To był pies. Biały bulterier na bardzo wysokich papierach. Miał pół roku, gdy go poznałem u zaprzyjaźnionej hungarystki. Wyglądał jak wesoła różowa świnka i dążył do jak najszybszego kontaktu z moją szyją, co urzekło mnie od razu. Za pół roku był to mój pies.
Dostałem go gratis od brata hungarystki, hodowcy, który opuszczał kraj i szukał dobrego miejsca dla swego bulteriera. Hodowca wcale mi nie ufał, uważał że jestem najgorszym materiałem na psiego pana, próbował go najpierw wtrynić komu się dało, ale po paru dniach wszyscy co rychlej oddawali mu Pharlappa (tak miał w papierach) z powrotem. Pharlapp milczkiem wyciągał zza płota psy sąsiadów tych dobrych ludzi i likwidował je błyskawicznie. Nie patyczkował się, nie bawił, po prostu wykonywał najlepiej jak umiał to, do czego był przeznaczony. Miał misję. Ojciec hodowcy nie wierzył, że te psy są takie i go naszczuł, z głupoty. Gdy raz obudzi się instynkt, z tej drogi nie ma odwrotu. Gdy go dostałem, miał już na swym koncie kozę. Tego wszystkiego wtedy nie wiedziałem, wszelkie nauki były przede mną. Hodowca próbował jeszcze sprzedać czystego rasowo bulteriera Niemcom za garbusa, a gdy to się nie udało, pies pozostał u mnie.
Dalsze pół roku trwało, zanim uznał we mnie swego pana. U silnych dominantów to nie jest łatwa sprawa. Ale gdy to się dokonało, obowiązywało jedno prawo: jeden pan, jeden pies. Nie było żadnych innych psów, bo je likwidował. Jedyny wyjątek czynił dla suk w cieczce. Nie było też innych panów; pokochałem Pharlappa od pierwszego wejrzenia i nie oddałem go nikomu, nigdy i za nic. Miał do mnie bezgraniczne zaufanie, nawet u weterynarza. Musieliśmy oczywiście zawrzeć pewne wstępne umowy, żeby wszystko było jasne i bez niedomówień. Wzajemne usługi seksualne były wyłączone, to ustaliśmy od razu. Wcale nie jest to oczywiste, znam takich i takie, co to robią, nie potępiam, ale ja nie potrafiłem. Nie jadłem też z jego miski, choć on lubił wylizywać moją. Musiałem się zgodzić na wspólne łoże, jakkolwiek bardzo starannie i według wszelkich reguł sztuki przygotowałem mu stelaż. Wolał spać ze mną, rozumiałem to i musiałem się zgodzić, protesty na nic by się nie zdały. Nie zauważyłem wtedy, że nic nie mówiąc, wypowiedzieliśmy jednak pewną sakramentalną formułkę: „Biorę sobie Ciebie, Pharlappie, i będę z Tobą aż do śmierci. Amen". I on potwierdził to samo, wypowiadając moje imię.
Udzielił mi wielu lekcji - jak się walczy, jak się żyje i jak się umiera. To ostatnie było najtrudniejsze i nie wiem, czy dobrze się nauczyłem.
Piszę ten tekst dla tych, którzy nic nie wiedzą, a sądzą prawem kaduka, że są dla swych psów bogami. Na to trzeba sobie zasłużyć, przy czym nigdy nie ma pewności, że tak jest naprawdę i że w ich przypadku taka relacja w ogóle wchodzi w rachubę. Nie wszyscy mogą być bogami, trochę skromności nigdy tu nie zawadzi. Więc dla tych w szczególności, którzy zostawiają psa bojowego z małym dzieckiem, najwidoczniej sądząc, że morderca okaże się dla ich dziecka dobry. Oni nie wiedzą, że pies świetnie się bawi z dzieckiem, do czasu, gdy adrenalina przekroczy pewien poziom krytyczny i zabawa zmieni się w morderczy atak. Miałem tę przewagę nad nimi, że mogłem to nieraz odczuć i wtedy natychmiast przerywałem igraszki. Jeśli się o tym nie wie, zabawa trwa do końca. Najczęściej tragicznego dla dziecka, bo to ono jest słabsze. Kochałem swego bulteriera, ale byłbym chyba szalony, gdybym narażał go na takie pokusy i zostawiał samego z dzieckiem. Jedną z nauk Pharlappa było też to, żebym nigdy nie zapominał kagańca. Potrafił mnie natychmiast skarcić, gdy przechodziliśmy za blisko przytroczonych psów, a ja nie pozwalałem mu ich dosięgnąć. Ciął mnie po łydkach, a choć dobrotliwie nie używał w tym przypadku całych 2 ton nacisku na szczęki, w jakie wyposażyła go natura; mimo to miażdżył i bolało, jak diabli. Nie stosowałem nędznego odwetu, bo rozumiałem, że on ma rację, nie ja. Adrenalina przekracza błyskawicznie pewien poziom, oczy zachodzą morderczą mgłą i się dzieje. Uczyłem się; zakładałem konsekwentnie kaganiec.
Sprzątanie psich kupek jest pożyteczne i być może praktyczne, ale tylko tyle. Najwyższa pora, by zacząć nauczać w przedszkolach i w szkołach o zachowaniu psa i o tym, jak uniknąć ataku, jeśli to tylko możliwe. By zatrudnić psich psychologów, treserów, prywatnych i policyjnych pozorantów. Już zauważyłem, że Misiek Koterski robi to w telewizorze, a on się boi psa panicznie i wcale się z tym nie kryje. Podrzynanie własnemu psu strun głosowych, żeby szczekaniem nie przeszkadzał sąsiadom, jest zwykłą nikczemnością i powinno być karalne. Podobnie jak obcinanie mu jaj, żeby się nie prokreował. Jak wystawianie go do walki dla pieniędzy, co zresztą jest zabronione, ale tego się nie przestrzega. Na posiadanie psa bojowego powinno się zdawać egzamin, znacznie ostrzejszy, jak na prawo jazdy. I bez przekupstwa, to są w końcu sprawy życia i śmierci. Podobnie jak prowadzenie wozu przez niedoszkolonych lub drzemiących kierowców. Im wcześniej te zasady będą bezwzględnie egzekwowane, tym lepiej dla nas wszystkich. I dla psów także. Proszę, we własnym interesie pamiętajcie o tych naukach Pharlappa, zanim coś się stanie. Im więcej osób z nich skorzysta, tym mniej będzie ofiar po obu stronach.
Jacek Łaszcz