Postanowiłem ze sobą skończyć. Ulica. Tam gdzie spotkałem GO po raz pierwszy. Krawężnik. Chciałem rzucić się pod koło nadjeżdżającego samochodu i zostać zrównanym z nawierzchnią. Moim jedynym celem było to, aby pozostała po mnie czerwono-czarna plama na asfalcie.
Było pochmurne piątkowe popołudnie. Szedłem szarą ulicą swojego szarego miasta. Spoglądałem na opatulone od stóp do głów, mijające mnie dziewczęta. Kiedy wreszcie przyjdzie ta pieprzona wiosna! Kiedy wreszcie niewiasty zrzucą te kurtki, szaliki, czapki. Rozrzucą na ramiona swe cudne włosy. Pomyślałem. Aż tu nagle. Patrzę. Sznurówka mi się rozwiązała. Niby prozaiczna sytuacja ... a jednak zdziwiłem się. Zacząłem śmiać się sam z siebie. Przecież naturą sznurówek jest to, że się rozwiązują. Schyliłem się aby uczynić to, co zwykłem czynić w takich sytuacjach i ... ujrzałem robaka. Tak czytelniku! Malutkiego. Lśniącego. Z czarnym pancerzykiem.Co może robić robak w szparze pomiędzy płytami chodnikowymi? Zacząłem w myślach przeprowadzać psychoanalizę jego życia. A on: „Co się tak gapisz? Robaka nie widziałeś!”. Wkurzyła mnie jego opryskliwa odzywka. Jednak na jego miejscu pewnie zachowałbym się podobnie. Zaintrygował mnie. Postanowiłem kontynuować tą znajomość. Zaczęliśmy rozmawiać. Początkowo zachowywał się bardzo dziwnie. Mimo to po kilku minutach nawijaliśmy jak starzy znajomi. Chciałem go odprowadzić, ale ... ja mam metr dziewięćdziesiąt, a jemu, na oko, dałbym około centymetra. Dostrzegł grymas niezadowolenia rysujący się na mojej twarzy. Powiedział, że mój problem to nie problem. „Wystarczy sobie wyobrazić, że przemierzasz świat z perspektywy małego robaka i tak się stanie”. Poszedłem za jego radą. „O Boże, jestem robakiem!” Chwila zachwytu nad nowym wcieleniem i zaczęliśmy iść w kierunku wskazanym przez mojego znajomego. Po jakimś czasie dotarliśmy do pewnej płyty chodnikowej. Była taka sama jak tysiące innych. „To tu”. Usłyszałem. Nie wiedziałem jak on ją poznał. Byłem bardzo ciekawy jak wygląda ICH życie. Zaprosił mnie. Zgodziłem się. Wydrążonym korytarzem weszliśmy pod płytkę. Czułem ogromne zdumienie. ICH dom wcale nie różnił się od mojego. Jedyna różnica - PRZESTRZEŃ. U NICH czuło się więcej przestrzeni. Spodobało mi się. Nie chciałem wracać. Z moim nowym towarzyszem zacząłem poznawać wszelkie zakamarki robaczanego życia. Mój nowy świat zaczął nabierać barw. Pełna harmonia. Nowe miejsca. Nowi znajomi. Nowe doznania. Nowe życie. Wreszcie miałem po co żyć.
Pamiętam, że pewnego dnia spytał się mnie czy nie chciałbym odwiedzić z nim jednego miejsca. Poszliśmy. Było świetnie. Jeszcze nigdy tak się nie bawiłem. „To jest dopiero życie”. Pomyślałem. Zaczęliśmy schodzić coraz niżej, posuwać się coraz dalej. Kolejne etapy wtajemniczenia. Czułem się niezmiernie szczęśliwy.
Jednak po jakimś czasie coś się zaczęło psuć. Narastało moje przygnębienie. Nie miałem po co wracać do starego świata. Z obrzydzeniem spoglądałem na moich towarzyszy. Do tego doszły problemy ze zdrowiem (tak, robaki też mają problemy ze zdrowiem!). Różne myśli zaczęły snuć mi się po głowie. Pamiętam że kiedyś wygryzłem na liściu: „Boże zatrzymaj świat, ja wysiadam!”.
I zacząłem wysiadać. Powoli, powolutku doszedłem na samo dno. Nie widziałem sensu dalszego życia. Postanowiłem ze sobą skończyć. Ulica. Tam gdzie spotkałem GO po raz pierwszy. Krawężnik. Chciałem rzucić się pod koło nadjeżdżającego samochodu i zostać zrównanym z nawierzchnią. Moim jedynym celem było to, aby pozostała po mnie czerwono-czarna plama na asfalcie.
Uratował mnie piękny, nieskazitelny motyl. Zepchnął mnie w ostatniej chwili. Oby więcej takich motyli!