Energia dla...

riddick
riddick
Kategoria obyczaje · 3 października 2016

Na popularnej stronie internetowej znajduję ogłoszenie: Rekrutacja ukryta; Reprezentant Handlowy; wynagrodzenie: 4 - 6 tys. zł i bardzo ogólny opis stanowiska z naciskiem na kreatywność, odpowiedzialność itp. Jedyne wymaganie to wykształcenie średnie. Myślę sobie, że to gruszki na wierzbie, ale ponieważ rozsyłam aplikacje hurtem postanawiam i tu spróbować.

 

Mija kilka dni i dostaję telefon od młodej dziewczyny, która się nie przedstawia, nie podaje nazwy firmy, ale zaprasza na rozmowę kwalifikacyjną na poznańskim Świerczewie. Zgadzam się i o umówionej porze przyjeżdżam pod podany adres. Budynek, w którym się umówiliśmy ma małą złotą tabliczkę przybitą do jednego z filarów z nazwami trzech firm-żadna nic mi nie mówi, ale rekrutacja była ukryta więc nie mam się co dziwić.  Wchodzę. Przestępując próg pustego pomieszczenia, kształtem przypominającego poczekalnię, zaczynam się zastanawiać, czy aby na pewno nie pomyliłem adresu. Przede mną rozpościera się wąski, niedoświetlony korytarz przyzdobiony ciemnobrązowymi drzwiami z taniej sklejki, a podłoga i ściany w kolorze atomowej mandarynki doprowadzają mnie do mdłości. Nigdzie nie widać jakichkolwiek plakatów, ulotek, tabliczek, które wskazywałby na urzędowanie w tym miejscu jakiejś konkretnej firmy. Pusto. Jedyną rzeczą, którą dostrzegam, jest stary czerwony stojak na ulotki, do złudzenia przypominający te używane przez znaną firmę farmaceutyczną. Wypaczone od wilgoci drzwi nie chcą się za mną zamknąć, ale i tak nie ma to większego znaczenia, gdyż w budynku jest o wiele zimniej niż na zewnątrz. Domykam je, na ile tylko się da, próbując zrobić przy tym jak najwięcej hałasu. Liczę na wyłonienie się z któregoś pokoju zaalarmowanego pracownika, który powiedziałby mi gdzie mam się udać, a przynajmniej oficjalnie zaprosił do środka. Niestety tak się nie dzieje, więc z kłującym uczuciem dyskomfortu, powoli zaczynam penetrować budynek na ulicy Trąpczyńskiego. Dopiero po przejściu parku kroków zauważam schody prowadzące na pierwsze i jedyne piętro willi, z którego teraz dochodzą mnie zgrzyty pracującej drukarki. " I guess that this must be the place" nucę, powoli wspinając się w kierunku elektronicznych dźwięków cywilizacji. Niespodziewanie zza balustrady wyłania się uśmiechnięta dziewczyna ubrana w strój, który należałoby określić mianem nieformalnego. Milcząc wyciąga rękę w geście powitalnym zmuszając mnie do przyspieszenia kroku, więc ostanie stopnie pokonuję małym skokiem. Uśmiechnięta niczym Kot z Cheshire prosi o odwieszenie płaszcza, wskazuje poczekalnię, wręcza ankietę do wypełnienia, po czym znika w pokoju, z którego dochodzą odgłosy drukowania. Skonfundowany postanawiam się trochę rozejrzeć. Górny poziom budynku został zaprojektowany i udekorowany podobnie do parteru-pół tuzina zamkniętych pokoi, ochydny kolor ścian, kafelki, jakiś pobazgrolony plakat i wieszak. Wygląda na to, że od dawna nikt tu nie pracował, albo nie zwracał najmniejszej nawet uwagi na wystrój. Wchodzę do poczekalni składającej się z czterech krzeseł biurowych, starego dystrybutora wody oraz dużej fioletowej grafiki drzewa wiszącej na ścianie. Obok niej znajdują się drzwi prowadzące, jak mniemam, do gabinetu osoby zajmującej się rekrutacją. Pełna anonimowość -myślę- dalej nie znajdując żadnego logo i żadnych ulotek identyfikujących to miejsce jako aktualną siedzibę jakiejkolwiek firmy, ale moja ciekawość zostaje natychmiast zaspokojona. Na ankiecie wręczonej przez wesołą sekretarkę widnieje błękitna nazwa "ENERGIA DLA DOMU", a pod spodem kilka standardowych pytań ewaluacyjnych typu "jakie są twoje słabe strony?", "co możesz wnieść do firmy?" itp. Po chwili szybkiego pisania przechodzę do pokoju, w którym przed paroma minutami zniknęła dziewczyna, by wręczyć jej wypełniony kwestionariusz. Zastaję ją siedzącą przy biurku w towarzystwie drukarki hałaśliwie wypluwającej kolejne CV-ki potencjalnych pracowników. -Czemu rekrutacja była ukryta?-pytam-ale niestety dziewczyna nic nie wie, więc wracam z powrotem na swoje krzesełko w poczekalni. Na odpowiedź długo czekać nie muszę. Z gabinetu domniemanego rekrutatora dochodzi szuranie i po chwili wyłania się uśmiechnięta, młoda kobieta. -Do widzenia! Miło było poznać-żegna się z sekretarką, a ja korzystając z okazji zaglądam do świerzo opuszczonego przez nią pomieszczenia. Dwa obrotowe krzesła, białe biurko z Ikei, na którym spoczywa mały MacBook i Iphone, a przed nimi trzydziestoletni mężczyzna, który prosi mnie o chwilę cierpliwości. Posłusznie wracam na swoje miejsce i czekam. Po chwili mężczyzna wychodzi by odebrać od wiecznie uśmiechniętej pracownicy ankietę. Znowu prosi mnie o cierpliwość, ale już po minucie wraca i zaprasza do siebie na rozmowę. Gdy siadam naprzeciwko, pierwszą rzeczą, na którą zwracam uwagę jest jego ubiór-niedopasowana biała koszula, za szerokie spodnie i niezawiązane, solidnie zużyte buty. Nagle czuję, że mój strój business casual, który skompletowałem korzystając z różnych wyprzedaży, zestawiony z jego odzieniem wygląda jak dobry garnitur od włoskiego projektanta. Który z nas ubrał się niedopowiednio?-zastanawiam się, ale moje rozważania zostają szybko przerwane, gdyż Pan X (nie przedstawił się) zadaje swoje pierwsze pytanie. -Skąd się Pan o nas dowiedział? - Z ogłoszenia na stronie xxxxxxx-odpowiadam. -No to najcięższe pytanie mamy za sobą-mówi uśmiechając się i przechodzi do konkretów. -Jesteśmy firmą zajmującą się sprzedażą energii: gazu i elektryczności.Działamy na rynku od kilku lat, nasza firma prężnie się rozwija (30% miesięcznie z tego co pamiętam z ogłoszenia) potrzebujemy takich ludzi jak Pan...W tym momencie Pan X zaczyna mówić szybko i niezrozumiale, a ja powienienem poprosić go o powtórzenie, ale tego nie robię. Gdy pyta mnie ile chciałbym zarabiać, a ja mu mówię o 3 tysiącach, on pyta czy na tydzień! Mówi, że to praca dla zdolnych, że zarobisz tyle na ile zapracujesz, że niektórzy dostają 12 tysięcy miesięcznie, że po 6 miesiącach pracy stanowisko menagerskie itd. Na koniec mówi, że po 15.00 mam do nich zadzwonić by się dowiedzieć, czy zostałem przyjęty i na odchodnym wręcza mi wizytówkę, którą szybko chowam do kieszeni.

Gdy wychodzę z budynku wyciągam telefon i googluję nazwę firmy, ale ponieważ jest ona frazą często używaną przez różnego rodzaju przedsiębiorstwa, postanawiam wejść na adres podany na wizytówce www.energiadladomu.org. Znajduję na nim podstawowe informacje o ofercie, ale zupełnie mnie one nie interesują. Szukam informacji o właścicielu i po chwili już znajduję: "Marka jest własnością ENERGETYCZNE CENTRUM S.A." Tym razem po wygooglowaniu nazwy już na drugiej stronie wyników wyszukiwania natrafiam na to czego się spodziewałem: wypowiedzi niezadowlonych użytkowników, artykuły prasowe o tym jak handlowcy wprowadzają w błąd nabywców, informacje o starszych ludziach, którzy są ofiarami ich oszustw gdyż nie rozumieli co i z kim podpisują , o pozwie prezesa UOKiK, o niejasnych waruknach odstąpienia od umowy itd. itd.

Ludzie tracą pieniądze bo dali się zmanipulować, ale przecież gdyby wspomniana firma nie miała pracowników nie mieliby jak sprzedawać swego produktu. To banał, ale nie chce mi się wierzyć, że wszyscy, którzy wychodzą z takiej rozmowy kwalifikacyjnej są tak pazerni, że nie pofatygują się nawet by sprawdzić, co to w ogóle jest za firma i jaką ma renomę. Pan X nie musiał wynająć luksusowego gabinetu w biurowcu, ani nie musiał zakładać marynarki by obietnicami wielkich pieniędzy omamić młodego człowieka szukającego pracy. Nawet nie musiał się przedstawić, a jego wizytówka oprócz adresu, numeru telefonu i nazwy firmy nie musiała mieć jakiegokolwiek namiaru na konkretnego człowieka. Pomimo tego, że żyjemy w czasach gdzie informacja jest powszechnie dostępna zupełnie z tego przywileju nie korzystamy omamieni obietnicami lukratywnych kontraktów, z których zapewne i tak nic nie wychodzi.

 

Tekst ten ma być przestrogą.