Łukasz Krajewski: Ingai jest nieformalną grupą artystyczną, wszystko jasne, ale co znaczy słowo "interaktywna"?
Interaktywna Grupa Artystyczna INGAI: Słowo "interaktywna" oznacza, że nie tylko prezentujemy siebie i naszą twórczość widzowi, ale chcemy z nim współreagować. Mamy zarys działania, ale reakcja publiczności podpowiada nam, w którą stronę mamy zmierzać. Staramy się wychodzić do widza tak, by przestał być widzem, a zaczął być kreatorem. Tak jest na przykład kiedy zapraszamy grupę bębniarzy. Oni zaczynają grać, a my rozdajemy ręcznie robione przeszkadzajki widowni i zapraszamy do wspólnego transu. W pewnym momencie to widownia, która przestaje być widownią (bo tu nie ma konkretnej sceny), zaczyna dyktować rytm i nastrój. Wtedy bębniarze zaczynają grać pod publiczność. Wszystko współgra, współtworzy się.
ŁK: Znaczy to, że nie działacie według ściśle określonego planu? A co, jeśli odbiorca nie podchwyci zabawy?
INGAI: Jak to nie podchwyci zabawy? Nie zdarzyło nam się. Zresztą zawsze są ludzie, którzy nas znają i często oni zaczynają i zachęcają. Potem to już idzie jak lawina.
ŁK: Co właściwie chcecie promować swoją działalnością? Bunt wobec bierności? Krytykę bezimiennej kultury?
INGAI: Nie lubimy słowa "promować. Stoi za blisko słowa "lansować". Chcemy pokazać, że kulturą można się bawić, że nie musi to być napuszone: wielkim poetą był, że w sposób naturalny można robić coś znaczącego i interesującego, coś co nas relaksuje. Przede wszystkim to my się znakomicie bawimy robiąc to, co robimy i zarażamy tym innych. Żaden lans nie jest nam potrzebny.
ŁK: A lans to coś złego?
INGAI: Trudno nam odpowiedzieć. Jest nam tak obcy, że nawet nie wiemy, czy jednak tego sami nie robimy. Ale wydaje nam się, że lans zakłada pewne wymuszone postawy, sprzedawanie siebie, sprzedawanie sztuczności, a my jesteśmy dalecy od tego. Przede wszystkim nie liczymy na zyski. Oczywiście miło byłoby żyć z tego, co robimy, ale to nie jest najważniejsze.
ŁK: Czy Ingai to spójna grupa, jak na przykład Twożywo? Czy inspirujecie się wzajemnie, czy raczej jesteście luźnym zbitkiem indywidualistów?
INGAI: To kolejne pytanie, na które właściwie nie ma jednej odpowiedzi. Część z nas (ojcowie założyciele chociażby:) są przyjaciółmi od dawna i jedno uzupełnia drugie. Co nie znaczy, że nie robią też rzeczy na własny rachunek. Ale generalnie dzielą się wszelkimi przejawami twórczości. Są też ludzie, którzy dryfują - raz są z nami i podrzucają pomysły, a raz nie mają czasu i nie mogą się angażować. A niektórzy wykonują skoki w bok, żeby po jakimś czasie wrócić w nasze kochające ramiona. Są też osoby, które jednorazowo zapraszamy do współpracy - na tym bazujemy - i czekamy, co z tego wyniknie. Czasem są to niefortunne występy pod szyldem EGO, a czasem takie spotkanie owocuje i zmienia się w stałą współpracę, a nawet przyjaźń.
ŁK: No właśnie, może zapytam prosto z mostu: kto za tym wszystkim stoi? Wasze wypowiedzi na ten temat są dość enigmatyczne.
INGAI: Czy to ważne? Nie chcemy spijać śmietanki, bo akurat my mieliśmy pomysł, o którym przeczytaliśmy w gazecie i stwierdziliśmy- Hej! Zróbmy coś podobnego, tylko lepiej. Ale jeśli się upierasz, to możemy ujawnić kilka nazwisk, adresów. I PESELi.
ŁK: To jakiś sprzeciw wobec społeczeństwa które numeruje i kataloguje?
INGAI: Nie. Wszyscy zainteresowani wiedzą kim jesteśmy. Łatwo do nas dotrzeć. Po prostu nie wydaje nam się to aż tak ważne. Dwoje z nas dawno temu miało pomysł i wciągnęło resztę. Nie ma problemu, jeśli chcesz nazwiska, oto one: Ania Romanowicz-Raskolnikoff i Paweł Leszczyński. To dwójka przyjaciół, który współpracują ze sobą od ponad 8 lat. Ich twórczość wdrapywała się na dywan po drabinie, kiedy się poznali i zaczęli dzielić doświadczeniem. Przeszli razem szmat drogi. Najpierw było wolnostrzelectwo, potem Ania wciągnięta do Stowarzyszenia Promocji Sztuki KARDIOGRAM wciągnęła Pawła. Potem znowu było wolnostrzelectwo, aż pewnego pięknego dnia przyszedł pomysł na Ingai. A co było po pomyśle, to już zupełnie inna historia.
ŁK: Z niczego, czyli z głowy?
INGAI: Można tak powiedzieć. Wiesz, tak naprawdę nie dojdziesz, skąd się biorą różne rzeczy. To składowa wszystkich doświadczeń życiowych. Paweł powiedział: Zacznijmy znowu coś robić, bo oszaleję. A Ania na to: Wiesz pan co? A może zróbmy coś nieformalnego? Jak Bu-ba-bu? Nie ma się co organizować formalnie, jeśli nie wiemy, co z tego będzie. Zacznijmy działać, a reszta przyjdzie sama.
ŁK: Czyli wystarczy powiedzieć sobie: "zróbmy coś!"?
INGAI: A nie zapytasz o Bu-ba-bu?
ŁK: A Bu-ba-bu?
INGAI: Bu-Ba-Bu to była grupa nieformalna założona przez trzech ukraińskich poetów: Andruchowycza (znanego już dobrze w Polsce), Neboraka i Irwańca. To był totalny szoł. Zaczęli od poezji, skończyli na operze rockowej. Używali wszystkiego od literatury, przez muzykę do pantomimy. Jeszcze 5 lat po rozpadzie wręczali nagrody Bu-Ba-Bubistów im. Pana Bazio (głównego bohatera wierszy). Nagrodą była butla najdroższego alkoholu, którą w danym dniu poeci mogli nabyć. Oni się buntowali przeciw soc-realowi. My tylko lubimy draki i intelektualny onanizm.
ŁK: Draki, interakcja � czym właściwie bezpośrednio zajmuje się Wasza grupa? Też zaczynaliście od poezji? Też marzy się Wam rock-opera?
INGAI: Marzy nam się cały świat, więc i rock opera też może być. Każdy zaczynał od czego innego. Część tych "dryfterów" jest zainteresowana raczej sztukami wizualnymi, część osób pisało lub pisze poezję, niektórzy są bliżej muzyki. Bezpośrednio i razem nie zajmujemy się niczym. Ale najbardziej rozpoznawalną częścią naszej działalności są imprezy transartystyczne, koncerty. Jesteśmy związani z radiem studenckim, ale część z nas traktuje sztukę bardzo poważnie i naukowo - studiując ją bezpośrednio. Maczamy paluchy w wielu artystycznych mieszankach.
ŁK: Czyli powinno się Was brać na poważnie?
INGAI: A nie powinno?
ŁK: Wydaje mi się, że twórcy bardzo często przedstawiają swoją twórczość jako niezbyt wiążącą zabawę.
INGAI: Ach o to się rozchodzi. No cóż - nie możemy dopowiadać za wszystkich. Żyjemy jednak w takich czasach, że ludzie mają, albo muszą mieć czas na wiele rzecz - 2 etaty, 3 projekty, dzieci na zajęcia i do szkoły, basen, siłownia, warsztat samochodowy. Dla nas basenem jest spotkanie i obgadanie kolejnej imprezy, a warsztatem samochodowym napisanie kawałka prozy czy poprowadzenie warsztatów z kreatywnego pisania. Zresztą bez jednego nie ma drugiego - wszystko czego uczymy się tworząc, daje niewymierne korzyści w życiu codziennym, zawodowym, co kto lubi.
ŁK: I ostatnie pytanie: czym charakteryzuje się udana impreza?
INGAI: Tym, że ludzie wychodzą z niej uśmiechnięci (wliczając nas). tym, że ktoś poklepie nas po plecach i powie: Dobra robota, świetnie się bawiłem. Tym, że jest różnorodna i daje możliwość wyboru. I może tym - ale to już cele wyższe- że może jakaś jej część dała komuś coś do myślenia. A może ktoś się do nas przyłączy. I jeszcze, ale to już zupełnie przyziemna cecha udanej imprezy - żebyśmy mogli zrobić kolejną imprezę, czyli niestety finanse. Skoro to ostatnie pytanie, to może zostawimy to jako puentę.
więcej na stronie www.ingai.prv.pl