Podróż za jeden uśmiech

nF
nF
Kategoria podróże · 26 czerwca 2008

Możemy wreszcie mieć ochotę na podróż dla samej podróży. Na mistyczną pielgrzymkę przez czas i przestrzeń. Na ostre jazdy na czystej ludzkiej życzliwości. Na bieg na orientację, gdzie głównym zadaniem jest odnalezienie się w obcej kulturze.

Mało kto oglądał film i serial pod tym tytułem, każdy jednak wie, o co chodzi. Głowacki już na osiem lat przed stworzeniem tego obrazu napisał równie głupie, co wpadające do głowy słowa „Autostop, autostop, wsiadaj bracie dalej hop!”. Tak, autostop był sposobem życia, obsesją, buntem, choć z początku pozostawał w kręgu bezpośredniego zainteresowania państwa (potem same władze rozpuszczały pogłoski o niebezpiecznych sytuacjach). Co ciekawe autostopowe szaleństwo dobrze przyjęło się tylko w Polsce. Jednak nie będę tutaj jednak opisywał historii tego fenomenu. Zainteresowanych dobrym opracowaniem mogę nareszcie spokojnie odesłać do książki Autostop polski. PRL i współczesność (Ha!art), która poza aspektem badawczym jest też dość ciekawa społecznie i literacko. Istnieje też wiele stron dla autostopowiczów, na których można poczytać ciekawe historie z podróży. W najbliższym czasie sam mam nadzieję opisać swoje przygody, ale teraz chciałbym zacząć od – pasującego czasowo – krótkiego podręcznika jak jeździć tanio, wygodnie i bez przeszkód. Postaram się uniknąć dygresji i historii. Będzie to trudne, ponieważ podróże to przede wszystkim opowieść. Ale może innym razem.

Oczywiście mówiąc o podręczniku trochę sobie żartuję. Będzie to raczej propedeutyka podróży niestandardowej. Bo trzeba spróbować samemu. A sama teoria z pewnością do tego nie zachęci. Raczej historie i relacje. Właściwie przedstawiam tutaj podstawowe narzędzia. To jednak, jak ich użyjecie, zależy już tylko od was.

Planując podróż musimy zastanowić się nad trzema rzeczami. Jaki mamy budżet, gdzie chcemy jechać i – co najważniejsze – po co w ogóle chcemy ruszać się z domu. Wystarczy, że skupimy się na tym ostatnim, najważniejszym. Na przykład możemy mieć niezaspokojoną ochotę na zwiedzanie obcych landów. Możemy chcieć leżeć do góry brzuchem nad dowolnym akwenem i nie myśleć zupełnie o niczym o niczym. Możemy też upatrzyć sobie jakiś konkretny cel – Gibraltar czy North Point. Albo też chcemy zobaczyć jakiś kraj (cokolwiek to oznacza). Możemy wreszcie mieć ochotę na podróż dla samej podróży. Na mistyczną pielgrzymkę przez czas i przestrzeń (bo autostop ma w sobie wiele z etosu pielgrzyma). Na ostre jazdy na czystej ludzkiej życzliwości. Na bieg na orientację, gdzie głównym zadaniem jest odnalezienie się w obcej kulturze. A co za tym idzie doświadczenie jej w możliwie najpełniejszy sposób. W dobie natychmiastowego przemieszczania się z punktu ustalonego A do ustalonego punktu B wyjście ze schematu jest ciężkie do opisania normalnymi kategoriami wygody i prostoty.

 

Autostop

 

Autostopem możemy dojechać prawie wszędzie. W zależności o szczęścia przejazd do Włoch zajmuje 1-3 dni (autostrady pozwalają spokojnie liczyć na utrzymanie tempa 100 km/h, czasami dojeżdżamy szybciej, niż jakbyśmy sami usiedli za kółkiem- przykładowo na mistrzostwach autostopu – Gdańsk – Monachium 17 godzin). Niestety trzeba konsekwentnie wysiadania w jakichkolwiek skomplikowanych systemach miejskich, do których wjechać jest łatwo, ale wyjechać jest już o niebo trudniej (stolica może oznaczać cały stracony dzień na sam przejazd komunikacją miejską i potem długie oczekiwanie na wyjazd z miasta). Dojazd do Pragi, Bratysławy, Paryża czy Berlina nie powinien przekroczyć jednego dnia. Oczywiście wyczucie, jakimi drogami najlepiej się poruszać i w jakich okolicznościach, przychodzi wraz z doświadczeniem, ale to droga, którą każdy musi przejść samodzielnie. Główną zasadą jest brak zasad. Wszystko zależy od szczęścia. Idealne ćwiczenie praktyczne dla stoików. Wyobraź sobie, że nie wiadomo, gdzie będziesz za pół godziny.

W Polsce współcześnie jest niewielka konkurencja ze strony innych podróżnych. Autostop praktykuje się jeszcze w rejonie Bieszczadów, ale tam ma on korzenie kulturowe. Sami kierowcy dość chętnie biorą, choć często sami nie wierzą w popularność autostopu. W przypadku Polski zdecydowanym minusem są drogi, przedrzeć się przez nasz kraik jest czasem bardzo trudno, szczególnie kiedy jedziemy na Poznań jednopasmową drogą z dziurami, a przed nami wlecze się kolumna TIRów. W Czechach natomiast tradycja jeżdżenia stopem powoli odchodzi w niepamięć (ale oczywiście można dać sobie radę, problemy pojawiają się gdy stoimy przy wjeździe na autostradę). Na Zachodzie i na Południu Europy natomiast stopa łapie się głównie na stacjach przy autostradach (we Włoszech niestety trzeba pytać się kierowców, czy nas podrzucą, niestety większość z nich zna tylko włoski). Jest to wygodne, ale w drodze niewiele się dzieje. Widoki z autostrady są monotonne, stacje benzynowe są czasem dosłownie takie same. Z drugiej strony podróżowanie Audi prującym po autostradzie 300 km/h jest też ciekawym przeżyciem. Oczywiście każdy kraj (a nawet region) ma swoją własną specyfikę, zależną przede wszystkim od rodzaju ludzi, którzy wożą autostopowiczów. Bo przecież tylko z takimi mamy do czynienia.

Przejazd autostopem jest darmowy, albo kosztuje bardzo niewiele. W drodze wydaje się pieniądze tylko na jedzenie, a spać można pod namiotem na stacji benzynowej, na plaży, przy centrum handlowym i w setce innych miejsc. Ograniczony czas urlopu często powoduje, że ludzie „na starość” wybierają tanie linie lotnicze. Ciężko się im dziwić, te w tych czasach kosztują tyle co nic. Jeśli jednak ma się te dodatkowych parę dni na podróż, autostop jest bezapelacyjnie wyjątkowy.

Przez wiele lat największym problem w jeżdżeniu po świecie stopem był dysonans – autostop związany jest raczej z małymi miasteczkami, a sami autostopowicze najchętniej zwiedziliby te duże. Jak już wspominałem – wielkie miasta to czarne dziury, w których można po wielokroć utknąć, zgubić się, zapodziać. Tam ludzie są mniej życzliwi, rządzi nimi prawo tłumu, a o tani czy darmowy nocleg w znośnych warunkach jest bardzo trudno. Dlatego bardzo często podróżując stopem zwiedza się przede wszystkim małe miasteczka, a duże omija szerokim łukiem, albo wpada się tam tylko na krótki dzień. Wielu osobom te ograniczenia mocno przeszkadzały i na niektóre eskapady po prostu rezygnowali z tego sposobu podróży, albo też oszczędzali na transporcie, aby móc opłacić jakiś możliwie tani, upatrzony wcześniej hotel. W tej chwili jednak koszty akomodacji są dość dramatycznie wysokie, a w niektórych komercyjnych miastach (np. w Czechach) skoczyły przez ostatni rok o ponad 100%. Oczywiście zawsze można ratować się noclegiem u znajomych, którzy rozproszyli się po świecie, wiąże się to jednak z dodatkowymi ograniczeniami.

 

HospitalityClub i CouchSurfing

 

Tym razem naprzeciw potrzebom podróżujących sprawnie wyszedł Internet, prezentując chyba jedną z najspójniejszych społeczności, jakie powstały za jego pośrednictwem. Idea jaką przetrawił jest dość stara – ma swoje początki w listach polecających wystawianych przez orgnizację zakwaterowania dla pielgrzymów. Z czasem – razem z boomem na turystykę – organizacje te zaczęły gromadzić ludzi, którzy wzajemnie oferowali sobie gościnę na całym świecie. W ten sposób podróżowały raczej osoby w średnim wieku, które chciały zobaczyć świat, ale nie stać ich było na ekskluzywne wakacje. Wysyłało się wtedy specjalne listy polecające, płaciło składki, a sam pobyt planowało na długo przed podróżą.

Współcześnie mamy do wyboru dwie strony internetowe (i pełno małych serwisów), które przejęły ten pomysł i zamieniły go w sposób na życie. Są to: HospitalityClub.org i CouchSurfing.com. Ta druga z czasem wpiera pierwszą lepszą funkcjonalnością, szybszym działaniem i młodszymi użytkownikami. Jednak tak zwany HC to portal-symbol i konto na nim na razie mieć wypada, choćby przez poszanowanie dla tradycji. Jednak najprawdopodobniej uzyskamy trochę lepsze efekty używając CS. Co ciekawe HC organizuje ludzi również na poziomie lokalnym, zdarzają się spotkania uczestników programu z danego miasta razem z aktualnymi gośćmi.

Czy jednak te serwisy faktycznie działają? Dlaczego ktoś chciałby nam za darmo poświęcić swój czas, wpuścić do swojego małego domowego sacrum i jeszcze znosić trudy międzynarodowego porozumienia? Jaki ma w tym cel? Celem są opowieści. No i oczywiście świadomość, że tak jak ja pomagam komuś, tak ktoś inny pomoże mnie. I to faktycznie działa. Co więcej – w ten sposób – nawet jedynie przyjmując gości – można spotkać naprawdę fenomenalnych ludzi, którzy chcą od świata czegoś więcej niż zorganizowanej wycieczki z przewodnikiem. Dopiero z czasem człowiek jest w stanie docenić zwykłą przyjemność przebywania z inną osobą, która co prawda jest zupełnie inna, ale w gruncie rzeczy myśli dość podobnie. Mogę pisać o tym długo, ale kto nie przeżył całej nocy, albo paru dni wzajemnego snucia opowieści, nie będzie w stanie tego zrozumieć.

Oczywiście społeczność tych serwisów to nie tylko nocleg, ale też towarzystwo, ewentualna pomoc w dostępie do Internetu, a czasem propozycja oprowadzenia po okolicy, czy wspólna kolacja (możliwość gotowania sobie obiadów również jest dość istotna ekonomicznie). HC i CS ma miliony użytkowników na całym świecie. Znaleźć miejsce do spania – nawet na tydzień – w dużym mieście nie jest żadnym problemem. Wycieczka na Sycylię? Wystarczy poszukać. Londyn? Amsterdam? Czechy? Życzliwi (i przede wszystkim ciekawi) ludzie są w zasięgu ręki. Załatwianie kolejnego miejsca pobytu w trasie nastręcza oczywiście trochę trudności, szczególnie jeśli nie mamy stałego dostępu do Internetu, ale z pewnością jest możliwe. Trzy dni w zupełności wystarczą na podstawowe zwiedzenie średniej wielkości miasta. A potem? Sarajewo? Meksyk? Tokio? Można się tylko uśmiechnąć. Wędrowanie palcem po mapie nabrało teraz trochę innego sensu.