Pierwszy - psycholog, terapeuta, autor poczytnych książek, nie tylko z branży. (..) Drugiego na szczęście nie znałem. To ksiądz, głos miał pewnie jedwabisty. Molestował podopiecznych w schronisku na szerszą skalę...
Imię wymieniać można. Z nazwiskiem gorzej, bo obaj panowie to okrutni molestanci. Więc raz się wymawiają, raz nie, zależnie od okoliczności. Z pierwszym zetknąłem się przelotnie, był na promocji mojego przekładu biografii rodzinnej Mikala Gilmore'a o walce jego brata o wykonanie orzeczonej nań egzekucji. Ach, kogo tam nie było! Wspomniany Andrzej Samson, jeszcze przed uwięzieniem; Ziobro, jeszcze nie minister; Wiktor Osiatyński; emerytowany filozof, Bogusław Wolniewicz, z błyskiem w oku biegał po scenie i oferował osobiste usługi w zakresie wieszania, jeśliby zabrakło chętnych (z tym właśnie jest kłopot, bo najpierw trzeba by karę główną w Polsce odwiesić; naród owszem chce, ale Europa nie pozwala). A przede wszystkim Agnieszka Holland, która wokół tej głośnej sprawy zrobiła film. Kara śmierci wszystkich elektryzuje, choć poza Agnieszką, Osiatyńskim i panią od wydawcy nie sądzę, by ktoś jeszcze przeczytał.
Pierwszy - psycholog, terapeuta, autor poczytnych książek, nie tylko z branży. W szklane kulki pogrywał i robił to proroczo, w perspektywie dalszych wydarzeń. Książki do dziś nie straciły aktualności, bo Andrzej pióro ma dobre i zna się na rzeczy. Małomówny, rubaszny i mroczny, nie tylko jak sobie wypił. Podobno w więzieniu wątroba mu się poprawiła, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! Na wolności samego Eichelbergera sztorcował, w niezłym stylu. Niestety, zgrzeszył złamaniem pierwszego przykazania branży: nie poddał się superwizji. Panisko, chciał być wolny i niepodległy w tym co robił. Za to się płaci. Ale nie tylko na tym się wywrócił. W zapamiętaniu terapeutycznym doprowadzał powierzone mu autystyczne dzieci do innych czynności seksualnych. Nowa metoda, ryzykowna i nieprzebadana. Wystarczy. Po pierwszym szoku solidaryzmu środowisko się odwróciło. Marną ósemkę dostał, myślałem że się odklepie, a teraz sprawa ruszy od nowa, zarzuty będą rozszerzone. W swoim czasie był ulubieńcem telewizora, kamera lubiła go pokazywać. Znałem go jeszcze z głośnego dokumentu filmowego. Wystąpił w nim, był współautorem scenariusza. Szersze spojrzenie na podatność na manipulację dzieci i rodziców na letnim obozie. Film się nazywał: „Jak żyć?" Chciałbym znać odpowiedź. On chyba też.
Drugiego Andrzeja na szczęście nie znałem. To ksiądz, głos miał pewnie jedwabisty. Molestował podopiecznych w schronisku na szerszą skalę. To było 13 lat temu, kuria zamiotła wtedy sprawę pod dywan, a teraz gazety wymiotły. Pewien dominikanin, sprawiedliwy, opublikował zeznania ofiar molestacji. Biskupi gorąco zaprotestowali, w tej materii sąd duchowny rozstrzyga, nie jakiś tam świecki. Nie ma pośpiechu. Jak ktoś się dał zmolestować, gejem został - musiały być predyspozycje, jego sprawa, niech się leczy i nie zawraca głowy. Niewiele się zmieniło od ujawnienia grzechu abp Petza. No, ale teraz gazety i odsądzany od czci i wiary dominikanin nie odpuszczą. Będzie proces świecki, który wytoczy brat zakonny przeciwko utytułowanym duchownym, złośliwie pomawiającym go o homoseksualizm. Mam nadzieję, że wygra.
Obaj panowie byli więc niejako na misjach. Trochę jednak różnych i odmiennie też traktowanych przez własne środowisko profesjonalne. Teraz misjonarze mocno są krytykowani, nawet w mediach. Abonamentu nie chcą ludzie płacić, misja szacunku należnego nie ma. Co więcej, okazało się, że żyjemy w czasach liberalnych, osoby duchowne zaczynają powoli odpowiadać jak pospolici cywile, poza wymierzanymi im karami duchownymi. Branża nie jest już w stanie ich obronić. Do czego to doszło, mój Boże! Byłoby jednak bardzo pocieszające, gdyby ta tendencja się utrzymała.
Jacek Łaszcz