Trzecia i ostatnia recenzja zwieńczająca projekt Niszy Krytycznoliterackiej.
W eseju zatytułowanym Polska poezja uników Igor Stokfiszewski, dziwiąc się nieobecności poezji w publicznych dyskusjach na temat literatury, pisał: „Jeśli chcemy, by poezja na powrót stała się przedmiotem społecznych debat, zwracajmy szczególną uwagę na twórców przełamujących romantyczno-modernistyczne stereotypy poety i funkcji poezji, a także uczmy krytyków nowego języka opisu, w którym bazą dla liryki jest nie człowiek ze swoimi egzystencjalnymi problemami, metafizycznymi lękami i głęboko humanistycznym podejściem do uniwersalnych wartości, ale społeczeństwo, przemiany kulturowe, warunki ekonomiczne i nieustanna walka światopoglądowa, w której – czy tego chcemy, czy nie – uczestniczy także poezja”.
Rafał Krause ze swoim debiutanckim tomikiem Pamiętnik z powstania idealnie spełnia postulat przełamywania romantyczno-modernistycznych stereotypów; jest poetą przemian społecznych i warunków ekonomicznych par excellence. Wydaje się być świadom faktu, że poezja – jak każdy inny rodzaj twórczości – może być narzędziem tak konserwowania, jak kontestowania status quo i wybiera bycie przeciw. Sam siebie zresztą nie nazywa poetą, lecz „producentem poezji”, który to pomysł wizerunkowy jest znakomitym uzupełnieniem tego spójnego, konsekwentnego światopoglądowo i dobrze przemyślanego debiutu. Rafał Krause napisał – czy raczej wyprodukował – pamiętnik z powstania… przedsiębiorstwa, a w jego centrum umieścił lud pracujący supermarketów i korporacji. Supermarketów i korporacji, w których nadrzędną wartością jest skuteczność, i w których funkcję bóstw pełnią pracodawca oraz „święte prawo własności”. Diagnoza wystawiona kapitalistycznej rzeczywistości nie napawa optymizmem:
To nie jest kraj dla starych
ludzi, to nie jest świat
dla Kirgistanu, to nie jest czas
dla rodziny ani miejsce
do narodzin.
To jest rzeczywistość, dodajmy, w której nawet miłość sprowadza się do wykresów słupkowych: „Razem mają więcej sił nabywczych”, a niewidzialna ręka rynku sprytnie wytrąca broń z ręki rebeliantom:
…idę do H&M’ów, by jakoś
wyglądać w walce o prawa socjalne.
Ostatnią możliwą formą buntu pozostaje więc poezja („spowalnianie PKB przekuwane w sukces”, „minimalizacja zysków przy maksymalizacji strat”), choć każdy chyba przyzna, że konfrontowanie wrodzonej nieopłacalności liryki z kapitalistyczną machiną to gest tyleż waleczny, co rozpaczliwy.
Mimo to warto przyjrzeć się bliżej orężowi, z jakim Rafał Krause wystawia swoje wersy do tej nierównej walki.
Manewr z tytułem – przyciągnięcie uwagi czytelnika mocno już wyeksploatowanym Powstaniem Warszawskim i zagranie mu na nosie „powstaniem przedsiębiorstwa” – w pierwszym odruchu wzbudził mój sprzeciw, wydał się czymś w rodzaju taniej sztuczki albo puenty nie najlepszego dowcipu. Ale po zapoznaniu się z całością tomiku zmieniłam zdanie: tytuł okazał się logiczną konsekwencją szeregu podobnych zabiegów językowych. Krause dość obficie posiłkuje się wojenną nomenklaturą, ze szczególną lubością rozbrajając utrwalone w zbiorowej świadomości frazy i ich konotacje. Znajdziemy więc w zbiorze wiersze zatytułowane Kampania we wrześniu (padały kasztany), Ocaleni, czy Stan wojny(na plusie), przy czym ten ostatni rozpoczyna się niemal jak sprawozdanie z okopów:
Przed rozpoczęciem walki
myjesz dokładnie zęby
i zapoznajesz się z regulaminem.
Obok terminologii wojskowej głównie rzuca się w oczy ta ekonomiczna: autor ukuł zresztą dla potrzeb własnej twórczości termin „poe-konomia” i naszpikował wiersze pojęciami rodem z podręcznika, takimi jak statystyki, inflacja, recesja czy redystrybucje. Przynosi to często zaskakujące, lecz udane efekty:
Myśli krzepną, krew ciemnieje.
kapitał ma granice
nieskończone.
Debiut Rafała Krausego w ogóle pod względem językowym jest raczej udany – niektórych metafor językowych nie powstydziliby się najlepsi lingwiści. Znajdziemy tu „puszki konserwatywne”, „odkrycia wierzchnie” i „kredyty hipotetycznie [wydłużające] horyzont”, jak też utwory zbudowane na zasadzie anegdot z puentami, przy których nie sposób się nie roześmiać: „Dziady i tak nigdy nie spłacą Kondrata”.
Trochę wahałam się przed wytoczeniem na koniec ciężkiego działa doświadczeń pokoleniowych, bo mam wrażenie, że przerzucamy się tą frazą z pewną dezynwolturą i w dodatku przedwcześnie. Ale z drugiej strony, skoro działa przeciwnika i tak są w tym starciu silniejsze, może nie zaszkodzi uderzyć i z tej strony. Zwłaszcza, że trafność pokoleniowej diagnozy Krausego wynika głównie z braku jakichś znaczących wydarzeń historycznych, budujących zbiorową tożsamość roczników plus minus osiemdziesiątych. Fronty dawno opustoszały, imperia poupadały, dyktatorzy odeszli w zapomnienie, a z powstań znamy powstanie przedsiębiorstwa.
I dobrze wiemy, że innego powstania nie będzie.
Rafał Krause, Pamiętnik z powstania
Wydawnictwo Dom literatury w Łodzi
Łódź 2013