Geneza powstania „projektu” pod tytułem „poezja”. Rozmowa z Rafałem Krause


Rozmowa z Rafałem Krausem, autorem "Pamiętnika z powstania", debiutu poetyckiego omawianego w tej edycji Niszy Krytycznoliterackiej.

 

Marcin Sierszyński: Powstanie w Warszawie odbyło się 15 września 2008 roku. Były „Gwałty, modlitwy”, widziałeś „pięści zaciśnięte jak Palestyna” i „opozycję większą niż Solidarność”. Mógłbyś nam przybliżyć okoliczności powstania Powstania? Czy data odnosi się do jakiegoś realnego wydarzenia z tamtego okresu? I na ile ma to związek z globalnym kryzysem systemu kapitalistycznego?

 

Rafał Krause: Tak jak dobrze domniemasz, data mojego Powstania nie jest oczywiście przypadkowa. 15 września 2008 roku to dzień ogłoszenia upadłości zbyt wielkiego, aby upaść, czyli amerykańskiego banku Lehman Brothers. Wielu postrzega te wydarzenie jako symbol najgłośniejszego kryzysu finansowego ostatnich dziesięcioleci, dlatego pozwoliłem sobie na użycie tej figury – głównie dla wyklarowania koncepcji książki, choć nie jest to jedyną przyczyną. Biorąc pod uwagę tematykę i kształt wszystkich moich "publicznych" wierszy, a także moją biografię, przyjąłem twierdzić, że kryzys finansowy jest aktem erekcyjnym mojej poezji.

 

Dlaczego? Bo trochę tak jest. Co się na to złożyło? Długi okres bezrobocia, lektura porannej prasy donoszącej o stanie gospodarki, frustracja, podjarka ruchem Occupy Wall Street. A potem myślenie nad własnymi sposobami kontestacji zastanej rzeczywistości, takimi na miarę introwertyka, jakim jestem. No i zamiast odważyć się i wyjść na ulicę, postanowiłem że napiszę książkę poetycką – to w końcu też objaw buntu, takiego na miarę czasów. Istny zamach na rynek, zdrada homo oeconomicusa. A że okoliczności były takie, a nie inne, wykorzystywałem „dostępny język”, „język opresji”, stąd taka tematyka wierszy i koncepcja języka poetykicego. Napisałem tomik pt. Podręcznik do ekonomii, jak się potem okazało, nominowany do nagrody im. Jacka Bierezina. Pisałem zatem dalej, w międzyczasie znalazłem pracę.

 

Po roku wróciła frustracja. Co zabawne, trafiłem do firmy, do której outsourcowane są usługi dużego zagranicznego banku. Kult produktywności panujący w tego typu korporacjach przytłaczał, ale stał się inspirujący. Zaciśnięte jak Palestyna pięści podczas porannego zbiegania do pracy schodami klatki to fakt, nie chce mi się nawet zasłaniać podmiotem lirycznym. Zresztą, nie tylko mnie to boli, wiele osób na to cierpi. Jednak napędzało to moją dalszą energię twórczą. I tak powstał Pamiętnik z powstania, wydany już jako oficjalny debiut.

 

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że cała ta historia brzmi jak jakaś geneza powstania „projektu” pod tytułem „poezja”, jak – pozostając przy rzeczonej nomenklaturze ekonomicznej – przypowieść o zakładaniu „przedsiębiorstwa poetyckiego”. I dobrze, niech tak brzmi. Ale chciałbym tylko dodać, że pisanie i tworzenie nie zostało w moim wypadku powzięte wyłącznie na potrzeby wspomnianych okoliczności, a ciągnie się za mną o wiele dłużej. Po prostu wcześniej było wykorzystywane w inny sposób.

 

A jak radzi sobie poeta w świecie wielkich korporacji? Zazwyczaj wybierają sobie przyjemne posady w bibliotekach, administracji publicznej, redakcjach, uniwersytetach… Rozumiem, że korporacja to znacznie ciekawsze miejsce do zdobywania materiału poetyckiego, a poeta doctus stał się archaicznym leśnym dziadkiem.
 

Chętnie związałbym się z jakąś instytucją publiczną, bo prawdą jest, że wybór wszystkich moich dotychczasowych zajęć zarobkowych na etat (no, może poza pracą w sklepie muzycznym) kierowany był raczej przypadkiem, przymusem ekonomicznym. Tak w ogóle, to jestem fanem pomysłu zwanego „dochodem gwarantowanym” – chciałbym, aby wreszcie jakaś Szwajcaria przetarła szlaki w kierunku realizacji takiej inicjatywy. Oddałbym się takiemu systemowi, aby poświęcić swój czas pracy mało dochodowej i pasjom, zamiast targować się nim z kolejnym pracodawcą. Fakt, to utopia, ale Anatole France twierdził, że bez utopistów dawnych lat nadal siedzielibyśmy nadzy w jaskiniach. A i nawet to, z perspektywy dzisiejszych metropolii, jawi się jako fajna eko-utopia.

 

Wracając jeszcze do korpo – to naprawdę niezły językowy masochizm wysłuchiwanie na co dzień korpomowy. Powstająca z tego korpoezja, wydaje mi się zjawiskiem świeżym w poezji, a świeżości zawsze poszukiwałem w sztuce. Jednak, z perspektywy artysty, strasznie irytujące jest to, że chcą cię wpychać pomiędzy kolumny w Excelu. Myślę, że najbardziej dostrzegalne jest to właśnie w firmach do których outsourcuje się usługi, zresztą tylko takie korpo było mi dane poznać.

 

W twoich wierszach pojawia się Keynes, jako przedstawiciel lewicującej opcji „poprawiania” kapitalizmu, a jednocześnie – niby widmo, cień złego – dokumenty o Korei Północnej, czy przyznanie się do „pochodzenia”, bycia Koreańczykiem wręcz. Ścierają się więc ze sobą dwa modele, w których przedsiębiorstwa nie mają tak lekko, jak chcieliby tego zwolennicy tzw. wolnego rynku. Poetycka próba przestraszenia kapitalistów? „Lepszy Keynes niż Korea, pamiętajcie i zważajcie”.

 

Keynes musiał pojawić się w okolicznościach tych wierszy, dlatego, że – analogicznie do kryzysu gospodarczego z lat 30. XX wieku, do którego współczesny kryzys wielu publicystów porównywało, a w reakcji na który keynsowska szkoła wyrosła – posłużył mi jako nostalgiczny symbol stróża społeczeństwa, ograniczającego swawole liberalnej ekonomii. Akurat w wierszu, w którego tytule przywołuję nazwisko Keynesa, jawi się on jako postać bierna. Kto wie, może to przez skomplikowane mechanizmy współczesnego kapitalizmu kasyno, wywołujące przerażenie strukturami instrumentów pochodnych? A może przez efekt rozczarowania polityką oszczędnościową, która była przedstawiana przez większość mediów i ekspertów w czasie kryzysu jako panaceum na wszystkie bolączki gospodarki?

 

Podoba mi się twoja interpretacja figury Korei jako radykalnego interwencjonizmu, ciekawie połączyłeś ją z Keynesem, zwłaszcza, że temu drugiemu w pewnym momencie zarzucano sympatie totalitarne. Dla mnie jednak Korea Północna jest pewnego rodzaju fascynacją, która musiała znaleźć swoje odbicie w wierszach. Intryguje mnie uporczywa izolacja tego kraju (a raczej jego włodarzy) w czasach globalizmu. Oczywiście, faktem jest, że koreańskie elity często kształcą się i robią zakupy na Zachodzie, co nie zmienia tego, że Korea Północna pozostaje ciągle najbardziej tajemniczym krajem. Cała moja ciekawość w stosunku do tego państwa łączy się z próbami wczucia w kondycję mentalną jego obywateli. Podejmuję często próby wyobrażenia sobie deprywacji przeżywanej przez Koreańczyków, powodowanej oczywiście ograniczeniami nakładanymi na nich przez system. Kraina Kim Dzong Una, dzięki swojej niedostępności, jest też dla mnie niejednoznaczną metaforą introwertyzmu, a tragedia jej mieszkańców jawi się jako totalne przeciwieństwo stylu życia zachodniego konsumenta. Owszem, to opozycja nie z wyboru, ale utożsamianie się z pokrzywdzonymi owej części globu może być oznaką przekory wobec neoliberalizmu.


Poezja nie ma żadnego wpływu na ekonomię. A może się mylę? I czy gdyby odwrócić twierdzenie: ekonomia nie ma żadnego wpływu na poezję, to czy miałoby to większy sens?

 

Poezja, choćby i zaprzęgnąć do walki wszystkie moce PR-owe Michała Rusinka razem z nazwiskami polskich poetów noblistów, zawsze będzie miała na ekonomię – w sensie rynkowym – wpływ zaledwie mikoroskopijny. Ale ekonomia to przede wszystkim zarządzanie zasobami. Dzięki dotacjom czy nagrodom, pisanie wierszy może przekładać się realnie na konsumpcję dóbr, a nawet tezauryzację. Mam nawet parę pomysłów na literackie rozwinięcie tego tematu w najbliższym czasie. Jeżeli chodzi o sytuację odwrotną – ekonomia jako część kultury ma, moim zdaniem, ogromny wpływ na poezję. Nie myślę wyłącznie o stanie posiadania, ale o pejzażu znaczonym przez ekonomiczne zależności. Poziom nierówności, stopień ubóstwa, inwestycje

determinujące lokalny krajobraz to czynniki, które z pewnością rzutują na poezję – nie tylko taką, która podejmuje zagadnienia społeczne.

 

Bardzo marksistowskie podejście! Nieważne ilu noblistów będzie komunizować, ponieważ tylko zmiana bazy spowoduje zmianę nadbudowy? Jak – i czy w ogóle – czerpiesz z Marksa? Miał przepiękny, poetycki styl.

 

Owszem, teorie Marksa muszą przyświecać twórczości, która napędzana jest refleksjami wokół konfliktu pracy i kapitału w wersji współczesnej. Która przyjmuje często wyzysk za krajobraz. Ale jeżeli chodzi o styl, formę, to nic nie wiadomo mi o wpływach Karola na moją twórczość. Musiałbym chyba bardziej zgłębić Kapitał. Choć nie wykluczam, że taki wpływ może występować, przebiegając nie wprost. Będąc na przykład zapośredniczonym przez lekturę innych autorów, takich jak, nie wiem, Bauman?

 

Jesteś jedynym poetą, który przedstawia się jako „producent poezji”, dodając do tego termin „poe-konomii”, które fonetycznie zawiera w sobie jeszcze świetniejsze „po ekonomii”. O co w tym właściwie chodzi? Gdzie jest właściwa sieć zależności i uzależnień, gdzie Marks a gdzie Smith?

 

Tak jak wspomniałem wcześniej, poezja zawsze wydawała mi się najbardziej niezależną wobec rynku dyscypliną sztuki. Wpadłem w pewnym momencie na obsesję na tym punkcie i postanowiłem, że wymyślę sobie paradoskalne zjawisko „poezji zainteresowanej mechanizmami rynkowymi”. Na tę okoliczność przygotowałem parę „firmowych” terminów. Poe-konomia, zwana też ekonom-ezją, to oczywiście zbitki wyrazowe dwóch kluczowych dla mnie pojęć. „Produkcja poetycka” to taka ironia, sygnalizująca ekspansję ekonomicznego rozumu, obejmującego wszystkie dziedziny życia. Ale, tak jak zuważyłeś, jest w tym pewna ambiwalencja. Z jednej strony obrażanie się na niewidzialną rękę rynku i alienację pracy, z drugiej neoficka zajawka mechanizmami gospodarki, wykorzystywanie ich w języku poetyckim. Zapewne stąd wzięła się wychwycona przez ciebie wieloznaczność wymyślonego przeze mnie terminu.

 

Zostawcie, złodzieje, poezję / bursztynowym żarom okalającym węgiel / (…) Zostawcie / poezję planktonom i pantofelkom. / Kupujcie buty na zimę!”. Do kogo kierujesz te mocne słowa?

 

Słowa te chciałem skierować do bursztynowych żarów okalających węgiel, planktonów i pantofelków. Cała reszta i tak tego nie przeczyta i, tak jak podpowiada baner, kupi buty na zimę. Najgorsze jest to, że mi też zdarza się zaopatrywać w tego typu asortyment.

 

Mnie też zdarza się kupić buty na zimę. Wspieramy system?

 

Cóż, w warunkach globalnego kapitalizmu i wszechobecnych powiązań różnych grup wobec wspólnych interesów, bardzo łatwo wytknąć hipokryzję nie tylko idealistom, ale i wszelkim osobnikom posiadającym choćby trochę wrażliwości społecznej. No bo mamy gdzieś w szafie koszulki z bangladeskich fabryk. Albo nasze ulubione organizacje pozarządowe zatrudniają na umowy śmieciowe. Akurat tego drugiego można i należy się wystrzegać. Chodzi o to, że sam się łapię na słabości wobec tzw. systemu, a raczej jego negatywnych aspektów pomimo tego, że prowadzę dość nudny tryb życia. Puszczam to przez filtr refleksji, zdarza się, że o tym piszę. Dlatego podziwiam ludzi, którzy mają chęć i odwagę organizować się, by wspierać innych, działać na rzecz wspólnoty. A że przebiegłość języka reklamy jest bezlitosna, to już inna kwestia, również inspirująca, choć na inny sposób.

 

I w takim razie rodzi  się kolejne, dość ogólne pytanie, jak bardzo język reklamy przypomina język poezji? I bardziej niebezpieczne: jak bardzo poezja przypomina teraz reklamę? Nie w sensie zachęty do sprzedaży, ale zatracenia dyskursywności na rzecz skeczu, gagu, hasła.

 

Czasami wydaje mi się, że absurdalność rzeczywistości w której atakują nas zewsząd slogany marketingowe, jest w stanie wyprzedzić sztukę, literaturę. To w niej samej już rodzi się poezja, z której można czerpać, nawet niewiele ją modyfikując. Choć do tego potrzebna jest zmiana kontekstu. Zapewne chodzi ci nie tylko o sytuacje przypadkowe, kiedy język reklamy zderza się z bezwzględnymi realiami, tworząc osobną historię, ale i o same umiejętności językowe copywriterów. Zeszłoroczny debiutant Jakub Głuszak napisał taki wers: „Czymże bowiem jest reklama, jeśli nie poezją, która znalazła swój cel?”. Myślę, że ten cytat to świetny komentarz do tej sytuacji. Co do drugiej kwestii – o dyskursywność poezji byłbym spokojny. Pomimo biadolenia niektórych krytyków, poezja czytana przez tzw. środowisko rzadko bywa powierzchowna, nawet jeżeli na pierwszy rzut oka takie sprawia wrażenie. A zarzuty o hermetyzm, kierowane wobec niektórych autorów, to tylko kolejny argument przeczący proponowanej przez ciebie tezie.

 

A może chodzi o mnie? Miewam często wobec siebie tego typu wątpliwości, wydaje mi się, że niektóre moje wiersze mogą brzmieć tak, jakby silnie były nastawione na wywołanie wrażenia. Na show. Choć nikt oficjalnie mi chyba jeszcze tego nie wytknął.

 

U ciebie tej tendencji do hasła nie widać. Rzuca się w oczy coś innego, może pokrewnego. Szczególnie w rozdziale Ocaleni od 8:00 do 22:00. Otóż pojawiają się tam rzeczy. Domestos, Nikon, smakowa wódka. Czysty konsumpcjonizm. To prawda, że tak wygląda nasza rzeczywistość i jako reprezentant poekonomii tak właśnie ją przedstawiasz. Nie przeraża cię czasem ta wielość? I czy poezja potrafi się z nią uporać?

 

Poezja musi być brudem pod paznokciem, a nawet paznokciem, który zedrze wszystkie językowe kokardki. Obnaży skrywaną pustkę przedmiotów, wyśmieje. Miałem już dość słuchania o płaskich telewizorach, doborze odcieni tapet i udogodnieniach dla kierowców – chciałem wymiotować, ale powstał Pamiętnik z powstania. Ja rozumiem, że przedmioty są fajne i błyszczą, że mamy tyranię wyboru, ale nie zasłaniajmy się. To truizmy, ale ciągle podsuwane przez realia.