiast widzą różnicę – nie do końca jednak potrafią ją wskazać i opisać.
Właściwie zajmując się tym problemem powinienem przywołać pełną historię kultury popularnej, próby jej definicji i wyniki najnowszego dyskursu. Lecz, jako że problem jest bardzo skomplikowany, zajęłoby mi to wiele stron i mogłoby spokojnie przekształcić się w poważną pracę naukową. Pozwolę sobie zostawić ten temat do ewentualnego użycia w przyszłości. Jestem jednak pewien, że problemem tym zajmą się dużo lepsi ode mnie, tworząc interesujące antologie, dzięki którym będzie można lepiej poznać sytuację, w jakiej się znaleźliśmy.
W tym miejscu chciałem głównie opisać teorię, którą Mariusz Kraska zaproponował w swoim artykule Kultura popularna czy masowa?, a która pozwala spojrzeć na konflikt z zupełnie innej perspektywy. Choć oczywiście i tu nie obejdzie się bez dychotomii.
Otóż Mariusz Kraska proponuje rozróżnić współczesną kulturę na masową i popularną. Oba te przejawy miałyby być zupełnie rozłączne i na wielu płaszczyznach opozycyjne (choć także by się wzajemnie dopełniały w sensie społecznym). Moim zdaniem ciężko jest jednak mówić o opozycji kultury masowej do kultury popularnej, skoro nie do końca potrafimy rozróżnić te dwa terminy. Łatwiej będzie nam mówić o kulturze pasywnej (= popularnej) i aktywnej (= masowej), bo właśnie w tej opozycji miałaby tkwić oś symetrii.
Mamy więc do czynienia ze współczesną kulturą, pozbawioną ograniczeń regionalnych czy ilościowych (oczywiście poza pewnymi wyjątkami). Przykładem takiej kultury może być muzyka, albo serial, który co prawda powstaje i jest emitowany w jednym miejscu, ale w bardzo podobnym czasie cały świat ma o niego dostęp. Również możemy tutaj mówić o serwisach i stronach internetowych (w tym oczywiście o Wywrocie), ale też o prasie papierowej, która co prawda jest regionalna, ale ma swoje odpowiedniki na całym świecie (np. Fakt, Popcorn, Newsweek czy Mama i ja). Każdy z wytworów współczesnej kultury teoretycznie może dotrzeć do zdecydowanej większości odbiorców. Niszowość projektu czy jego obiektywna wartość artystyczna nie ma w tym wypadku znaczenia, równie popularny może się stać profesjonalny film artystyczny jak i amatorska animacja. W tym sensie nie ma jakościowej różnicy między Allegro Bacha a Keine Grenzen Ich Troje. Oba dostępne są w stosunkowo dobrej jakości dla dowolnego użytkownika Internetu jako kopie binarne, możliwe do ściągnięcia w przeciągu paru minut.
Współczesna kultura dzieliłaby się natomiast na dwie odmiany – aktywną i pasywną, które współistnieją rządząc się swoimi prawami i konwencjami. Mariusz Kraska wyróżnił je w sposób następujący: kultura pasywna (popularna) to statyczność, spójność, hierarchiczny układ wartości, nacisk na treść, jednogłosowość, dominacja funkcji perswazyjnej. Natomiast kultura aktywna (masowa) to: dynamiczność, segmentacja, relatywizm wartości, nacisk na styl, dialogiczność, dominacja funkcji fatycznej.
Dzięki takiemu podziałowi nie musimy brać pod uwagę ilości odbiorców ani poziomu artystycznego wytworów kulturowych. Wystarczy, że skupimy się na innych funkcjach i ich charakterze. Kultura pasywna byłaby w tym wypadku kulturą konserwatywną, serwującą odbiorcom elementy i wytwory, które już lubią i dokładnie znają. Mogą to być na przykład kolejne kryminały, teleturnieje, filmy oparte na znanej i rozpoznawalnej konwencji (James Bond i tym podobne), większość muzyki jaką usłyszymy w radiu. Telenowele i seriale familijne, prasa brukowa. To wszystko już znamy i nie wprowadza to do naszego życia niczego, poza chwilą przyjemności. Podobnie wszystkie odgrzewane kotlety z zakresu kultury popularnej i nie tylko, takie jak np. oglądana po raz kolejny Seksmisja czy Rejs. W tych wypadkach możemy mieć pewność, że nic nas nie zaskoczy, ale również nie usłyszymy niczego, czego byśmy już nie wiedzieli. Nie padnie żaden nowy argument, nic nas nie zaskoczy. A w większości przypadków będzie ustandardyzowane, dopasowane do zbiorowego odbiorcy w każdym wieku i każdej płci.
Inaczej sytuacja ma się w przypadku kultury aktywnej. Patrząc od strony odbiorcy, jest to kultura, którą sami aktywnie wyszukujemy. Kultura odmasowiona, skierowana do wąskiego kręgu odbiorców. Czy to regionalnego, czy to tematycznego. I tak, na przykład, muzyka niszowa, która nigdy nie cierpiała na nadmiar fanów, operuje w tej chwili silną i stabilną grupą odbiorców z całego świata czy wspólnego obszaru językowego. Podobnie może być w przypadku dentystów lub miłośnikami szachów. W obrębie kultury aktywnej jest miejsce na dyskurs, rozwój i dialog. Dzięki nowym technologiom mogę zostać odbiorcą skierowanej do mnie kultury aktywnej jako hodowca mrówek, miłośnik kuchni fusion czy wielbiciel Bono. Nawet zaspokajanie najmniejszych potrzeb, wybranie jakiejkolwiek opcji plasuje nas w danej grupie odbiorców. Mówiąc obrazowo, stajemy się potencjalnymi odbiorcami w momencie, kiedy wpisujemy dowolne hasło w Google i otrzymujemy dzięki temu jakiś produkt – informację, pliki, czy ofertę kupna.
Tak więc stykamy się ze współczesną kulturą na dwóch głównych platformach – ujednoliconej, dostępnej dla wszystkich „przyjemnej papki” i idealnie spersonalizowanych elementów. Dzięki temu możemy aktywnie uczestniczyć we wspólnej, zrównanej do najniższego wspólnego mianownika światowej kulturze, zaspokajając jednocześnie swoje wyjątkowe potrzeby i kreując niepowtarzalnego odbiorcę o spersonalizowanej playliście. W rezultacie każdy posiada indywidualny gust muzyczny, ale przeglądając zbiory znajomych odnajdziemy wiele podobnych tytułów, które w zasadzie podobają się wszystkim. Dzięki temu mogą powstawać serie w rodzaju „Klasyki XX wieku” w kolekcji Gazety Wyborczej. Na ile jednak takie rozwiązanie jest dla nas satysfakcjonujące? Na ile konstruowanie własnej świadomości i zainteresowań poprzez wybór kolejnych pozycji ze zbioru pozwoli nam utrzymać własną indywidualność? Na ile faktycznie zaspokoi to naszą potrzebę indywidualizmu?
Warto w tym miejscu zastanowić się, jak i na ile Wywrota – a w zasadzie prezentowane na jej łamach utwory – zaspokajają nasze potrzeby (i na ile zaspokajają potrzeby redaktorów). Jakie prace są wyróżniane, a jakie nie zostają dopuszczone do publikacji? Na ile przyjemność sprawia nam czytanie tekstów, które w swojej naturze są dość skonwencjonalizowane a na ile potrzebujemy i umiemy odnajdować spersonalizowane dla nas utwory (szukając na przykład po autorze)? Może tylko lubimy się czuć wyjątkowo, a tak naprawdę jesteśmy w stanie docenić tylko te filmy, które już znamy?