Od dziesięciu dni Marcin Świetlicki wraz z kolegą po kryminalnym fachu, Ireneuszem Grinem, odwiedzają zabójcze miasta Polski...
Od dziesięciu dni Marcin Świetlicki wraz z kolegą po kryminalnym fachu, Ireneuszem Grinem, odwiedzają zabójcze miasta Polski, by poprzez zajmującą rozmowę i dialog z czytelnikiem, promować trzecią książkę z kryminalnej trylogii, która wyszła spod wyrobionego pióra krakowskiego pisarza. Jedenaście to pozycja, która naturalną kolejnością rzeczy, pojawiła się po Dwanaście i Trzynaście. A Toruń to, równie oczywistym porządkiem miast, miejsce, do którego przybył stworzyciel mistrzowskich perypetii. Zamiast skupić się na recenzowaniu Świetlickiego prozą pisanego, spróbuję odtworzyć jego widzenie swojej twórczości, nie tylko w odniesieniu do prozy.
O żadnym innym mieście bym nie napisał.
Pewnego dnia, w Lublinie, trójka młodych ludzi rozważała przeniesienie się na studia do Krakowa. Jeden z nich za argument decydujący przyjął fakt, iż bardzo lubi pozostałą dwójkę, która to z kolei bardzo lubiła miasto królów i w nim postanowiła studencki czas przepędzić. Kości zostały rzucone. Dwoje z tych ludzi, ochłonąwszy nieco z początkowego entuzjazmu, za cel akademickiego życia obrało w ostatecznym rozrachunku stolicę. Wrodzona niechęć do Warszawy i przyjemne przeczucie atmosfery Krakowa sprawiły, że trzeci z nich - Świetlicki - z wcześniejszych planów nie zrezygnował nawet za cenę rozstania z dwójką sympatycznych znajomych.
Od 28 lat zamieszkuje więc Mały Rynek, z zamkniętymi oczami potrafi poruszać się po Śródmieściu, gubiąc się jedynie na terenach wykraczających poza centrum. Bez cienia wątpliwości, bez cienia zastanowienia nawet, wybrał pierwszy element trzonu dobrego kryminału - miejsce. Współczesny Kraków.
Mistrz i jego twórca.
Drugi z elementów, bohater, stanowił już dla pisarza element trudniejszy do opanowania. Krytycy i recenzenci między główną postacią powieści, która niezaprzeczalnie intryguje przez niemal 600 stron zapisanych niemal ciągiem, a autorem, dosyć szybko postawili znak równości. Ale krytycy równie gorliwie skomentowali trylogię jako typowo polityczną powieść, partie już zaczynają się zastanawiać, po której właściwie stronie Świetlicki stoi. Do tego dochodzą podejrzenia o ukryty homoseksualizm bohatera, a więc autora. Bo, rzeczywiście, podobieństw między mistrzem a Świetlickim jest więcej, niż różnic. Autor zapewnia jednak, że należy wziąć pod uwagę jakość tych ostatnich i mówi, że gdyby chciał napisać książkę o sobie, to nie krępowałby się przed takim uczynkiem. To nic, że mistrz: mieszka prawie w tym samym mieszkaniu na Małym Rynku (różnica znajduje się w piętrach kamienicy), posiada bokserkę bez ogona, nie używa telefonu komórkowego, choć jest mu on co chwila proponowany, nie posiada samochodu, konta w banku, pali te same papierosy i pija ten sam alkohol - co Świetlicki. To nic. Autor nacisk kładzie na cechy różniące, takie jak: mistrz pije więcej ode mnie, gdybym ja pił tyle, to szybko bym umarł; mistrz pali mniej, gdybym ja miał takie przerwy między papierosami jak on, to umarłbym bardzo szybko [tu Świetlicki spogląda tęsknie w stronę zamkniętego okna]; mistrz nie ma kobiety, ja mam dziewczynę i syna; w końcu - najważniejsze - mój bohater nie ma przyszłości, a moja w tym momencie zapowiada się bardzo ciekawie; podobnie rzecz ma się z naszymi przeszłymi dokonaniami - nigdy nie grałem w serialu detektywistycznym; mistrz poza tym nie umiałby napisać nawet listu; ja zaś piszę mistrza. Mistrz nie jest Marcinem Świetlickim.
Co Pan ma z tymi liczbami?
Każdy, kto choć trochę poezji Świetlickiego czytywał, musiał zauważyć, że już tam pojawia się coś na kształt słabości autora do numeracji. Czterdzieści cztery wiersze w tomiku, czterdzieści cztery odsłony wiersza pod jednym tytułem, w końcu trylogia od 11 do 13, albo, jak kto woli od 12, przez 13, do 11. Świetlicki zarzeka się, że to przypadek, trochę otoczony chęcią uporządkowania twórczości. Lubi liczby, pamięta numer swojej książeczki wojskowej i telefony do znajomych z lat siedemdziesiątych. Nie radzi jednak doszukiwać się w tych zabiegach głębszego przesłania, bo byłoby to niepotrzebnym wysiłkiem. Wskazuje tylko na pewną konsekwencję - Dwanaście, bo: 12 to numer kierunkowy do Krakowa, bo akcja toczy się przez dwanaście rozdziałów stanowiących dwanaście miesięcy, bo dwunastu było Apostołów, dwunastu wspaniałych... Akcja Trzynaście trwa przez trzynaście dni, 13 przynosi szczęście, trzynastu Apostołów... Ostatnie Jedenaście toczy się przez jedenaście godzin, 11 kilometrów od Krakowa, bo jedenaście to pięć plus sześć, jedenastu wspaniałych, no i, oczywiście, było jedenastu Apostołów...
Między poezją a prozą.
Przynajmniej do 2006 roku znany z poezji, pisanej w niepowtarzalnym stylu, znajdującej rzesze zwolenników. U niektórych wywołał przyspieszone bicie serca, kiedy wydał książkę, a w niej prozę. Zdania długie, fabuła, bohaterowie w miejsce podmiotów lirycznych. Sam twierdzi, że pytania dlaczego proza i poezja? są pozbawione sensu. Pisanie jest jego integralną częścią. Mówi: to tak, jakby zapytać kogoś pracującego i studiującego równocześnie, dlaczego studiuje, albo dlaczego pracuje. Dwanaście powstało w dziesięć miesięcy, Trzynaście pisał Świetlicki najdłużej - rok, natomiast karty Jedenaście udało mu się zapełnić w ciągu sześciu miesięcy. W międzyczasie wydał zbiór wierszy Muzyka środka. Zapytany o następny owoc swojej twórczości odpowiada Chcielibyście, żebym nie pisał już wierszy. A ja je mam. Mam ich bardzo dużo, stwierdziłem tylko, że nie mogę rozpieszczać świata aż tak dobrą poezją na raz. Wiersze dojrzewają. Z pewnością Świetlicki nie wypalił się poetycko. Nie wypalił się też prozatorsko. Uchylając rąbka tajemnicy, powiedział, że ma pomysł na kolejną prozę. Nie będzie w niej trupa, ale ktoś będzie kogoś ścigał... Zatem na pewno czeka nas zastrzyk nowych doznań.
Świetlicyzm.
Twierdzi, że żaden jego wiersz nie powstał pod wpływem alkoholu, proza również nie, że nie da się pisać będąc pijanym, i to nie tylko z uwagi na koślawo stawiane literki. Pytany o to, odpowiada: Proszę spróbować. Świadomy bycia współczesnym guru poetyckim dla wielu, chyba nie do końca zdaje sobie sprawę, jak bardzo duża grupa poetów bierze sobie do serca
(i do przełyku) jego styl. Od dłuższego już czasu zastanawiam się, na ile jego wypowiedzi są poprawne a niekoniecznie szczere. Od dłuższego czasu staram się wnikać w jego teksty trochę bardziej, niż rzucanie spojrzenia po powierzchni. Że wierszy polecać nie trzeba, wiem, więc się nie powtarzam. Prozę - jeszcze świeżynkę - polecam, podobnie jak dyskusje o jednym z niewielu już pozostałych, prawdziwych krakowskich artystów.
Toruń, 4.12.2008r.