Dżingiel między teoriami poekonomii. „Pamiętnik z powstania” Rafała Krausego

kresowiak
kresowiak
Kategoria nisza krytycznoliteracka · 11 maja 2014

Druga recenzja zamykająca aktualny projekt Niszy Krytycznoliterackiej.

 

Lata dziewięćdziesiąte to czasy, w których underground stał się mainstreamem, a kicz nabrał nowego znaczenia, zupełnie jak puszki zupy Campbell w erze Warhola. Z podziemia wychodzili artyści ciemiężeni przez system, na scenę polityczną wkraczali kapitaliści, do prozy życia przedzierały się – pełniąc najrozmaitsze funkcje – ortalionowe dresy, stadion dziesięciolecia, Britney Spears i krasnale ogrodowe. Rafał Krause dorastał na podwórku cichej rewolucji jaka dokonywała się na rynku sztuki, na rynku walkmanów, na rynku ograniczonej abstrakcji. Potem pojawiły się centra handlowe, deweloperzy, maklerzy i konsumenci, zastępując zwyczajnych zjadaczy chleba.

 


Pamiętnik z powstania rozpoczyna się 15 września 2008 roku. Lehman Brothers ogłasza upadłość, kryzys hipoteczny rozprzestrzenia ekonomiczny dramat na zależne od dolarów terytoria. Bankructwa, banki, ropa naftowa, a pośród tego Krause, Krause piszący.

 


Powstanie w Warszawie jest upalne i parne jak ciężkie obłoki kapitalizmu. Jego buchający sterylnością klimat jest pełen niezrozumiałego napięcia, jakby w kubku milkshake’a miała się zaraz rozpętać apokaliptyczna burza. Przygotowywanie, preparowanie rekwizytów, szlifowanie ostatnich słów jako dżingiel między teoriami poekonomii. Potem jest jeszcze bardziej katastroficznie – w Gwałtach, modlitwach Krause potęguje uczucie, że wydarzy się coś większego, coś więcej niż normalny bieg rzeczy, rozkręca gospodarczy thriller trzymając w zanadrzu dwuznaczne cliffhangery. W tekście Widziałem rozgrywają się kapitalne „uściski dłoni zwalczające zacieśnione więzi”, autor coraz głębiej rozjaśnia własną, niepowtarzalną perspektywę.
 


Rozczarowanie nadchodzi kilka stron od tryumfalnego rozpoczęcia. Krause zaczyna szatkować i rozmieniać na drobne, przerzuca się na sferę profanum i przyciąga czytelnika, starając się zszokować go tanią zagrywką wulgarności. Nie każdy posiada licencję na obsceniczność języka. W takim przypadku, obrazy jakie kreuje autor w Stanie wojny czy Cięciu to nie przełom, nie innowacyjność, nie osobny styl, ale ślepy owczy pęd, który w ostatecznym rozrachunku prowadzi jedynie do literackiego harakiri. W odróżnieniu od wielu, Krause jest jeden, w odróżnieniu od wielu Krause ma coś do zaoferowania, a jednak to właśnie do wielu się dopasowuje, mimo że to oni mogliby naśladować jego.
 


Po pierwszym rozczarowaniu nadchodzi kolejne – Krause ma kapitalną koncepcję, której kurczowo się trzyma, czytelnik ma jednak wrażenie, że szkielet zbioru stanowi tylko kilka tekstów, anatomia albumu jest kaleka, tak jakby był to człowiek sztucznie wyhodowany, którego serce i inne narządy są niesprawne. Mimo, że motyw jest jasny, nie jest to – posiłkując się angielską gramatyką – the motyw. Poekonomii brakuje wyrazistego singla, piosenki przewodniej, która zaznaczyłaby oblegane terytorium i powiodła nas dalej, wciągnęła w abstrakcję autora, jego przemyślenia i wizje. Mnogo jest w Pamiętniku z powstania tekstów idących z prądem, napisanych pod główny temat, zamiast wypływających swobodnie i nieprzymuszenie. Nie ma sensu wątpić w intelekt Krausego, jego język i kreatywność – jedyne w co wątpię to jego samodzielność, odrębność, niepodważoną niczym osobowość.
 


Nie da się przejść obok wiersza Kalkuluję, obok Wykresu słupkowego przedstawiającego dwie postaci, czy obok 16 bitów. Właśnie tam autor udowadnia swoją niepowtarzalność, sprawność wciąż doskonalącego się języka. Wciąga w kosmos jak zapatrzenie na ognistą kometę w czasach burz zwiastujących apokalipsę, która dzieje się każdego dnia. W głosach telemarketerów, jawnogrzesznic, sinusoidalnych notowań i archanielskich trąb samochodów na Wall Street. Wszystko rozgrywa się jak w Tymczasach, szybko, boleśnie, nieprzerwanie.
 


Poekonomia w Pamiętniku z powstania jest niespokojnym wykresem, szarżującym wysoko w górę wartości literackiej po to, by na chwilę zanurzyć się w depresji popularności pogłębiającej się wraz z szokiem obrazów. Nie powinniśmy oceniać poezji ze względu na przyrost, rozumiejąc że istnieje przyrost dodatni, jak i ujemny. W ostatecznym rozrachunku kibicuję Krausemu. Wystarczająco wiele razy udowodnił swoje umiejętności i wyjątkową perspektywę postrzegania, przestrzegam go jednak przed nauką pływania w basenie pełnym brzytew.

 

 

Rafał Krause, Pamiętnik z powstania

Dom Literatury w Łodzi - Stowarzyszenie Pisarzy Polskich oddział w Łodzi 2013