Co Waszym zdaniem najsilniej determinuje pojedynczego człowieka. Kasa, seks, ambicja czy niepowodzenia? Wydaje się, że pośród ludzi istnieje niepisane prawo, w ramach którego wygrywają nie tyle najsilniejsi, ile najszybsi. Również w myśleniu.
Prawo to pozwala utrzymać się na rynku pracy nie tyle osobom najmądrzejszym czy zdolnym, ale po prostu szybkim w działaniu. Sprawdzają się oni w warunkach, w których inni przestają pracować. Szybcy i powierzchowni wygrywają każdy casting i ranking zawodowy. Co więcej, ich umiejętności pozwalają im na zdobycie sobie sympatii już w szkole. Znajomi, koledzy i przyjaciele być może nie zawsze mogą na nich polegać, ale uznają ich urok osobisty. Okazuje się, że tacy właśnie ludzie odgrywają kluczową rolę w mediach, dziennikarstwie oraz zawodach, które mają duży wpływ na władzę w Polsce. Profil osoby powierzchownej sprawdza się również w polityce. Idziesz na wiec przedwyborczy? Sprawdź nie tyle opcję polityczną swojego kandydata, ile jego umiejętności wywiązywania się z obietnic. Wiadomo, że współczesna polityka przestała już dawno opierać się na sztywnym podziale politycznym, a zaczyna na całkowitej transformacji i zmianach opcji. Jak taki sposób funkcjonowania w życiu publicznym wpływa na młode pokolenie?
Młodzi ludzie czują się coraz bardziej zagubieni. W ich systemie wartości pieniądze odgrywają rolę najważniejszą. Nie dlatego, że są cyniczni (prawdopodobnie większość z nich nie zna takiego określenia), ale dlatego, że takie wartości wybrali ich rodzice. Najpierw kasa, dopiero potem obowiązki. Ocena wartości pracy podlega jedynej i prostej weryfikacji; za ile? W tak urządzonym świecie ginie pojedynczy człowiek. Wartość rzeczy ulotnych przestaje odgrywać jakąkolwiek rolę. Wykształcenie znajduje swoje uzasadnienie nie pod kątem umiejętności czy cech charakteru, ale przyszłej pensji. To podły świat, a jego cechy dystynktywne wybijają się coraz głośniejszym rytmem w głowach. Rośnie pokolenie niedokochanych, niedokształconych ludzi. W tym ostrzeżeniu socjologów nie ma już informacji szokującej, na której media chciałyby zrobić interes. To dlatego słyszymy o tym coraz rzadziej.
W tak ciasnym, specyficznie urządzonym świecie (które w ostatnich odsłonach ulicznej reklamy zewnętrznej w kilku polskich miastach znalazło swój wyraz w prostym haśle skojarzeniowym: "Hello World"), najgorzej mają się nie tylko młodzi, poddawani coraz ostrzejszym obróbkom, ale przede wszystkim edukacja i sztuka. To właśnie te dziedziny życia ucierpiały w wyniku dość karkołomnej i wybiórczej transformacji rynku. Posypały się nam klocki PRL-u misternie składane przez pokolenie naszych dziadków i ojców. W ramach nowego systemu ktoś zarządził przedwczesny reset, nie dbając przy okazji o straty w ludziach. Wiele się zmieniło, to prawda. Wiele pozostało jednak bez zmian. Między innymi potrzeba pielęgnowania wrażliwości wśród artystów oraz potrzeba dokonywania autentycznych wyborów wśród młodzieży.
Blokada na którymś z pięter sztuki czy edukacji przyniesie gorzkie żniwo za kilka lat. Bo póki co społeczeństwo nie jest konfrontowane z wielką potrzebą tworzenia przez artystów czy poczuciem rozczarowania światem, które przeżywają młodzi. A tak się składa, że obie grupy od wieków pozostają najlepszym probierzem stanu społeczeństwa. Kto skąpi na sztukę, wyda na psychiatrę. Kto nie chce wydać na potrzeby młodzieży, wybuduje więcej więzień. Przy okazji pisania o potrzebach związanych ze sztuką i edukacją zawsze wypada powiedzieć w tym miejscu; jaka szkoda, że polskie społeczeństwo w tak nikłym procencie uczestniczy w czymś, co jest nam dane: w procesie demokracji. Ustrój jaki został nam dany (nie wypada mi jakoś zaliczyć go do rzędu produktów wywalczonych przez pokolenie naszych ojców), wymaga intensywnego zaangażowania w sprawy społeczne. Współcześni Polacy rozumieją to w stopniu co najwyżej ograniczonym. Na szczęście w wielu polskich miastach (żeby odwołać się znowu do reklamy zewnętrznej), pojawiły się hasła: "Trwają obrady. Proszę przeszkadzać radnym". Polska słabo korzysta z doświadczenia innych państw w obsłudze demokracji, a szkoda. Jedynie przez morze graniczymy z doskonałymi specjalistami w zakresie urządzania się we własnym państwie, czyli Szwedami. To oni powtarzają od lat swoje maksymy jak zaklęcia; dbaj o kobiety w swoim państwie, młodzież i artystów, bo to najwrażliwsze elementy systemu społecznego. Dzięki nim istnieje naród i zdobywa siłę, żeby żyć.
Tymczasem Polska przeżywa rodzaj schizofrenii. Bracia posnęli, a demony zaczynają harcować. Poza rządami twardej ręki i głosami z Radia Marii, statystyczny Polak nie zna i nie doświadcza władzy. Artystów zaś spotyka od wielkiego dzwonu, czyli w momencie kiedy czyta o nich w kolorowej prasie, w kontekście duchowego striptizu. A wartość edukacji? O tym od czasu do czasu głośno. Głównie za sprawą wyrywania sobie włosów z głowy i zmian lekturowych. Dla porządku dodam; mało interesujących dla samych uczniów, którzy zamiast waśni woleliby istotnego zajęcia się ich problemami.
Piszę ten tekst właściwie z myślą o jednej artystce, choć takich jak Iza Chamczyk jest w Polsce co najmniej kilkaset. Młodzi artyści bez stypendium, bez większych dokonań artystycznych, można powiedzieć "na rozruchu" - dogorywają. Nie dzieje się to przypadkiem ani z powodu dziwnego zrządzenia losu, ani za sprawą braku talentu. Co to, to nie. Sprawa braku pieniędzy na życie i coraz bardziej agresywnych akcji artystycznych (http://miasta.gazeta.pl/lodz/1,35135,4970205.html), które organizowane są przez nich w Polsce, to nie przypadek. To konsekwencja zapaści, którą zafundowało nam państwo kilka lat temu. W momencie transformacji bowiem nikt nie zatroszczył się o najwrażliwszy element społeczny, czyli artystów, młodzież i kobiety. W zamian za to panowie w garniturach szabrowali po cichutku stocznie, kopalnie i całą masę upadłych PGR-ów. Pomagali im koledzy z podstawówki; dawni politycy u władzy, milicjanci i polonusy powracający na fali zmian do kraju. Dobre wieści przyciągnęły do Polski jej największych wrogów. Zwabił ich kąsek do podziału.
Tymczasem sztuka pozostała z otwartą gębą najpierw zadziwiona, a potem głodna. I w zasadzie pozostała taką do dziś. Dlatego artystka pokroju Izy Chamczyk musi z całą swoją wrażliwością i zapleczem artystycznym działać w skali mikro. Jej praca u podstaw nie koncentruje się na proponowaniu publiczności nowych obrazów, ale szukaniu miejsca do przechowania dla starych dzieł (http://www.zbednasztuka.prv.pl/). Artystka "na rozruchu" zamiast zajmować się doskonaleniem swojego fachu (jak cała rzesza młodych poetów, pisarzy i artystów), dochodzi do krańcowego, ale jakże logicznego w kontekście tego kraju hasła: "Sztuka jest zbędna". Komu może podziękować Chamczyk za swoją (złą) edukację? Szkole artystycznej, która wypuściła ją bez umiejętności robienia skandali, na których zawsze można zarobić? A może ministerstwu za przywileje i listy polecające od znajomych, które koniec końców wykluczają jakikolwiek sprawiedliwy podział majątku narodowego? Póki co artystka w pokłonie dziękuje wybranym galeriom za to, że zgodziły się nieodpłatnie przechować jej nagrodzone prace w godnych sztuki warunkach. Gloria victis.