Po pięknym i upalnym lecie nadeszła jesień, czyli czas usprawiedliwiania spadku nastroju bliżej nieokreśloną „jesienną chandrą”. Rozdrażnienie, bóle głowy, kłopoty z koncentracją i zły humor niezwykle chętnie kładziemy na karb złej, deszczowej pogody, wcześnie zapadającego zmroku i niskich temperatur.
Warto jednak zastanowić się, czy problem nie tkwi głębiej – przecież nie wszyscy aż tak gwałtownie reagują na zmiany pogody. Co w takim razie może być przyczyną niczym nieusprawiedliwionego złego samopoczucia? Nie mamy tu do czynienia z depresją, gdyż napady złego nastroju mimo, że są regularne to nie są przewlekłe i zazwyczaj mijają po kilku dniach. Nie oznacza to wcale, że to błahostki i nie powinniśmy z nimi walczyć - wręcz przeciwnie, nie ma sensu męczyć się z migreną i obniżonym nastrojem. Podobne dolegliwości skutecznie utrudniają nam pozytywne myślenie i czerpanie radości z każdego przeżytego dnia. Dlatego nie poddawajmy się i wypowiedzmy im wojnę!
Słysząc „walka z migreną” myślicie zapewne o reklamowanych na potęgę środkach przeciwbólowych z paracetamolem lub ibuprofenem. I o ile można się nimi wspomóc w nagłych sytuacjach (prowadząc ważne spotkanie czy podczas wyjątkowo stresującego dnia w pracy), gdy nie możemy sobie pozwolić na spowodowaną bólem dekoncentrację, to przy przewlekłej migrenie dłuższe stosowanie takich leków jest niedopuszczalne. Podczas przedawkowania paracetamolu nasza wątroba wywiesza białą flagę i błaga o pomoc – częste doprowadzanie jej do takiego stanu poskutkuje trwałym uszkodzeniem, znane są też śmiertelne przypadki zatrucia paracetamolem. Dlatego zamiast farmakoterapii, leczącej jedynie objawy lepiej rozważyć zwalczenie problemu u źródła.
Zdiagnozowanie przyczyny nawracających migren jest niezwykle ciężkie. Jeśli w historii choroby nie występują schorzenia neurologiczne lub poważne urazy (zwłaszcza głowy) pacjent dostaje zalecenie, by mniej się denerwować i odsyłany jest z kwitkiem. To dobry moment, by rozważyć skorzystanie z metod medycyny niekonwencjonalnej. Bardzo możliwe, ze terapia polegająca na swobodnym przepływie energii na dłuższy czas zniweluje nasze problemy. Być może energia w naszym ciele przepływa w sposób nieuregulowany, co jest powodem niegroźnych, ale uciążliwych dolegliwości (senność, uczucie „rozbicia”, problemy z pamięcią i koncentracją, migreny).
O ile sama bioenergoterapia nie ma szkodliwego wpływu na nasze ciało, to już ogromnych szkód narobić może sam terapeuta. Niestety, może zdarzyć się tak, że trafimy w ręce, najprościej mówiąc, oszusta. Kogoś, kto żerując na naiwności pacjentów (często uważających go za ostatnią deskę ratunku) i nie mając żadnej wiedzy o funkcjonowaniu ludzkiego organizmu przeprowadza własne, eksperymentalne terapie. Jeśli natrafi na osoby, które z namaszczeniem chłoną jego słowa – katastrofa murowana. Dlatego przygotowując się do wizyty u bioenergoterapeuty zadbajmy o swoje bezpieczeństwo. Skontaktujmy się z Polskim Towarzystwem Psychotronicznym, Polskim Cechem Bioenergoterapeutów lub podobnymi instytucjami. Tam na pewno uzyskamy informacje, które pozwolą nam zweryfikować, czy osoba podająca się za bioenergoterapeutę faktycznie nim jest.
Odpowiedzmy zatem na zadane wcześniej pytanie – kiedy należy udać się na terapię? Kiedy tylko chcemy. To trochę tak jak z psychoterapią czy terapią grupową – nawet osoby całkowicie zdrowe psychicznie zawsze skorzystają na tych zajęciach. Niestety, nie jesteśmy idealni, dlatego warto dążyć do poprawy obecnego stanu. Dlatego nawet jeśli nie mamy powodów do uskarżania się na ogólny stan zdrowia nie rezygnujmy. Być może usprawnienie przepływu energii ustrzeże nas przed złym samopoczuciem w przyszłości. Pamiętajcie – bioenergoterapia nie ma żadnych skutków ubocznych, nie ma więc żadnych przeciwwskazań do jej stosowania. Nie bójmy się więc spróbować!